[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Stała przez chwilę wkorytarzu wsłuchana w odgłosy uśpionego domu.Odwróciła się na pięcie i znalazła się przed wejściemdo sypialni rodziców, natychmiast rozpoznającznajome pochrapywanie.Pani Burrows spała.Wchwilach ciszy pomiędzy poszczególnymichrapnięciami rozlegał się dłuższy, nosowy oddechdoktora Burrowsa.Rebeka przechyliła głowę,nasłuchując uważniej, aż usłyszała szybszy,rytmiczny oddech dobiegający z sypialni Willa. Tak wyszeptała, uśmiechając się zzadowoleniem.Wszyscy pogrążeni byli w głębokimśnie.Natychmiast poczuła się swobodnie.Teraznadszedł wreszcie jej czas, kiedy miała cały dom dlasiebie i mogła robić, co chciała.Czas spokoju i ciszyaż do samego rana, kiedy to wszyscy się obudzą, a wdomu znów zapanuje chaos.Zciągnęła w tył ramiona,podkradła się do drzwi pokoju Willa i zajrzała dośrodka.W sypialni panował bezruch i cisza.Rebekaprzemknęła przez pokój bezszelestnie niczym cień izatrzymała się przy łóżku Willa.Stała tam przezchwilę, wpatrując się w twarz brata.Will spał naplecach, jego ręce spoczywały na poduszce, ponadgłową.Rebeka pochyliła się nad nim. Proszę, proszę pomyślała jakie niewiniątko, przypuszczałbykto..Pochyliła się bardziej i zauważyła ciemnąsmugę pod nosem chłopca.Powiodła wzrokiemniżej, do jego dłoni.Błoto! Ręce Willa były całeubłocone.Nie umył ich nawet przed pójściem spać, apózniej, co wydawało się Rebece jeszcze bardziejodrażające, dłubał przez sen w nosie. Brudna świnia syknęła cicho.Jej głos dotarł douszu Willa, który rozprostował ramiona i zacisnąłpalce.Nieświadom jej obecności, wydał z siebieniski, pełen zadowolenia pomruk, poprawił się naposłaniu i ponownie zapadł w głęboki sen. %7ładnego z ciebie pożytku, zajmujesz tylkomiejsce wyszeptała w końcu Rebeka i odwróciwszysię, sięgnęła po ubrania Willa, leżące na podłodze.Wetknęła je pod pachę i wyszła z pokoju, kierując siędo stojącego na korytarzu wiklinowego pojemnika nabrudną bieliznę.Nim wrzuciła ubrania do kosza,przeszukała wszystkie kieszenie; w jednej znalazłaskrawek papieru pokryty jakimiś napisami.Próbowała je odczytać, było jednak zbyt ciemno. Pewnie jakieś bzdury , pomyślała, wkładając kartkędo szlafroka.Gdy wyjmowała rękę z kieszeni,zawadziła paznokciem o pikowany materiał.Przygryzając w zamyśleniu nierówny skrajpaznokcia, ruszyła w stronę sypialni rodziców.Przekroczywszy jej próg, zwolniła kroku, stawiającstopy tylko w określonych, starannie wybranychmiejscach.Wiedziała bowiem dobrze, że jeślipostawi je gdzie indziej, ukryte pod starym dywanemdeski zdradzą jej obecność głośnym skrzypieniem.Podobnie jak chwilę wcześniej obserwowałaWilla, teraz wpatrywała się uważnie w śpiących tamludzi, jakby chciała przeniknąć ich myśli i sny.Napatrzywszy się do syta, podniosła z szafki nocnejpusty kubek pani Burrows i powąchała go ostrożnie.Znów horlicks [Odżywczy słodowy napój o wyjątkowym smaku;znany od dawna środek na bezsenność.] z kropelką brandy.Znaczyniem w dłoni Rebeka bezszelestnie opuściłapokój i zeszła na dół, do kuchni, poruszając się wciemnościach z zadziwiającą swobodą i precyzją.Wstawiwszy kubek do zlewu, odwróciła się i wyszłaz kuchni, by wrócić do przedpokoju.Tu przystanęłaponownie, zamknęła oczy i przechyliła głowę na bok,nasłuchując. Tak cicho.i spokojnie pomyślała. Takpowinno być zawsze.Stała w bezruchu przezdłuższy czas, jakby pogrążona w transie.Wreszciewzięła głęboki wdech przez nos, na kilka sekundzatrzymała powietrze w płucach, a potem wypuściłaje przez usta.Z góry dobiegł przytłumiony kaszel.Rebekaspojrzała z irytacją w stronę schodów.Ktoś zakłóciłjej spokój, przerwał ciąg myśli. Mam już tego dosyć stwierdziła z goryczą wgłosie.Podeszła do drzwi frontowych i odpięła łańcuch, apotem przeszła do salonu.Zasłony były rozsunięte, aza oknem roztaczał się widok na ogród skąpany wsrebrnym blasku księżyca.Nie odrywając oczu od tejniezwykłej sceny, Rebeka opadła na fotel paniBurrows i rozsiadła się w nim wygodnie.Otulonaczekoladową ciemnością pozostała w tej pozycji dorana, delektując się samotnością i spokojem nocy, azarazem obserwując ogród i żywopłot oddzielającygo od błoni.Rozdział 8Nazajutrz doktor Burrows pracował w muzeum,porządkując ustawioną pod oknem gablotkę zguzikami.Pochylony nisko nad szafką dokładałpozyskane ostatnio mosiężne guziki od mundurówróżnych formacji wojskowych do nierównychszeregów perłowych i emaliowanych guzików, którejuż wcześniej się tam znalazły.Zajęcie to corazbardziej go irytowało, gdyż zaopatrzone w pętelkiguziki nie chciały leżeć płasko na obciągniętejsuknem desce, bez względu na to, jak mocno je w niąwciskał.Sfrustrowany, westchnął ciężko i,usłyszawszy głośne trąbienie za oknem, podniósłwzrok.Kątem oka dostrzegł samotnego mężczyznęidącego chodnikiem po drugiej stronie ulicy.Człowiek ten miał na sobie płaski kapelusz, długipłaszcz i ciemne okulary, choć dzień był raczejpochmurny, a słońce tylko od czasu do czasuprzezierało spomiędzy szarych chmur.DoktorBurrows pomyślał, że być może to mężczyzna, zktórym zderzył się przed kioskiem z gazetami.Niemógł mieć jednak stuprocentowej pewności, gdyżwszyscy oni byli do siebie bardzo podobni.Dlaczego ci ludzie tak bardzo go intrygowali?Doktor Burrows czuł w kościach, że z ich obecnościąwiąże się jakaś niezwykła tajemnica, coś niebywaleosobliwego.Wyglądali tak, jakby przenieśli się tutajz innych czasów, być może z okresu georgiańskiego.Miał wrażenie, że są częścią żywej historii, czymśrównie nieprawdopodobnym jak latimerie [Latimeria jedyny znany rodzaj ryby z uważanej przez długi czas za wymarłą ponad 70mln lat temu podgromady ryb trzonopłetwych określanych dzisiaj jako żywaskamieniałość.] wpadające w sieci azjatyckich rybaków, amoże nawet czymś bardziej ekscytującym
[ Pobierz całość w formacie PDF ]