[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.48Grapes z okrzykiem bojowym na ustach jak maniak pruł z karabinu do nieprzyjaciela.Udało się unieruchomić wrogąkolumnę i choć na razie żołnierzy drugiej strony (Chińczyków? Japończyków?) ubyło niewielu, to przynajmniejzostali uziemieni w jednym miejscu.Choć przyprawiało go to o wściekłość i frustrację, Grapes musiał przyznać, że osaczone żółtki znały się na rzeczy.Gdy tylko minęło początkowe zaskoczenie, żołnierze natychmiast wyrównali szyki i przegrupowali się, by wzorganizowany i skuteczny sposób odpowiedzieć ogniem.Między nimi sprawnie poruszał się ponury, wysoki oficer.Pospiesznie wydawał rozkazy i przemieszczał się tak szybko, że Grapes mimo kilku prób nie zdołał go trafić.Dzieliła ich spora odległość, fakt, ale największą przeszkodą było to, że dowódca osaczonych ani razu nieprzystanął w miejscu na tyle długo, by Grapes miał szansę solidnie przymierzyć.Azjaci próbowali zajść ludzi Grapesa z flanki, ale aryjczyk przewidział ten ruch i ustawił zasadzki także nasąsiadujących ulicach.Brudna i krwawa walka uliczna miała szczególną specyfikę.Takie okoliczności sprawiały, żezacierały się różnice w doświadczeniu i wyszkoleniu.Umiejętności taktyczne i strzeleckie traciły na znaczeniu, bogdzieniegdzie walka toczyła się już na bagnety, noże, a nawet na pięści.%7ładna ze stron nie zamierzała dać zawygraną.Nagle gwardzistę stojącego tuż obok Grapesa dosięgła seria z pistoletu maszynowego.Naboje poszatkowałyjego korpus, aryjczyk padł martwy, nie zdążywszy nawet jęknąć.Grapes otworzył szeroko oczy zdumiony i przestraszony.Skąd, do jasnej cholery, padły te strzały?, głowił się.Już kilka sekund pózniej musiał paść na podłogę, by uniknąćkolejnej serii, która przeszyła szyby i karoserię jego hummera.Dowódca aryjczyków spojrzał w stronę, z której oddano strzały.Zobaczył liczną grupę mężczyzn z białymiopaskami na ramionach.Prowadzili ostrzał z najbliższego skrzyżowania, dziesiątkując milicjantów, wziętych teraz wdwa ognie.Białe przepaski.Ten pieprzony Szwed też taką miał. To Sprawiedliwi! krzyknął. Sprzedawczyki i zdrajcy Republiki! Zabić ich!Milicjanci zwrócili się w stronę nowo przybyłego nieprzyjaciela i otworzyli ogień.Postaci z białymi opaskamiszybko ukryły się za stojącymi przy skrzyżowaniu budynkami.Koreańczycy, tak samo jak ludzie Greene a zdziwienipojawieniem się Sprawiedliwych, nie zastanawiając się ani chwili, ruszyli naprzód, wciąż strzelając.Teraz w górze alei pojawiła się dość niezwykła kolumna złożona z różnego rodzaju pojazdów.Była to przedziwnazbieranina wozów opancerzonych, śmieciarek, samochodów osobowych i furgonetek.Wszystkie pełne byłyuzbrojonych helotów, którzy z krzykiem na ustach szykowali się do boju.Zaskoczeni od tyłu Koreańczycy natychmiast wykonali zwrot, by stawić czoło nowemu nieprzyjacielowi.Jeden zżołnierzy Honga zarzucił na ramię granatnik, starannie wycelował i pociągnął za spust.Pocisk ze świstem opuściłwyrzutnię, by sekundę pózniej trafić w chłodnicę jadącej na czele ciężarówki.Trafiona maszyna wybuchła, a jej załogę i pasażerów strawiły płomienie.Pozostałe pojazdy hamowały ostro lubodbijały na boki, by uniknąć zderzenia z płonącym wrakiem.Wreszcie kolumna zatrzymała się.Heloci pospiesznieopuścili maszyny i kryli się, starając się zająć jak najlepsze miejsca do prowadzenia ostrzału.Zapanował kompletny chaos.W potężnym ulicznym starciu zwarły się cztery różne grupy, a postronny obserwatornie miałby najmniejszych szans odgadnąć, kto jest przeciw komu.Nie był tego zresztą pewien nawet pułkownikHong, który ze zdumieniem obserwował, jak przybyli w dziwacznej kolumnie otwierają ogień jednocześnie do jegoludzi i do twórców zasadzki.Zdało mu się nawet, że parę osób z grupy, która pojawiła się jako ostatnia, strzela dooddziału okopanego po przeciwległej stronie alei.Nie rozumiał tego i nie starał się zrozumieć.On sam i jego ludziestrzelali do wszystkiego, co się rusza, niezależnie od tego, skąd strzelano do nich.Pośród wrzawy, potwornegohałasu i ogólnej bieganiny nie sposób było ustalić, gdzie dokładnie znajdują się czyje pozycje. Kim! Kim! pułkownik wydarł się na całe gardło, przywołując swego adiutanta.Natychmiast jednak uprzytomniłsobie, że przecież sam kazał mu jechać do portu i zająć tankowiec.Hong zaklął pod nosem.Sytuacja z minuty naminutę komplikowała się coraz bardziej.Pułkownik musiał jak najszybciej wyciągnąć swój oddział z tego młyna, boinaczej on sam i wszyscy jego ludzie niedługo zginą.Ile tu jest oddziałów?, głowił się wściekły, przebiegając wzdłuż mocno już przetrzebionego szyku, który tworzylijego żołnierze.I kto tu przysłał tych wszystkich ludzi?W dwie sekundy po tym, jak w zbiornikach Itaki doszło do wybuchu, wokół tankowca utworzyła się rozpalona doczerwoności kula powietrza, gazu i płomieni o promieniu niemal czterystu metrów.To monstrum rozprzestrzeniło sięw piorunującym tempie, zmiatając i wypalając do żywej ziemi wszystko, co napotkało na swej drodze.Morze ogniarozlało się na miasto i pochłonęło położoną najbliżej morza linię zabudowy.Płomieniom i piekielnej temperaturzetowarzyszyła potężna fala uderzeniowa, która w drobny mak rozbiła szyby w promieniu kilku kilometrów.Rozżarzony podmuch o huraganowej sile wyprzedzał języki ognia, zrywając dachy i przewracając samochody ztaką łatwością, jakby były zabawkami z plastiku.Wreszcie ogień przestał rozprzestrzeniać się z tak zawrotną prędkością.Fala uderzeniowa parła jednak dalej,dopełniając dzieła zniszczenia. Ja pierdolę, nic nie rozumiem! Do kogo my strzelamy? wrzasnąłem do Mendozy.Meksykanin zignorował mojepytanie.Skupiony był na swoim M4.Wybierał kolejne cele, starannie mierzył i celnymi strzałami powalałnieprzyjaciół
[ Pobierz całość w formacie PDF ]