[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Chodzmy tędy -zwrócił się do Zachary ego.Poszli wąską uliczką, prowadzącą w stronę Crooktree Lane.Zachary kroczył przy jego boku jak milczący cień.Przebijające się przez mgłę światło księ\ycaułatwiało znalezienie drogi.Stojące w mijanych bramach domów prostytutki podnosiły latarnie iprzywoływały ich.Bez kłopotów dotarli do przecinającej im drogę wąskiej krętej ulicy.- To jestCrooktree Lane - oznajmił Zachary.- Dawniej bywałem tu często.W pobli\u ma swój sklep RedJack, odbiorca naszych towarów.Dobry handlarz, ale kupuje tylko cenniejsze łupy.Artemisprzystanął na rogu i się rozejrzał.- Miałem nadzieję, \e zdą\ymy przybyć, zanim doro\karzdowiezie tu tych panów, ale wygląda na to, \e zjawiliśmy się zbyt pózno.Nie widzę doro\ki.-.-.- Przerwał, gdy z oddali usłyszał stukot kopyt konia.- Tam - szepnął Zachary.Zza zakrętuukazał się wolno jadący pojazd.Woznica, wymachując batem, bezskutecznie usiłował zmusićkonia do kłusa.- Szybciej, stary leniu! pokrzykiwał ochrypłym głosem.fo nie jest odpowiedniemiejsce dla nas, zwłaszcza o tej porze.Artemis wyszedł na jezdnię i zatrzymał doro\kę.- Jednachwilka, sir.- O co chodzi?- Woznica ściągnął lejce i spojrzał niepewnie la Artemisa.Uspokoił się nieco, widząc eleganckoubranego ł\entelmena.- Potrzebna panu doro\ka, sir?- Potrzebna mi pewna informacja, i to pilnie.- Artemis iodał mę\czyznie monetę.- Czy przywiózłpan tu jakichś iasa\erów?- Tak, sir.- Woznica z zawodową zręcznością schował lonetę do kieszeni.- Dwóch.Jeden z nichbył tak pijany, \e sdwie trzymał się na nogach.Drugi, trzezwy, niezle mi zapłacił.- Gdziewysiedli?- Zaraz za rogiem, pod dwunastką.Artemis dał mu następną monetę.- Za fatygę - powiedział.-śaden kłopot, sir.Podwiezć pana?- Dzisiaj nie.Woznica westchnął i szarpnął lejcami.Doro\ka potoczyła ę ulicą.- Mo\e jeszczezdą\ymy - powiedział Artemis i wyjął kieszeni pistolet.- Musimy się jednak śpieszyć.- Tak, sir.- Zachary sprawdził swoją broń i ruszyli.Artemis szedł przodem.Gdy zorientował się, \e jegopomock porusza się równie bezszelestnie jak on, poczuł pewien dzaj niemal ojcowskiej dumy.Ten młodzieniec powa\nie iktował lekcje Vanza.Nasunęło mu to niespodziewanie myśl, byłbyszczęśliwy, mając własnego syna.A mo\e córkę, ora miałaby oczy matki.Oczy Madeline.-.-.Teraz jednak miał przed sobą pilniejsze sprawy.- Po co, u licha, przywiózł mnie pan na tęobskurną ulicę, sir? Artemis znieruchomiał.To był głos Glenthorpe a.Odpowiedział mu inny,męski, ale tak cicho, \e trudno było zrozumieć słowa, chocia\ wyczuwało ię w nichzniecierpliwienie.Zachary zatrzymał się równie\ i spojrzał na Artemisa, oczekując poleceń.Usłyszeli odgłos kroków, a po chwili znów odezwał się Glenthorpe: - Nie chcę tam iść.Powiedział pan, \e jedziemy do tawerny, ale ja tu nie widzę \adnych świateł, a powinny być.Artemis uniósł pistolet i ostro\nie wyjrzał za róg przecznicy, z której dobiegały głosy.W słabymświetle latami, którą trzymał w ręku towarzysz Glenthorpe a, zobaczył sylwetki dwóchmę\czyzn ubranych w płaszcze i kapelusze.- Tak, Glenthorpe, na pewno powinny być światła! -zawołał Artemis.Mę\czyzna z latarnią odwrócił się raptownie.Z tej odległości trudno było gorozpoznać, ale Artemis dostrzegł pociągłą twarz i lśniące oczy.- Co to znaczy?- Glenthorpe, usiłując zachować równowagę, przytrzymał się ramienia swego towarzysza.- Kto tujest? Drugi mę\czyzna błyskawicznie rzucił latarnię na ziemię, uwolnił się od Glenthorpe a ipobiegł w głąb uliczki.- Do diabła! - Artemis rzucił się w pościg.- Niech pan uwa\a! On mapistolet! - zawołał Zachary.Po chwili Artemis zauwa\ył, \e uciekający wyciąga rękę w jegokierunku.W słabym świetle błysnęła lufa pistoletu i rozległ się huk wystrzału.Artemis zdą\yłrzucić się na śliski bruk i niemal równocześnie wystrzelił.Wiedział jednak, \e, podobnie jakjego przeciwnik, chybił.Z tej odległości pistolety były zawodne.Zerwał się natychmiast i ruszyłw pogoń, ale uciekający mę\czyzna wspinał się ju\ po sznurowej drabince, zwisającej oknabudynku zamykającego uliczkę.Poły jego płaszcza owiewały jak ogromne czarne skrzydła.Artemis zrozumiał, \e ten drań wcześniej, zanim przywiózł i Glenthorpe a z zamiaremzamordowania go, przygotował obie drogę ucieczki na wypadek jakichś nieprzewidzianychomplikacji.Poły czarnego płaszcza zafalowały jeszcze raz i mę\czyzna niknął w otwartymoknie.Artemis schwycił zwisającą drabinkę, ale okazało się, e została ju\ odczepiona.Upadłana bruk u jego stóp.jiewielka kotwiczka stuknęła o kamienie.Artemis wiedział, e zanim zdą\yznów ją zaczepić, napastnik będzie ju\ laleko.- Drań - mruknął.Nie zdą\ył nawet mu sięprzyjrzeć.Ale widział go Glenthorpe, przypomniał sobie.I widział go tlały John.Nim nadejdzieświt, będę miał dokładny opis tego lucha.Wreszcie jakieś konkretne informacje.To ju\ jestpewien postęp.Odwrócił się i szybkim krokiem poszedł ku wylotowi uliczki, gdzie czekałZachary, podtrzymując słaniającego się na nogach Glenthorpe a.- lood twierdzi, \e chciał pannas tylko przestraszyć.Jlenthorpe siedział na krześle w bibliotece Artemisa i wpatrywał się wdywan.- Powiedział, \e nie ma \adnego tajemniczego mordercy.Jego zdaniem, Oswynnazamordował jakiś rzezimieszek, tak jak napisali w gazetach.Mówił te\, \e pan nie miałbypowodu, \eby nas zabić, bo ;hce pan, \ebyśmy dotkliwie odczuli skutki finansowej " uiny.Glenthorpe wypił ogromne ilości herbaty podanej przez Bemice, ale minęła godzina, zanimwreszcie zaczął składnie mówić. - Flood miał rację, jeśli chodzi o mnie, ale myli się co domordercy.Sam go pan dzisiaj spotkał.To nie jest zwykły rzezimieszek.Proszę opowiedzieć mi,jak pan go poznał.Proszę sobie przypomnieć ka\de słowo z rozmowy z nim
[ Pobierz całość w formacie PDF ]