[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Baranówka nigdy nic nie potrzebowała od Zdunowa, a Zdunów niekiedy uciekałsię o rozmaite małe na przednówkach pożyczki, które Sędzinka chętnie czyniła,aby okazać, jak była zasobną i opatrzoną.Dwie panienki dorastały, widując się w kościele, na plebanii, czasemodwiedzając, ale ściślejsza przyjazń, między rówieśniczkami naturalna ipożądana, zawiązać się nie mogła, bo obie od matek nasłuchały się wszystkiego,co zrazić mogło i zniechęcić.W obu domach byli też kawalerowie: u Sędzinysyn ukochany pan Leon, dorastający i pod wąsem, w Zdunowie pan Aureli.Chłopcy pomiędzy sobą, spotykając się częściej na polach i w lasach, napoufalszej byli stopie.Jeden i drugi, na wsi innego nie mając towarzystwa, potrzebowali się nawzajem,a choć matki na to krzywo patrzały, odwiedzali się w oficynach, polowali razemi wymykali się do miasteczka.Sędzinka i pani Porochowa nie były temu rade, a gdy młodzież im sięprzedstawiała, poddawały ją ostrej krytyce.Porochowa znajdowała, że Leon, "czysta mamunia", był gdera, złośliwy,szorstki i niemiły w towarzystwie; Sędzinka w panu Aurelim widziała matkę teżnieopatrzną, złą gospodynię, płochą i chytrą.Panienki miały może o nich inne wyobrażenie i byłyby się chętnie zbliżyćdozwoliły ale mamy miały na to oko.Aureli Poroch, według matki, miał świetne widoki przyszłości.Chłopak byłładny, elegant, dowcipny, w towarzystwie miły.W Warszawie, gdzie kończyłwychowanie, miał (według własnych już zeznań) powodzenie wielkie.Mamabyła najpewniejszą, iż sobie krociowe lub milionowe serduszko pozyszcze.Byłoono potrzebne, bo interesy Zdunowa pod zarządem wdowy stały coraz gorzej,długi rosły; a że sobie niczego odmówić nie umiano, a dzieci szły za przykłademmamy, z każdym więc dniem położenie przykrzejszym się stawało.Porochowanie znała na to innej rady nad narzekanie na świat i ludzi.Los, oni wszystkobyło winnym, tylko nie ona.Innym się wiodło, jej.Było to dowodem, żepoczciwym, cnotliwym i tym podobnym nigdy się nie powodzi.Czasami, kładąckabałę i marząc o niebieskich migdałach, które spaść były powinny na nich,wzdychała, dodając: że nie warto być poczciwym na tym niegodnym świecie.Do goryczy innych łączyła się i ta, że o córkę nikt się dotąd nie starał, a byłapiękna, rozbudzona bardzo, ożywiona i choć wychowania nie odebrałaświetnego, choć trąciła mocno parafiańszczyzną zarozumiałą, podobać sięmogła dla samej młodości swej, pełnej świeżości i wdzięku.Niestety posag był tak, nawet po najdłuższym życiu wątpliwy, a Aurelitak wiele potrzebował dla siebie i stał na pierwszym planie.Szczęściem, pani Prochowa, syn jej i córka, wszyscy mieli to szczęśliweusposobienie, że, nałajawszy losom i ludziom, łatwo się rozweselali i życie bralilekko.Wcale do eleganta płochego i wyperfumowanego ze Zdunowa nie byłpodobnym p.Leon z Baranówki.Mieli obaj niektóre gusta wspólne, ale wdorastającym dziedzicu p.Sędziny, już odgadywać było można dalekopoważniejszego człowieka, nieufającego łatwo, przypatrującego się z bliska, nierzucającego się na nic gwałtownie nigdy.Pan Leon rzadko się unosił, a nigdycałej myśli nie wypowiedział.Powierzchowność jego męska, dosyć przyzwoita,nie miała tego uroku, jakim się odznaczał p.Aureli, ale za to silniejszym był i nakoniu, na polowaniu, we wszystkich ćwiczeniach ciała, przechodził go o wiele.Jak jeden, tak drugi do życia umysłowego, do nauki dla nauki powołania wsobie nie czuł.Aureli był muzykalny, ale w najnieznośniejszy sposób, grałbowiem z pewną trywialną wprawą na fortepianie, popisywał się z tym rad,śpiewał fałszywie, smak muzykalny miał fałszywy i tam, gdzie się muzykązajmowano poważnie, stawał się po prostu śmiesznym.Leon, do czego się tylko wziął, opanowywał daleko lepiej i chętniej teżpracował, silił się, nie żałując czasu.Zarozumiałym nie był, zatem w młodymjuż baczniejsze oko mogło przewidzieć pedanta i człowieka niełatwego wpożyciu.Młodzi sąsiedzi rzadko z sobą byli w zgodzie i różnili się wzapatrywaniach wielce.Gdy Aureli już teraz ciągle był zajęty kobietami, romansami, przyszłymożenkiem, świetną karierą, Leon instynktownie gromadził zapas naprzyszłość.Chociaż matka nie dawała mu wiele wglądać w gospodarstwo i niepuszczała go z rąk, zajmował się nim, przypatrywał mu, i Baranówki przyszłośćobchodziła go mocno.Z tym wszystkim i on, jako młody, miał chwileroztrzepania, wesołości, ochoty do zabaw.Obu wychowanie się kończyło, gdyż matki i oni zdecydowali, że uniwersytetówi wyższych nauk nie potrzebowali.Sędzinka tłumaczyła użyteczność tychinstytucji tym, że do urzędów, na profesorów, do różnych "fachów" musianoludzi przysposabiać a dla wiejskich obywateli nie było potrzeba wielkiejmądrości, która z nich prędko wywietrzeć musiała w polu i na zagonie.Na kilka dni przed powrotem Aurelego przybył p.Leon do Baranówki, rad, żewięcej już nie potrzebuje się zaprzęgać w jarzmo karności szkolnej i troszczyćsię o te nieznośne egzamina.Matka nie mówiła mu nic, nie obiecywała, ale czuł i domyślał się, że mu zdajeden folwark i że tam będzie niezawisłym panem swej woli.Młodemu taswoboda się uśmiechała najwięcej.Zawczasu już powiadał sobie, iż przekona matkę o zdolności do gospodarstwa,o praktyczności swej, o wszystkich przymiotach, które sobie przyznawał.Spekulacje złotodajne nastręczała mu fantazja bujna.Dzień, w którym Leonek miał powrócić, mniej więcej się dawał obrachować, aRozalka sama i z matką od tygodnia już na próżno wychodziły na jegospotkanie.Przechadzka ta wieczorna drogą leśną, cienistą, nie była uciążliwą: chętnie więcsię wybierały do krzyża, który stał niedaleko granicy baranowieckiej.Sosny,brzozy, podszyte gęstą leszczyną, niektóre części boru, okryte czernicami ijagodami, polanki zielone na przemiany otaczające drogę, urozmaicaływidok, który panna Rozalia lubiła bardzo.Sędzinka miała do tego lasu urazę, że jej nic nie przynosił, oprócz czernic, którerankami obrywali maruderowie, i grzybów, niedających się też ani dopilnować,ani zmonopolizować; las, zaś zresztą przerąbany z lepszego, wyglądał ładnie,ale chyba na drwa tylko był zdatny.Droga leśna nie była prostą i daleko widzieć nie dawała, co się na niej działo,ale ucho czułe Rozalki pochwyciło turkot bryczki, a nawet starała się dowieść,że nie mogła być inna nad tę, którą posłano do miasteczka, aby tam na Leonkaczekała.Matce uśmiechała się ta myśl, lecz nie bardzo ufała przenikliwościcórki, która się już nieraz w przepowiedniach omyliła.Tym jednak razem byłaszczęśliwą: na zawrocie spostrzegli konie, woznicę z Baranówki i Leonka, którysłomianym kapeluszem je witał, a zabierał się zeskoczyć, aby prędzej dobiec domatki.Krótkie są, ale jakże szczęśliwe te momenty, gdy się swoich, długoniewidzianych, odzyskuje! Sędzinka, nieskłonna do płaczu, miała na oczach łzy.Rozalka, zdyszana, mówić prawie nie mogła.Leon, choć dalekoumiarkowańszy, czuł, że cała jego dojrzałość i męstwo tu, wobec matki, w kątpójść musiały, a on powrócił do dziecięcego posłuszeństwa i miłości.Kochał ją i szanował.Całując syna i ściskając, Sędzinka nie mogła się powstrzymać, aby mu burki niedała. Ale o trzy dni się opózniłeś poczęła Jeżeli wrócić nie miałeś, nie trzebasię było obiecywać, a raz naznaczywszy termin. Zupełnie niespodziana okoliczność przerwał Leon? Zobaczy mama
[ Pobierz całość w formacie PDF ]