[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Na tobieRSskupiła się jej wściekłość, nawymyślała ci i dokuczyła opowieściami osobie i mężczyźnie, którego kochasz.Pytanie tylko, jak ty sięzachowasz.— Jak się mam zachować?— Dasz jej wiarę i pozwolisz, by drążyły cię złe myśli, jak robakwgryzający się w dorodne jabłko, albo przemyślisz spokojnie całąsprawę i pogodzisz się z tym, że Tom mógł swego czasu bardzo lubić,nawet kochać Tarsy, lecz to w niczym nie umniejsza jego miłości dociebie.W niczym.495Spojrzały sobie w oczy i słowa Fannie głęboko zapadły Emily w serce.Któż może wiedzieć więcej niż ona o mężczyznach, co szczerzekochali dwie kobiety?— Zrób coś dla mnie — poprosiła Fannie biorąc dziewczynę zaręce.— Obiecaj mi, że przy najbliższym spotkaniu nie poruszysz tejsprawy z Tomem.Zastanów się dzień, nawet dwa, czy w ogólepowinnaś mu o tym mówić.Zgoda?— Zgoda — szepnęła Emily.— I jeszcze coś.— Tak?— Osiodłaj konia.W tej chwili znacznie bardziej potrzeba ciruchu niż rosołu z makaronem.Żeby uniknąć spotkania z ojcem i nieuchronnych pytań oprzyczynę łez, Emily wróciła do stajni Jeffcoata i osiodłała Kozaka.RSWyprowadziła konia na podwórze.Było już południe, a niebojeszcze się nie zdecydowało, czy rozjaśnić się słońcem czy schowaćza chmurami.Emily zapięła kurtkę wysoko pod szyję, schowała włosypod czapkę Franka, włożyła brudne skórzane rękawice i dosiadłabułanego.Ruszyła w przeciwną stronę niż stajnia ojca, przejechałaprzez miasto i stępa — ten krok najlepiej odpowiadał jej nastrojowi —poprowadziła konia w góry.Myśl o czymś innym.Rozejrzyj się, życie toczy się dalej.W górze krążyły kraczące kruki, towarzysząc jeźdźcowinieprzyjemnym krzykiem.Para nieostrożnych gronostajów wybiegła zkryjówki, by czym prędzej znów się schować.Na zmarzniętym496kaktusie poćwierkiwały dwie sikorki, wesoło przekrzywiając ciemne łebki.Skorupa śniegu trzaskała w mroźnej ciszy pod kopytamiKozaka jak strzały z pistoletu.Zimowe powietrze chłodziło rozpalonątwarz Emily, promienie słońca ogrzewały ramiona.Niskie zaroślaprzycupnęły tuż przy ziemi, zdobiąc biały tren śniegu wstążkamiczarnej koronki.Spod nich tu i ówdzie wyłaniały się duże płaty trawy,ogarnięte ze śniegu przez leśne zwierzęta.Zbrązowiałe źdźbłastrzelały w górę, wijące się pomiędzy nimi mysie ślady wyglądały jakhieroglify na śniegu.Kruki poczynały sobie śmielej, podlatywałycoraz bliżej trzepocząc skrzydłami czarnymi jak włosy TomaJeffcoata.Bez wątpienia palce Tarsy nieraz przeczesywały jego ciemnączuprynę.Pamiętasz, jak łasiła się do niego podczas zabawy w biednegoRSkiciusia? Jak się całowali, jak wodził dłońmi po jej plecach? Jak długobyli kochankami? Ile razy to się stało? Jeśli jestem gorsza od niej — ana pewno jestem — czy będzie rozczarowany? Czy znów będzie się znią spotykał?Jechała z opuszczoną głową, aż w jej rozmyślania wkradło sięciche pobrzękiwanie.Dzwonki?Podniosła głowę, w tej samej chwili Kozak przystanął.Znajdowali się na skraju położonej na uboczu łąki, przed oczymaEmily pasło się swobodnie przerzedzone stadko bizonów.Niewieletych potężnych zwierząt zostało przy życiu, te zaś, którym się udało,uważano za żywe pomniki przeszłości.Nigdy jeszcze nie podeszła tak497blisko, teraz zamarła w bezruchu, żeby ich nie spłoszyć.Bizony grzebały w śniegu w poszukiwaniu pożywienia wypinając sweszerokie zady, w końcu stary byk podniósł głowę i zmierzył jączujnym spojrzeniem czarnych ślepi.Stado rzuciło się do ucieczkiniczym jedno zwierzę.Szpetne,garbate, owłosione bestie, oodrażających pyskach i splątanej, sfilcowanej sierści.Lecz gdypoderwały się do biegu, setki lśniących sopli, które zwisały zpotarganych brzuchów, grały jak poruszane wiatrem dzwoneczki.Słońce odbijało się w kryształkach lodu, a podzwanianie rozchodziłosię po ośnieżonej łące srebrzystą kaskadą.Emily stała zasłuchana, jej zmartwienia stopniały na chwilę podwpływem nieoczekiwanego piękna tej sceny.Odprowadzała bizony wzrokiem, aż dzwonienie rozpłynęło sięw oddali i nastała cisza.RSWestchnęła ciężko, niepewna swego następnego spotkania zTomem i dotknęła piętami ciepłych boków konia.— Dalej, Kozak, wracamy do domu.498ROZDZIAŁ 19Na próżno Tom przez cały dzień czekał na wiadomość od Emily.O trzeciej zwlókł się z łóżka, zgrabnie i żwawo jak dryfująca góralodowa.Dobry Boże, ledwo mógł się ruszać.Siedział na brzeguposłania z zamkniętymi oczyma i oddychał płytko, zbierając się naodwagę, by wstać.Następnym razem, gdy zachce ci się bójki, wybierz kogośdrobniejszej kości — pomyślał.Ostrożnie stanął na ugiętych nogach i trzymając się kurczoworamy łóżka, czekał, aż maszynka do mięsa przestanie znęcać się nadjego mięśniami.Niech cię diabli, Bliss — powiedział w duchu.Mam nadzieję, żejesteś tak samo obolały jak ja.RSZałożyć koszulę.Powoli, jedna ręka.druga.Tom czuł, jak wśrodku coś rozrywa mu się na strzępy.Nareszcie włożył ręce w rękawy, okazało się jednak, że palce ztrudem zapinały guziki.Spojrzał w dół: cóż za żałosny widok! Pięścimiał sinofioletowe, opuchnięte jak banie.Ubierając spodnie i butypoprzysiągł, że nigdy więcej nie weźmie udziału w bójce, lecz wdrodze do stajni rozruszał się trochę.Na drzwiach znalazł kartkę: „W dniu dzisiejszym nieczynne".Odwrócił się w stronę stajni Edwina, przed bramą stał Charles patrzącna niego bez ruchu.Jeszcze wczoraj Tom podniósłby rękę napowitanie, dziś z wysiłkiem się powstrzymał.Mijały sekundy, a499mężczyźni mierzyli się wzrokiem, wreszcie Tom odwrócił się i wszedłdo środka.— Emily? — zawołał.Odpowiedziała mu cisza.Może była w stajni Edwina? Czyżby Charles był tam z nią? No ico z tego? Trzeba się do tego przyzwyczaić, jeśli mają żyć razem wtym mieście.Spojrzał na obrotnicę, boks, do którego wtoczyli się podczasbójki, miejsce, gdzie wczoraj wieczorem siedział Charles.Tomaogarnęła fala żalu.Przyjaciel to skarb.Strata przyjaciela bolała jaknieszczęście
[ Pobierz całość w formacie PDF ]