[ Pobierz całość w formacie PDF ]
. Masz ochotę zajrzeć do tej nowej hiszpańskiej knajpki nieopodal? zaproponowała,kiedy usiadł. Właśnie dostała trzecią gwiazdkę.Normalnie by się zgodził, chociaż z góry wiedział, że to do niczego nie prowadzi (i nielubił przepłacać za tortille).Normalnie poszedłby na trzecią randkę, po czym taktownie pozbawiłAnitę złudzeń wyznaniem, że nie czuje się gotów na nic poważnego i nie chce udawać, że jestinaczej.Normalnie byłaby to prawda.Lecz nagle poczuł, że jest gotów na coś poważnego.Tyleże nie z Anitą.A pomny rozpadu swojego małżeństwa i kilkuletniej terapii wiedział, że szczerość jestnajważniejsza.Matka też wbijała mu to do głowy, jednak gdzieś po drodze zapomniał.Nigdywięcej. Wiem, jak to zabrzmi powiedział ale właśnie myślałem, że to ktoś znajomy,i zrozumiałem, że nie ma sensu tego ciągnąć.Chyba daruję sobie tę hiszpańską knajpkę, Anito.Przepraszam. Bo tortille są takie małe? spytała. Sam wspomniał, że jesteś skąpy.Zresztą co Sugar robiłaby w Gramercy?, zastanawiał się, płacąc rachunek.Marlena marację.Powinien spędzać więcej czasu na Avenue B. 10.Park Tompkins Square nie odznaczał się finezją swych wytwornych kuzynów pokrojuMadison Square czy Washington Square, emanował jednak eklektycznym czarem, który bardzoprzypadł Sugar do gustu.Na placu dokoła roiło się od kawiarni, barów i sklepików równiezróżnicowanych jak sami bywalcy parku.W jednym rogu zbierali się właściciele psów, w drugim mamy z małymi dziećmi, głośni,lecz poza tym nieszkodliwi bezdomni okupowali ławkę przy Avenue A, a u stóp drzewa postronie południowej koczowała zazwyczaj garstka krysznowców.Pewnego pogodnego ranka, niedługo po przeprowadzce na Flores Street, Sugar siedziaław słońcu na ławce, słuchając, jak niewidomy saksofonista przy fontannie pośrodku gra LouisaArmstronga.Na widok tria pszczół kursujących wesoło nieopodal z liścia na kwiatek doszłado wniosku, że świat naprawdę jest niczego sobie. Lećcie i zbierajcie. Gdy bzyknęły jej nad głową, zastanawiała się, czy to jejpodopieczne.Bóg jeden wie, jak je kochała, ale wciąż nie potrafiła odróżnić własnychod cudzych. Mówi pani do mnie czy do owadów?Wyrósł przed nią George Wainwright w tym samym stroju, co za pierwszym razem, przyczym wyglądał jak świeżo odebrany z pralni.Guziki lśniły, podobnie jak buty, a do tego Georgemiał na sobie prawie nowe, czarne spodnie.W pionie wcale nie przypominał nieszczęśnikówdyskutujących ze sobą nawzajem lub z nikim konkretnym na drugim końcu parku.Innymi słowy, był równie bezdomny jak ona. O, witam pana, George.Miło znów pana widzieć. Cała przyjemność po mojej stronie, panno Sugar.Mogę się przysiąść? Oszczędzi mi pan reputacji wariatki, która siedzi i gada do pszczół. Ach, nie sądzę, żeby to kogoś dziwiło odparł George. Ten park słyniez pomyleńców. Z pewnością ma swój koloryt przyznała Sugar. Zawsze miał.Ponoć dawniej przypadało tu najwięcej ludzi na cztery kilometrykwadratowe na całej kuli ziemskiej.Dla większości był to pierwszy przystanek w NowymZwiecie.Choć na ogół większość wnet miała ochotę zwinąć żagle. Wzdrygnął się, zmieniającpozycję na ławce. Nadal boli pana noga? spytała Sugar.George machnął ręką. To nic takiego.Człowiek robi się stary i niedołężny, mam osiemdziesiąt dwa lata, więccoś o tym wiem.Ale kto chce słuchać utyskiwań starego piernika? Proszę opowiedzieć mi cośo sobie, panno Sugar.Skąd pani jest? Mieszkam niedaleko, przy Flores Street odpowiedziała. Czy kojarzy pan domze sklepem z balonikami w suterenie? Nie, panno Sugar, tam pani mieszka odparł z urazą w głosie George. Pytam, skądpani jest.Skąd pani pochodzi.Sugar westchnęła; uczyniła to niemal bezwiednie, lecz George zrozumiał więcej, niżmogła się spodziewać. Chyba już stamtąd nie jestem odrzekła, obserwując muchę, która kołowała nad głowąGeorge a, jakby coś miało rozkwitnąć mu w uchu. Dawno tam nie byłam.George odprowadził wzrokiem pszczołę na bladożółty krzak róży na klombie naprzeciw. Pszczoły lubią żółty kolor oznajmiła Sugar. I niebieski.Ale nie lubią czerwonego.Czy to nie dziwne? Sam też nie przepadam za czerwienią przyznał się George. Chociaż jak sięzastanowić, żółtego też nie uważam za szczególnie twarzowy. Fakt potwierdziła Sugar i wymienili uśmiechy. A pan, George? Skąd pan jest? Z miejsca niezbyt oddalonego od twojego, gdzie nie byłem jeszcze dłużej niż ty.Kiedy tak powiedział i złapała rytm jego słów, zrozumiała, że od początku musiała towiedzieć, choć na ogół stroniła od ludzi z południowym akcentem, unikając konfrontacjiz głębokimi korzeniami własnej przeszłości. Bywa pan czasem na niedzielnym targu ekologicznym? spytała. Mam nadzieję, żeuda mi się znalezć tam miejsce. Czasami. George kiwnął głową. Jest mały, bywa jednak na nim świetny piekarzi producent serów z północy stanu.Lody chyba też są.I lawenda.A przynajmniej zawsze pachnielawendą.Co pani zamierza sprzedawać na targu, panno Sugar? Głównie miód, dlatego dyskutowałam z pszczołami.Niech wiedzą, że jestem do nichpokojowo nastawiona. Coś mi się zdaje, że należy pani do osób pokojowo nastawionych do wielu rzeczy, jeślimogę tak to ująć.Sugar nie miała nic przeciwko temu.Przypominał jej dziadka, więc w zasadzieprzełknęłaby od niego wszystko.Poczuła łzy wzbierające w zakamarkach umysłu.Zwykle nie dopuszczała ich dalej. Tęsknisz za nim? spytała, choć nie miała odwagi zadać sobie tego pytania. Za miejscem, z którego pochodziłeś? Ależ po co ten czas przeszły, panno Sugar? Człowiek pochodzi, skąd pochodzi,i zawsze będzie za tym miejscem tęsknił.Od tego nie ma ucieczki.Ale to jeszcze nie koniecświata.Człowiek oswaja się z tęsknotą i już.Oczywiście miał rację, tylko że łatwiej powiedzieć, niż wykonać. Wróciłeś tam kiedyś? Nie. A chciałeś?Tym razem to on westchnął, z większą rezygnacją niż wcześniej Sugar, bo też miałku temu dawniejsze powody
[ Pobierz całość w formacie PDF ]