[ Pobierz całość w formacie PDF ]
. Może staruch miał rację, że upiory niezainteresowałyby się tymi pozbawionymi dajmonów żołnierzami.Wiesz, o czym myślę?Zastanawiam się, czym się żywią te upiory.Może właśnie ludzkimi dajmonami. Ależ dzieci również posiadają dajmony, a upiory nie atakują dzieci.Chodzi więcchyba o coś innego. W takim razie, musi istnieć różnica między dziecięcymi dajmonami i dajmonamidorosłych zauważył Will. Jest jakaś różnica, prawda? Mówiłaś, że dajmony dorosłych niemogą zmieniać postaci.W tym musi tkwić rozwiązanie.%7łołnierze pani Coulter w ogóle niemają dajmonów, może więc są trochę jak dzieci. Tak! potwierdziła Lyra. Może.Zresztą, moja matka i tak nie obawia się upiorów.Ona nie boi się niczego.Jest też bardzo sprytna, bezwzględna i okrutna, dzięki czemu potrafinarzucać wszystkim swoją wolę.Założę się, że potrafi nimi dyrygować, tak jak ludzmi.Wszyscy jej słuchają.Lord Boreal jest człowiekiem silnym i bystrym, ale ona potrafi go dowszystkiego namówić.Och, Willu, gdy się zastanawiam nad zamiarami mojej matki, znowuzaczyna mnie ogarniać przerażenie.Tak jak mówiłeś, trzeba zapytać o to aletheiometr.Jakieto szczęście, że go odzyskaliśmy.Dziewczynka rozwinęła aksamitny tobołek i z czułością przesunęła palcami po złotymprzyrządzie. Zapytam o twojego ojca oświadczyła o to, jak mamy go znalezć.Widzisz,ustawiam wskazówki. Nie.Najpierw spytaj o moją matkę.Chcę wiedzieć, czy jest zdrowa.Lyra skinęła głową i ustawiła wskazówki, potem położyła aletheiometr na kolanach,odgarnęła włosy za uszy, spojrzała na przyrząd i skoncentrowała się.Will obserwował, jakcieniutka igła huśta się wokół tarczy, przyspieszając, zatrzymując się przy jakimś obrazku, anastępnie ponownie zmieniając położenie.W pewnej chwili pędziła niczym polującajaskółka.Lyra wpatrywała się w nią błękitnymi, płonącymi oczyma.Nagle zamrugała i spojrzała na chłopca. Twoja matka nadal jest bezpieczna stwierdziła. Znajoma, która się nią opiekuje,to nadzwyczaj miła osoba.Nikt nie wie, gdzie przebywa twoja matka, a ta kobieta zpewnością jej nie wyda.Will dotąd nie zdawał sobie sprawy, jak bardzo się martwił o matkę.Przekazana przezLyrę dobra nowina wyraznie go uspokoiła.Niestety, gdy napięcie minęło, poczuł silniejszyból w zranionej ręce. Dziękuję rzekł. Dobrze, teraz spytaj o mojego ojca.Zanim jednak dziewczynka zdążyła sformułować pytanie, oboje usłyszeli krzyk zzewnątrz.Wyjrzeli natychmiast.Na skraju parku od strony miasta rósł rząd drzew, panowałotam jakieś zamieszanie, Pantalaimon przybrał od razu postać rysia, podszedł do otwartychdrzwi i spojrzał w dół. To dzieci oznajmił.Will i Lyra wstali.Zza drzew jedno po drugim wychodziły dzieci.Było ichczterdzieścioro czy pięćdziesięcioro.Wiele z nich niosło w rękach kije.Przewodził imchłopiec w pasiastej koszulce z krótkimi rękawami, który trzymał w dłoni pistolet. Widzę Angelikę wyszeptała Lyra.Rudowłosa dziewczynka szła obok chłopca w pasiastej koszulce.Szarpała go za ramięi popędzała.Tuż za tą parą kroczył mały Paolo, piszcząc z podniecenia.Inne dzieci takżekrzyczały i wymachiwały w powietrzu piąstkami.Dwoje z nich taszczyło ciężkie karabiny.Will widział już w życiu rozwścieczone dzieci, ale nigdy nie miał ich tak wielu przeciwkosobie; zresztą, w jego mieście dzieci nie nosiły broni.Dzieci krzyczały i Will zdołał w hałasie wyłowić głos Angeliki. Zabiliście mojego brata i ukradliście nóż! krzyczała. Jesteście mordercami!Kazaliście upiorom zaatakować Tullia! Zabiliście go, a teraz my zabijemy was! Nie zdołacienam się wymknąć! Zabijemy was tak samo, jak wy zabiliście jego! Willu, może wytniesz okienko! zawołała Lyra, chwytając chłopca kurczowo zazdrową rękę. Aatwo możemy stąd odejść. No dobrze, a dokąd trafimy? Do Oksfordu, kilka metrów od domu sir Charlesa, wbiały dzień
[ Pobierz całość w formacie PDF ]