[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Jest naprawdę dobra, Cam.Mądra, zawierająca mnóstwo informacji, azarazem napisana ludzkim językiem.Momentami bardzo śmieszna.Zaimponowałeśmi.Speszona, opuściła oczy i wróciła do przeglądania albumu.Włosy niczymlśniąca miedziana kurtyna zasłoniły jej twarz.Cam otworzył książkę o antykach, starając się ukryć, jak dużą przyjemnośćsprawiły mu jej słowa.Cały czas myślał o tym, na jak wspaniałą kobietę wyrosłaLauren.Już wczoraj to dostrzegł, kiedy zdradziła mu, że chce podarować dom swojejmamie.Wzruszyła go jej szczodrość i wielkoduszność.A także jej upór, kiedy odrzuciła jego ofertę odkupienia domu za miliondolarów.Oczywiście pamiętał, że jest to ta sama kobieta, która chciała sprzedawaćkoszulki z wizerunkiem Isabel Gray, a na poddaszu i w garażu wynajmować gościompokoje.Mimo to, patrząc jak pożera wzrokiem zdjęcia, czuł, że nie kieruje nią chęćwzbogacenia się.- Cam, w ilu rękach był Rockland? Ilu miał właścicieli? - spytała, niepodnosząc głowy.- Sześciu lub siedmiu.Bo co?- Nic.Pamiętam oczywiście Addie i Doca Smithów.- A wiesz, że za ich czasów, od póznych lat trzydziestych do wczesnychsześćdziesiątych, mieściła się tu przychodnia?- Serio?- Tak.Dopiero pózniej powstała ta nowa.Smithowie oddali miasteczkunieocenioną przysługę.To im się liczy na plus.A na minus to, że sprzedali znacznączęść oryginalnego wyposażenia domu, stare meble, żyrandole, rzeczy, które kiedyśnależały do Isabel.- Szkoda.A to kto? - spytała, wskazując na fotografię jakiejś kobiety.- 106 -SR- Sophronia Peavy.Odziedziczyła dom po ojcu w 1912 roku.To onazelektryfikowała Rockland.Ona jako pierwsza na wyspie miała w domu telefon.I jakopierwsza z tutejszych kobiet usiadła za kierownicą samochodu.Lauren rozciągnęła usta w uśmiechu.- Chybabym ją polubiła.- O, jestem tego pewien.- Na wszelki wypadek postanowił zataić fakt, że wlatach dwudziestych Sophronia prowadziła w Rockland pensjonat.- Jej ojciec też byłbarwną postacią.I miał niesamowitą głowę do interesów.Korzystając z rozwojuturystyki, jaki nastąpił pod koniec ubiegłego wieku, zbudował na Harmony kolejżelazną.Pociąg okrążał wyspę, przystając w kilku najbardziej malowniczychmiejscach.- Naprawdę? Po wyspie jezdziła ciuchcia?- Tak.Cieszyła się ogromną popularnością.Latem przewoziła średnio dwatysiące osób dziennie, a w święta nawet i trzy tysiące.Stary Jack sporo na tym zarobił.I oczywiście wszystko wydał.Pieniądze się go nie trzymały.Lubił luksus.Te dębowepodłogi na parterze to jego zasługa.Marmurowe kominki też.Lauren skierowała wzrok na kominek w sypialni.Był niezwykle skromny,otoczony prostą, drewnianą ramą.- Nie, ten jest oryginalny - wyjaśnił Cameron.- Isabel chciała, żeby niczego niezmieniano w jej pokoju.Sprzedając dom Peavy'emu, adwokat przekazał mu jejżyczenie.Widzę jednak, że któryś z pózniejszych właścicieli dobudował sobie szafę.-Pokręcił z dezaprobatą głową.- Ale poza tym pokój wygląda tak, jak powinien.Rumieniec podniecenia zabarwił policzki Lauren.- Tu była.sypialnia Isabel?Cameron skinął głową; obserwowanie reakcji Lauren sprawiało mu autentycznąfrajdę.- O rany! - Rozejrzała się wokół.- Wiedziałam, czułam, że coś.Dlaczegoadwokat sprzedawał dom? Dlaczego nie ona sama?- Nie mogła.Była już na tamtym świecie.- No tak.- Lauren zaśmiała się cicho.- To wszystko wyjaśnia.- Mieszkała w Rockland aż do śmierci.- 107 -SR- Dziwi mnie, że nie zdecydowała się na powrót do Maine.- Na wyspie pochowała męża i dziecko.- Dziecko?- Tak.Nie wiedziałaś? Była w ciąży, kiedy statek się rozbił.Wkrótce potemmiała poronienie.Skoro tu zginęli jej najbliżsi.- Nie chciała ich opuszczać, to zrozumiałe.- Lauren ponownie rozejrzała sięwokół.- I to był jej pokój? Jej sypialnia?- Tak.- Cameron podszedł do okna wychodzącego na północ.- Chciała widziećzarówno skały, na których rozbił się szkuner, jak i port.Ale moim zdaniem, sypialniaw północno-wschodnim narożniku to niezbyt dobry pomysł.Zimą zimno.- Za to latem jak przyjemnie.- Lauren odłożyła album na materac i podeszła dodrugiego okna, tego z widokiem na ocean.- Tylko spójrz, Cam.Czy może być cośpiękniejszego?Stanął za nią; w nozdrza uderzył go zapach jej włosów.Pachniała cudownie,mydłem, mleczkiem kokosowym, esencją kobiecości.Pochylił się, przysuwając bliżejnos.Nagle, świadom tego, co robi, odskoczył gwałtownie.Przypomniał sobie swojewcześniejsze postanowienie: że zostawia odbitki i do widzenia.Szukał pretekstu, by się pożegnać, kiedy Lauren pchnęła do góry pordzewiałąsiatkę w oknie i zaproponowała, aby wyjść na zewnątrz.- Jak? Gdzie?- Przez okno.Na dach werandy.- Przerzuciła nad parapetem jedną nogę, potemdrugą.- Na miłość boską, uważaj.Jeszcze sobie coś zrobisz.Ten dach jest pochyły.- I przy krawędzi trochę się zapada.Wiem, bo już wcześniej go sobieobejrzałam.Robiłam zdjęcia, które chcę pokazać na posiedzeniu rady.Przeszła ostrożnie kilka kroków i usiadła.Wzdychając z rezygnacją, Cameronposzedł za jej przykładem.- Cudownie, prawda? - spytała.Musiał przyznać jej rację.Wiatr znad morza leciutko mierzwił im włosy.Z dołudobiegał chlupot fal zalewających skalisty brzeg.Dzień był słoneczny, powietrzeczyste, a widoczne w oddali wysepki wyglądały tak, jakby dryfowały na wodzie.- 108 -SR- Chciałabym mieć tu taras - powiedziała rozmarzonym głosem.-Zamontowałabym szklane drzwi, na zewnątrz ustawiła wygodne leżaki.- Wiesz co, Lauren? Lepiej kup sobie inny dom.- A tobie sprzedać ten? - Parsknęła śmiechem.- Spryciarz z ciebie, Hathaway.Odchyliła się do tyłu i wystawiła twarz do słońca.Była jedyną rudowłosąosobą, jaką znał, która nie bała się opalać.- To niesamowite, jak wiele macie z sobą wspólnego.Ty i Isabel.- Nieprawda! - oburzyła się.- Ona żyła w świecie fantazji, miała przywidzenia,snuła romantyczne wizje.- Wszystko się zgadza.Ale była również kobietą niezwykle dumną, silną iupartą.Lauren uśmiechnęła się zadowolona.- Serio?- Tak.W pewnym sensie ten dom to jej pomnik.- Nie rozumiem.Ciekawość Lauren ogromnie go cieszyła.- Niewiele osób o tym wie, ale Isabel uważała, że tubylcy są winni katastrofyszkunera.%7łe specjalnie dawali światłem znać.- Słyszałam o tych niecnych praktykach - przerwała mu.- Podczas sztormówludzie wychodzili z latarniami na plażę, licząc na to, że załoga przepływającego statkuwezmie je za światła portu.Kiedy statek rozbijał się na przybrzeżnych skałach, lądowipiraci najspokojniej w świecie czekali, aż fala wyrzuci towar na brzeg.- Zgadza się.Tak było w czasach, kiedy po tych wodach pływało mnóstwostatków handlowych.Każdego dnia widać było co najmniej kilka żagli na horyzoncie.Lauren skierowała wzrok na ocean, a Cameron skierował oczy na nią.Miałanajpiękniejszy profil, jaki kiedykolwiek w życiu widział.- Co za barbarzyński zwyczaj.- Wzdrygnęła się.- Nie zdawałam sobie sprawy,że mieszkańcy wyspy też go stosowali.- Nie ma na to żadnych dowodów.Chociaż krąży opowieść o starym WilluSloanie, który podczas sztormów obwieszał latarniami swojego konia i wyruszał nacypel Sandy Point.Pewnego wieczoru przypływ odciął mu drogę powrotną.- 109 -SRWystraszony koń puścił się galopem, unosząc Willa do morza
[ Pobierz całość w formacie PDF ]