[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Muszą się tam posełkowie pocić. Politycznie ich przyjmują rzekł pan Załęski ale nic, chudziąt-ka, nie wskórają, a najlepszy dowód rozkazy wojsku dane. Miły Boże, miły Boże! mówił pań Twarkowski, sędzia rosień-ski jak to wraz z niebezpieczeństwy ochoty przybywa.Jużeśmy ma-ło nie zdesperowali, z jednym nieprzyjacielem do czynienia mając, ateraz nam na obydwóch. Nie może być inaczej odparł Stankiewicz. Nieraz to bywa, żesię pozwolisz bić póty, póki ci cierpliwości nie zbraknie, a potem, nistąd, ni zowąd, znajdzie się i wigor, i fantazja.Małośmy to ucierpieli,mało przenieśli?!.Spuszczaliśmy się na króla i pospolite ruszenie ko-ronne, na własne siły nie licząc, aż wreszcie mamy wóz i przewóz:trzeba albo obydwóch bić, albo zginąć z kretesem. Bóg nam pomoże! Dosyć tego zwlekania! Sztych nam do gardła przyłożyli! Przyłóżmy im i my! Pokażemy koroniarczykom, jacy to tu żołnie-rze! Nie będzie u nas Ujścia, jako Bóg w niebie!I w miarę kielichów rozgrzewały się czupryny i rosły humory wo-jenne.Tak nad brzegiem przepaści ostatni wysiłek częstokroć o ocale-niu stanowi.Zrozumiały to te tłumy żołnierzy i owa szlachta, którą takniedawno jeszcze Jan Kazimierz do Grodna wzywał przez rozpaczliweuniwersały na pospolite ruszenie.Teraz wszystkie serca, wszystkieumysły zwrócone były ku Radziwiłłowi; wszystkie usta powtarzały togrozne imię, z którym do niedawna zawsze zwycięstwo szło w parze.Jakoż od niego tylko zależało zebrać rozproszone, poruszyć uśpionesiły kraju i stanąć na czele potęgi dostatecznej do pomyślnego roz-strzygnięcia obydwóch wojen.Po obiedzie wzywano do księcia kolejno pułkowników: Mirskiego,który w pancernej hetmańskiej chorągwi porucznikował, a po nimStankiewicza, Ganchofa, Charłampa, Wołodyjowskiego i Sołłohuba.Zdziwili się trochę starzy żołnierze, że ich pojedynczo, nie wspólnie,na naradę zapraszają; ale miłe to było zdziwienie, każdy bowiem od-chodził z jakąś nagrodą, z jakimś widocznym dowodem książęcegofaworu; w zamian zaś żądał tylko książę wierności i ufności, które i takwszyscy z duszy serca mu ofiarowali.Wypytywał się też pan hetmanNASK IFP UGZe zbiorów Wirtualnej Biblioteki Literatury Polskiej Instytutu Filologii Polskiej UG168troskliwie, czy pan Kmicic nie wrócił, i kazał sobie dać znać, gdy wró-ci.Jakoż wrócił, ale dopiero póznym wieczorem, gdy już sale byłyoświetlone i goście poczęli się zbierać.W cekhauzie, dokąd przyszedłsię przebrać, zastał pana Wołodyjowskiego i poznajomił się z resztąkompanii. Okrutniem rad, że waszmości widzę i sławnych przyjaciół rzekłwstrząsając ręką małego rycerza. Jakobym brata zobaczył! Możesz wto waszmość wierzyć, bo ja symulować nie umiem.Prawda, żeś mnieszpetnie przez łeb przejechał, aleś mnie potem na nogi postawił, czegodo śmierci nie zapomnę.Przy wszystkich to mówię, że gdyby niewaszmość, to bym się teraz za kratą kołatał.Bodaj się tacy ludzie nakamieniu rodzili.Kto inaczej myśli, ten kiep, i niech mnie diabeł po-rwie, jeśli mu uszów nie obetnę. Daj waść pokój. W ogień za waćpanem pójdę, bodajem przepadł! Wychodz, ktonie wierzy!Tu pan Andrzej począł toczyć wyzywającym wzrokiem po ofice-rach, ale nikt nie zaprzeczył, bo zresztą wszyscy lubili i szanowali panaMichała; jeno Zagłoba rzekł: Siarczysty jakiś żołnierz, daj go katu! Widzi mi się, że srodze po-lubię waćpana za ten afekt do pana Michała, bo mnie się dopiero spy-tać, ile on wart. Więcej niż my wszyscy! odrzekł Kmicic ze zwykłą sobie po-rywczością.Po czym spojrzał na panów Skrzetuskich, na Zagłobę i dodał: Przepraszam waszmościów, nie chcę nikomu ubliżyć, bo wiem,żeście cnotliwi ludzie i wielcy rycerze.Nie gniewajcie się, bo ja bymz serca chciał na przyjazń waćpaństwa zasłużyć. Nic nie szkodzi rzekł Jan Skrzetuski co w sercu, to w gębie. Daj no waćpan pyska! rzekł pan Zagłoba. Nie mnie dwa razy taką rzecz powtarzać!I padli sobie w objęcia.Po czym pan Kmicic zakrzyknął: Musimy dziś podpić, nie może być inaczej! Nie mnie dwa razy taką rzecz powtarzać! rzekł jak echo Zagło-ba. Wymkniemy się wcześniej do cekhauzu, a o napitkach pomyślę.Pan Michał począł ruszać mocno wąsikami.NASK IFP UGZe zbiorów Wirtualnej Biblioteki Literatury Polskiej Instytutu Filologii Polskiej UG169 Nie będziesz ty się miał ochoty wymykać pomyślał sobie w du-chu, spoglądając na Kmicica jeno zobaczysz, kto tam na pokojachdzisiaj będzie.I już usta otwierał, aby powiedzieć Kmicicowi, że pan miecznik ro-sieński z Oleńką przyjechali do Kiejdan, ale zrobiło mu się jakoś mdłona sercu, więc zwrócił rozmowę. A waścina chorągiew gdzie jest? pytał. Tu.Gotowiuśka! Był u mnie Harasimowicz i przyniósł mi rozkazod księcia, by o północku ludzie byli na koniach.Pytałem go, czy tomamy wszyscy ruszać, powiedział: nie!.Nie rozumiem, co to znaczy.Z innych oficerów jedni mają ten sam rozkaz, inni nie mają.Ale pie-chota cudzoziemska wszystka otrzymała. Może część wojsk dziś pójdzie na noc, część jutro rzekł JanSkrzetuski. W każdym razie ja tu z waszmościami podpiję, a chorągiew niechsobie rusza.Potem w godzinę ją dogonię.W tej chwili wpadł Harasimowicz. Jaśnie wielmożny chorąży orszański! wołał kłaniając się wedrzwiach. A co? czy się pali? jestem! rzekł Kmicic. Do księcia pana! do księcia pana! Zaraz, jeno szaty zawdzieję.Chłopię! kontusz i pas, bo zetnę!Pachołek w mig podał resztę ubioru i w kilka minut pózniej panKmicic, strojny jak na wesele, ruszył do księcia.Auna od niego biła,tak wydał się urodziwy.%7łupan miał z lamy srebrnej, dzierzgany w rzu-ty gwiezdziste, od których szedł blask na całą postać, a zapięty wielkimszafirem pod szyją.Na to kontusz z błękitnego aksamitu, pas biały,ceny niezmiernej, tak subtelny, że przez pierścień można go było prze-wlec.Srebrzysta szabla usiana szafirami zwieszała się u pasa na je-dwabnych rapciach, za pas zaś zatknął i buzdygan rotmistrzowski, ma-jący powagę, osoby oznaczać
[ Pobierz całość w formacie PDF ]