[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.A potem sięrozdzieliliśmy.Po raz pierwszy w życiu dosiadłem wielbłąda, który byłhałaśliwą, brzydką bestią o sierści pełnej pcheł i innegorobactwa.A jednak był nieźle ułożony i względnie spokojny,obleczony w barwną i ozdobną uprząż.Pod bacznym okiemAsza, kierując się jego wskazówkami, wdrapałem się na grzbietsiedzącego zwierzęcia, a potem pochyliłem ku przodowi, gdymój wierzchowiec wstawał.Po kilku okrzykach „Hut! Hut!Hut!" ruszył w ślad za wielbłądem Aszrafa.Trochę trwało, nimsię przyzwyczaiłem do kołyszącego kroku zwierzęcia, ale wsumie nie okazało się to nieprzyjemne.Czułem się jak w łodzina morzu.Pewnie400nieprędko znajdę sobie konia, a musiałem dotrzeć do fran-cuskiego korpusu przed Bin Sadrem.Podążaliśmy wzdłużgrzbietu aż do przeprawy promowej, a potem zjechaliśmy wdół, żeby się przedostać na drugi brzeg Nilu, gdzie mogłemliczyć na spotkanie z wojskami Desaix'go.Na drugim brzegu natknęliśmy się na udeptany szlakznaczący przejście Francuzów, przejechaliśmy przez gajbananowców, aż wreszcie znów zapuściliśmy się na pustynię,zmierzając ku łańcuchowi niskich pagórków na zachodzie,żeby okrążyć prawą flankę maszerującej w górę Nilu armii.Wczesnym popołudniem ponownie dostrzegliśmy kolumnę,rozbijającą w cieniu palm obóz nad ciemnym nurtem Nilu.- Jeżeli teraz ruszymy ku nim, dotrzemy do nich przedzachodem słońca - stwierdziłem.- Dobry plan.Niech ci się szczęści, przyjacielu.- Co takiego?- Zrobiłem swoje, uwalniając cię z więzienia i dostarczającaż tu, prawda?-Zrobiłeś więcej, niż należało.Jestem twoim dłużnikiem.- A ja twoim, boś mnie obdarzył wolnością, zaufaniem iprzyjaźnią.Nie powinienem był cię winić o śmierć mojegobrata.Zło się dzieje bez naszego udziału i któż możepowiedzieć dlaczego? Od początków czasu dwie siły walczą owładzę nad tym światem.Dobro musi walczyć ze złem, a tanieustanna walka decyduje o naszych losach.My też bierzemyw niej udział, ale każdy na swój sposób, ponieważ teraz muszęodszukać swoich.- Jakich twoich?-Bin Sadr ma zbyt wielu ludzi, żebym uderzył na nichsamotnie.Nadal jestem mamelukiem, przybyszu z Ameryki, agdzieś na tej pustyni są jeszcze zbiegowie z armii Murad Beja.Gdyby Francuzi nie przybyli do naszego kraju, mój brat Enochżyłby jeszcze i obawiam się,401że wielu jeszcze zginie, zanim obcy zostaną stąd przepędzeni.- Ależ Aszrafie, ja też należę do tej armii!- Nie.Nie jesteś Francuzem bardziej niż mamelukiem.Jesteś obcy w tym kraju, przybyszu zza oceanu, ale przysłalicię tu bogowie.Nie mam pewności, jaką rolę masz doodegrania, ale czuję, że powinienem zostawić cię własnemulosowi i że przyszłość Egiptu zawisła na haku twojej odwagi.Idź więc po swoją kobietę i uczyń to, czego żądają od ciebie jejbogowie.- Nie! Nie jesteśmy tylko sprzymierzeńcami.Zawarliśmyprzyjaźń, czy nie tak? Zbyt wielu już przyjaciół straciłem.Aszrafie, potrzebuję twojej pomocy! Pomścij Enocha razem zemną!- Zemsta nadejdzie o czasie wybranym przez bogów.Gdybytak nie było, Bin Sadr zginąłby dzisiaj, bo ty rzadko chybiasz.Podejrzewam, że czeka go inny los, być może gorszy odśmierci.Ty zresztą musisz dotrzeć do tego, czego tu szukahrabia Silano.Musisz dopełnić swego przeznaczenia.Cokolwiek się zdarzy na polach bitew, nie zerwie to więzów,jakie zadzierzgnęliśmy podczas wielu minionych dni.Odejdź wpokoju, przyjacielu, i obyś znalazł to, czego szukasz.Po tych słowach on i jego wielbłąd zniknęli mi z oczu wpromieniach zachodzącego słońca, a ja - samotny bardziej niżkiedykolwiek przedtem - ruszyłem na poszukiwania Astizy.ROZDZIAŁ 20Wiedziałem, że wjechanie galopem w szeregi francuskiejdywizji Desaix'go i domaganie się wydania Silana zakończyćsię może jedynie zamknięciem mnie w areszcie.Brakło mi sił,miałem jednak nad hrabią pewną przewagę - medalion.Doszedłem do wniosku, że będzie lepiej, jak Silano przyjdziedo mnie.Pod wieczór zbliżyłem się z podniesionymi ramionami doobozowiska wartowników.Kilku sięgnęło po muszkiety,wiedząc z doświadczenia, że każdego zbliżającego sięEgipcjanina należy traktować podejrzliwie.Zbyt wielu ufnychFrancuzów zginęło już w tej coraz bardziej okrutnej wojnie.Zagrałem va banąue, licząc na to, że wieści o mojejucieczce z Kairu jeszcze tu nie dotarły.- Nie strzelajcie! Jestem Amerykaninem zwerbowanymdo pracy w grupie uczonych Bertholleta! Przysłał mnie tuBonaparte, żebym badał sekrety starożytnych!Dalej patrzyli na mnie podejrzliwie.- A czemuż to jesteś ubrany jak tubylec, przyjacielu?- A jak myślicie, czy bez eskorty udałoby mi się zachowaćżycie, gdybym się nie przebrał?- Sam przyjechałeś tu z Kairu? Jesteś chyba szalony!- Płynąłem łodzią, ale nadzialiśmy się na skałę, a mnie sięspieszy.Mam nadzieję, że znajdę tu jakieś ruiny?- Poznaję tego mężczyznę - odezwał się jeden z war-towników, spluwając sążniście.- To ten od Franklina.403- Z pewnością cieszy was, panowie, okazja do badaniastarożytności - stwierdziłem z entuzjazmem w głosie.- Na razie nieustannie nęka nas Murad Bej, zawszeoddalony o kilka mil.Bijemy go.Wygrywamy następnąpotyczkę.I następną.Za każdym razem ucieka, ale wraca.I zakażdym razem kilku z nas tu zostaje, żeby już nigdy nie ujrzećbrzegów Francji.A teraz czekamy wśród ruin, a onnieuchwytny jak miraż ucieka coraz głębiej w ten przeklętykraj.- Jeśli w ogóle zdołasz zobaczyć miraż - przyłączył się donarzekań drugi wojak.- Tysiące ludzi ma oczy zaro-piałe odsłońca i piaskowego kurzu, a setki wloką się na oślep.To jestgra w durnia.Jesteście gotowi do walki? Tak, tu stoją nasi ślepistrzelcy!- Ślepota? - odezwał się trzeci.- Od Kairu aż po te wydmysram codziennie dwa razy więcej, niż ważę.Nie goją mi sięczyraki.Na oparzeniach słonecznych robią się bąble.Są nawetprzypadki zarazy.Nie ma takiego, kto w tym marszu nie straciłprzynajmniej kilku kilogramów wagi.- A wszyscy tak się już napalili, że gotowi są wypie-przyćszczura albo osła!Wszyscy żołnierze lubią narzekać, ale widać było, żerozczarowanie spodziewanymi urokami Egiptu jest corazgłębsze.- Może Murad lada chwila się podda? - rzekłem na ichpociechę.- To spróbuj go o tym przekonać.Poklepałem moją strzelbę.- Przyjaciele, bywały czasy, kiedy moja lufa grzała siętak samo jak wasze.Teraz zaczęli okazywać ciekawość.- Czy to ta amerykańska rusznica? Słyszałem, że możesz zniej zabić czerwonoskórego na tysiąc kroków!- Niezupełnie.ale jak masz tylko jeden strzał, to możeszna niej polegać.Ostatnio zabiłem wielbłąda z.odle-404głości czterystu kroków
[ Pobierz całość w formacie PDF ]