[ Pobierz całość w formacie PDF ]
. Lecz ty oznajmił gorzko zagubiłaś się gdzieś nawyboistych drogach grzechu, po których podróżujesz.Uszło z ciebie życie, Beatrice.Dopadł mnie w dwóch susach i uniósł mój podbródek.Wystawianie twarzy na światło sprawiało mi ból,lecz patrzyłam z pogardą, starając się ukryć strach. O tak, jesteś urocza jak zawsze stwierdził beznamiętnie. Nie masz już jednak w oczach tejiskry co kiedyś, a wokół twoich ust pojawiły się bruzdy, też kiedyś nieobecne.Co ci dolega, moja droga? Czytak głęboko ugrzęzłaś w bagnie zepsucia, że nie potrafisz się wydostać? Czy ziemia obróciła się przeciwkotobie? Nie umiesz już czarować plonów, aby były większe? A może ludzie spluwają na drogę, którąprzechodzisz, może przeklinają twe imię za nieszczęścia i śmierć, które sprowadziłaś na Wideacre?Wyrwałam się i podeszłam do drzwi.Kładłam rękę na klamce, kiedy wymówił moje imię. Beatrice!Odwróciłam się, jak gdyby mając nadzieję, że powie mi coś dobrego albo przynajmniej coś, co da miznak, jak odzyskać nad nim władzę. Zmierć idzie do ciebie, a ty jesteś na nią gotowa odezwał się cicho. Kiedy jechałem z Celią dodomu, rozmyślałem o tym, że powinienem cię zabić, aby nas uwolnić od całej zgrozy, której jesteś przyczyną.Nie potrzebuję jednak nurzać rąk w twojej cuchnącej krwi.Zmierć sama idzie do ciebie, a ty wiesz, że możeszumrzeć.Prawda, moja piękna Beatrice?Odwróciłam się bez słowa i wyszłam.Szłam trzymając wysoko głowę, dużymi krokami, szeleszczącprzy tym suknią.Szłam niczym pan na włościach, do swojego gabinetu, a potem zamknęłam za sobą drzwi ioparłam się o nie.Kolana ugięły się pode mną.Osunęłam się bezwładnie na podłogę.Przytuliłam twarz dodeszczułek drzwi.Drewno było zimne, nieprzyjemne w zetknięciu z napiętą skórą na kościach policzkowych.Zmierć szła do mnie, jak oświadczył John.Dostrzegł ją w wyrazie mojej twarzy.Wiedziałam, jakwygląda Zmierć.Na wielkim czarnym koniu, w towarzystwie dwóch czarnych psów biegnących przed i zabeznogim jezdzcem.Zobaczę twarz Zmierci, zanim umrę.Bogacze, szlachta, bojący się o swoje posiadłości iżycie nazwali tego jezdzca Zmierć.Biedota nazwała go Mścicielem i popierała go.A ja spojrzę mu prosto woczy i nazwę go Ralph.Siedziałam oparta plecami o drzwi, w bezruchu, aż zmrok zapanował w pokoju, a nisko na horyzonciezauważyłam pierwszą gwiazdkę i sierp księżyca.Zacisnęłam wtedy dłonie na klamce i podzwignęłam się nanogi.Pomimo odrętwienia nie wolno mi było opuścić kolacji.Musiałam się zjawić.John się zmienił.Uwolnił się ode mnie.Uwolnił się od swojej miłości i marzeń o miłości do mnie, któredoprowadziły go do chorobliwego pijaństwa.Uwolnił się od przerażenia związanego z moją osobą.Mógłdotknąć mojej twarzy już nie drżącymi rękami.Mógł obrócić moją twarz do światła, tak by czujnym okiemchirurga zbadać nowe zmarszczki na skórze.Wyzbył się miłości do mnie, ale i strachu przede mną.Wydawałam mu się teraz, tak jak zapewniał mnie doktor Rose, zwykłym śmiertelnikiem.RLTA John nie obawiał się zwykłych śmiertelników.Nie byłam już kobietą, którą ukochał nad życie.Niebyłam kobietą, której się bał, ucieleśnieniem zła i zagłady.Byłam zwykłym śmiertelnikiem, którego ciałokiedyś umrze i którego umysł może popełniać błędy.Od teraz aż do dnia mej śmierci John będzie bacznie patrzył, jak moje młode ciało kroczy ku śmierci ijak mój sprytny, owładnięty obsesją umysł popełnia błędy.Niewiele mogłam zrobić, aby go zmylić.Kochałmnie kiedyś; znał każdy cień, który przemykał po mej twarzy w dniach szczęścia.Znał mnie jak żaden innymężczyzna, oprócz jednego.I znał ludzi.Wiedział, jak poznać prawdę o nich; poświęcił życie i mądrość nazrozumienie, co sprawia, że ludzie są tacy a nie inni, co powoduje ich choroby fizyczne i psychiczne, codoprowadza ich do szaleństwa.Teraz dla Johna nie byłam ani boginią miłości, ani diabłem, stałam się jednak wzamian najbardziej fascynującym przypadkiem, jaki kiedykolwiek badał z bliska.Ta rola niezbyt mi odpowiadała.Zadzwoniłam po Lucy.Na mój widok zakrzyknęła. Poproszę, żeby zaniesiono kolację do pani pokoju.Powiem, że zle się pani czuje oznajmiła ipomogła mi wejść po schodach, abym mogła się uczesać w sypialni. Nie postanowiłam.Mówienie sprawiało mi trudność, tak byłam zmęczona.Ledwie zdołałam wydać polecenie.Jakże mogłabym zostawić Harry'ego, Celię i Johna samym sobie? Nie powtórzyłam. Zejdę na dół.Ale pospiesz się, Lucy, bo się spóznię.Nie zaczekali na mnie w saloniku, lecz przeszli od razu do jadalni.Pomknęłam hallem, znów lekko, zbladą opanowaną twarzą, lecz z pogodnym uśmiechem na ustach.Lokaj otworzył drzwi.Znieruchomiałam naprogu.Nie wierzyłam własnym oczom.Celia siedziała na moim miejscu.Siedziała tam, gdzie powinna zawsze zasiadać, gdzie miała prawo zasiadać
[ Pobierz całość w formacie PDF ]