[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Kiedy Nika zatrzymała się nachwilę, żeby otrzeć łzy z oczu, policjant minął ją biegiem, omiatając latarką cały most.Zwiatło padało na kawałki metalu, drewna, tkanin.i osmalone fragmenty ludzkiego ciała.Boże, pomyślała, Boże, pozwól mi go znalezć.- Frank! - zawołała znowu, czując, jak z każdym oddechem trujące powietrze parzy jejpłuca.Przypomniała sobie o zawieszonej na szyi masce i szybko zasłoniła nią usta i nos.Nigdy tak się nie cieszyła, że ją ma.Pośrodku drogi leżała wciąż połączona z kołami oś vana, która wyglądała jakporzucona sztanga.Nika krawędzią stopy zahaczyła o jakiś przedmiot, który jak kula do kręgli potoczyłsię wzdłuż skrajnej linii jezdni.Dopiero po chwili zobaczyła, że to doskonale gładka, idealniewypalona i zupełnie nierozpoznawalna ludzka głowa.Stanęła jak wryta, bojąc się zrobić jeszcze jeden krok i zobaczyć jeszcze jakąśokropność.Wiatr porywał rzeczy, które spadły z powrotem na ziemię, toczył je i odwracał,jak gdyby chciał je poddać szczegółowym oględzinom, ale Nika nie mogła znieść tegowidoku.Dysząc ciężko, spuściła wzrok i w blasku płonącego siedzenia samochodu ujrzałacoś błyszczącego.To był krzyż, zrobiony ze srebra.Wysadzany szmaragdami, które mieniłysię w świetle huczących wokoło płomieni.Skąd się u licha tutaj wziął?- Tutaj! - zawołał policjant, odsuwając maskę od ust.Kucał przy barierze mostu.- Tutaj!Nika przeskoczyła skręconą rurę wydechową i podeszła do barierki.Zobaczyła leżące tam, owinięte podartym na strzępy kocem ciało, niemal rozerwanena pół.Widziała, że brakuje mu kończyn.Serce w niej zamarło, ale policjant, wskazując latarką w dół, powiedział:- Pod spodem! Popatrz!Otarła popiół z oczu.I zobaczyła, że pod zmasakrowanymi zwłokami leży ktoś jeszcze.- Pomóż - poprosił policjant, nasuwając maskę z powrotem na twarz i zabierając się dorozplątywania ciał.Zsunęli na bok to, co pozostało z ciała leżącego na wierzchu.Zachowało się z niegotyle, że Nika rozpoznała Harleya Vanea.A pod nim leżał Frank w kombinezonie całym we krwi i popiele.Na jegoramieniuspoczywała zawieszona na rzemyku sowa z kości słoniowej.Kiedy Nika zawołała go poimieniu, jego powieki lekko drgnęły.Nie miał maski, a jego twarz była poparzona izakrwawiona.Widziała jednak, że porusza ustami.- Leż spokojnie - powiedziała, delikatnie ścierając mu sadzę z policzka.- Nie próbujnic mówić.Ale próbował.i mogłaby przysiąc, że wymówił jej imię.Odwracając się do policjanta, powiedziała:- Proszę wezwać transport.Potrzebujemy helikoptera, jak najszybciej! Policjantpokręcił głową.- Już wzywałem, ale wszystkie śmigłowce wysłano do akcji wprowadzaniakwarantanny.Pomoc może się zjawić dopiero za kilka godzin.Nika nie mogła sobie pozwolić na kilka godzin czekania.- W takim razie będę potrzebowała pańskiego radiowozu.- Widziała pani, co z niego zostało? Musiałaby pani jechać bez maski.Nikazastanawiała się gorączkowo.Jedynym wyjściem był ambulans bez przedniej szyby, z jednymreflektorem i odrobiną paliwa w baku.- Może pan przelać benzynę ze swojego baku do karetki?- Tyle mogę - odrzekł z wyrazną ulgą, że może w jakiś sposób pomóc i ruszył w drogępowrotną przez dymiące pole minowe.Nika pochyliła się nad Frankiem, próbując obejrzeć obrażenia, ale był takzakrwawiony, że nie potrafiła nic zobaczyć.Na twarzy miał mnóstwo zadrapań i otarć, a Nikaostrożnie przesunęła palcami między sztywnymi, zlepionymi włosami, szukającwyczuwalnych ran.Nic takiego nie znalazła i odetchnęła z ulgą.Rozluzniła kombinezon ipróbowała zajrzeć do środka.Nie dostrzegła żadnych otwartych ran ani wystających kości,lecz nawet ona wiedziała, że obrażenia wewnętrzne, choć niewidoczne, mogą być znaczniegrozniejsze.Kiedy wrócił policjant z noszami na kółkach, położyli na nich Franka i zawiezli doambulansu.Po drodze wzrok Niki znów przyciągnął srebrny krzyż, który błyszczał międzykawałkami szkła i metalu.Wzięła go i wsunęła do kieszeni.Przypuszczała, że to jakaśrodzinna pamiątka, którą należy zwrócić żonie Vanea.To mógłby być gest pojednawczy potym, co się stało w ich domu.O wiele za mały.ale zawsze.Kiedy załadowali i zabezpieczyli nosze, policjant powiedział:- Ciągle nie wiem, jak pani chce dojechać takim wozem w taką pogodę.Ale Nika wyciągała już z karetki sprzęt ratowników.Nałożyła wielki czerwonyskafander z białymi krzyżami na rękawach i narzuciła gruby, obszerny kaptur.Twarz, ledwiewidoczną zza zabrudzonej maski, zupełnie zasłoniły gogle chroniące przed śniegiem.Na ręcew lateksowych rękawiczkach nałożyła rękawice z izolacją termiczną.Kiedy już się ubrała,policjant zapytał:- Jest pani tam, pani doktor?Po drodze, może ze względu na ambulans i biały kombinezon, doszedł do wniosku, żeNika jest lekarzem, a ona sprytnie postanowiła nie wyprowadzać go z błędu.W odpowiedzina jego pytanie skinęła głową, ale nawet ten ruch mógł być niezauważalny w fałdach kaptura.- Uprzedzę ich przez radio, że pani jedzie.Odgarnęła potłuczone szkło z fotela kierowcy, zabrała urwaną nogę i położyła najezdni, po czym wsiadła i zapięła pas.Policjant, machając latarką jak pracownik lotniskakierujący samolot na właściwy pas, pomógł jej przeprowadzić ambulans przez pobojowiskona moście, gdzie wciąż, jak ognie sygnalizacyjne, tliły się pojedyncze płomienie, a potempomachał jej na pożegnanie.Uniosła dłoń, salutując, po czym w lusterku wstecznymzobaczyła, jak znika w białej zawierusze.Rozdział 58Gdy samolot już zupełnie zniknął im z oczu i nawet odgłos silnika utonął w szumiehulającego po opuszczonym lądowisku wiatru, Anastazja powiedziała:- Tam na klifach jest jakaś wioska.Widziałam ją przed lądowaniem.Ale Siergiej stałbez ruchu w wydętym od wiatru czarnym futrze z fok, ze wzrokiem utkwionym w błękitne,choć już puste niebo.- Siergiej, on już odleciał.Nic nie poradzimy.W bezsilnej złości parę razy rzucił w kierunku samolotu kamieniem; kolejny wciążściskał w ręku, jakby nie mógł przestać.Ana postanowiła dać mu trochę czasu, a sama poszła zajrzeć do szopy.Najwyrazniejbył to skład dla samolotów: zobaczyła kanistry z benzyną, narzędzia i przeróżne części, alenie zauważyła niczego, co mogłoby im się przydać.- Przepraszam - usłyszała za plecami.- Byłem głupi.- Oboje byliśmy - odrzekła, pamiętając, że sama go zachęcała, żeby dał Newskiemudrugi brylant.- Każdy, kto ufa innemu Rosjaninowi, jest głupcem - dodała z goryczą.Wzięła go za rękę i oszczędzając chorą stopę, która podczas podróży pokryła siępęcherzami, poprowadziła go przez pole w stronę klifów, gdzie widziała ponure chatki.Wpołowie drogi zobaczyła kilka zmierzających w ich stronę postaci - trzech niskich ibarczystych mężczyzn, opatulonych w futra ze zsuniętymi do tyłu kapturami.W ich twarzachbyło coś dziwnego.Dopiero gdy podeszli bliżej, zobaczyła, że mężczyzni mają zatknięte wdolnych wargach krążki z kości słoniowej wielkości monety.Wiedziała, że to pewnieEskimosi; ich szerokie, ogorzałe twarze, wysokie kości policzkowe i ciemne oczyprzypominały jej mongolskich jezdzców, którzy kiedyś wystąpili z pokazami dżygitówki wCarskim Siole z okazji rocznicy ślubu rodziców.Ana i Siergiej zatrzymali się i pozwolili mężczyznom podejść bliżej
[ Pobierz całość w formacie PDF ]