[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- To znaczy, że zaraz pójdziemy do Willi Mireille? %7łeby sięzobaczyć ze stryjkiem Hipolitem?- Tak.Jego jeszcze nie będzie, ale pomyślałam, że.- Czy stryj Leon wie o tym? - spytał prosto z mostu Filip.Przełknęłam głośno.- Kochany Filipie, nie próbuj zrozumieć tegowszystkiego, chcę tylko, żebyś mi zaufał i wyszedł ze mną cicho ispokojnie, jak najszybciej będzie to możliwe.Stryj Leon.- Pani mnie od niego zabiera - stwierdził rzeczowo.Był spokojny,ale oczy miał skupione i oddychał nieco szybciej.- Tak.- W nerwowym napięciu czekałam na nieuniknione"dlaczego".Ale to słowo nie padło.Dziecko samo sobie udzieliłoodpowiedzi.- Stryj Leon nienawidzi mnie - powiedział bardzo spokojnie.-Wiem o tym.On chciałby, żebym ja umarł.Prawda?- Filipie, mon lapin, on niestety chciałby ci zrobić krzywdę.Ja teżnie lubię twojego stryja.Dlatego będzie dla nas obojga lepiej, jeślistąd odejdziemy, oczywiście pod warunkiem, że ufasz mi i pójdzieszze mną.Bez wahania odrzucił kołdrę i chwycił brzeg koszuli nocnej, żebyją ściągnąć przez głowę, lecz nagle znieruchomiał i spytał:- Wtedy w lesie, kiedy ktoś do mnie strzelił, to nie był wypadek?Pytanie, które groteskowo dobyło się z fałd koszuli nocnej,zaskoczyło mnie.Nie było sensu zaprzeczać, odparłam więc:- Nie, to nie był wypadek.- Próbował mnie zabić?- Tak.- To słowo zabrzmiało tak niepewnie, że dodałam szybko: -Nie bój się, Filipie.- Kiedy ja się nie boję.- Na nowo zaczął szamotać się z koszulą, akiedy wreszcie ją zdjął, zobaczyłam, że mówił prawdę.Był napięty, ajego czarne, ocienione długimi rzęsami oczy błyszczały.- Ja się oddawna bałem, jak tylko przyjechałem do Valmy, ale nie wiedziałemdlaczego.Byłem nieszczęśliwy, bardzo nie lubiłem stryja Leona, no ibałem się cały czas.Teraz już wiem dlaczego i przestałem się bać.-Usiadł na dywanie koło moich nóg i zaczął wciągać skarpetki.-Pójdziemy do stryjka Hipolita, o wszystkim mu opowiemy i stryjLeon będzie zgilotynowany.- Filipie!Podniósł głowę i spojrzał na mnie.- Przecież morderców sięgilotynuje, a on jest mordercą.Jak bardzo w tym momencie byłpodobny do Leona de Valmy.Przecież to jeszcze dziecko,pomyślałam, nie bardzo wie, co mówi, głośno zaś powiedziałam:- Jeszcze nie jest.%7łyjesz przecież i żyć będziesz.Musimy jednaksię spieszyć i zachowywać bardzo cicho.Spójrz, tam stoją twoje buty.Nie, nie wkładaj ich, wez je do ręki, włożysz, kiedy wyjdziemy.Zrobił jak prosiłam i odwracając się do mnie, dziecinnym gestemwziął mnie za rękę.- Dokąd idziemy?- Już ci mówiłam, do stryja Hipolita.- Dopiero wtedy możemy iść do Willi Mireille, kiedy on już tambędzie.Rano od razu będą nas tam szukać.- Tak, wiem o tym.- Jego dłoń w mojej ręce zadrżała,przyciągnęłam go do siebie.- Ale my będziemy bezpieczni.Będzienas prowadzić nasza gwiazda przewodnia i z pewnością niezawiedzie.Pamiętasz pana Blake'a, tego Anglika?Skinął głową.- W lasach Dieudonne ma chatę, w której czasem nocuje.Wiem,że dziś tam jest, bo nim poszłam spać, widziałam przez okno, że palisię tam światło.Pójdziemy prosto do niego, on się nami zaopiekuje ijutro zabierze do stryja Hipolita.Wszystko będzie dobrze.Naprawdę,jestem tego pewna.- Czy mam wziąć szalik?- Tak.Czy włożyłeś ten ciepły sweter? Dobrze.Zamkniemy terazdrzwi balkonowe.Jesteś gotów? Teraz zachowuj się bardzo cicho.Zatrzymałam się przy drzwiach z ręką na klamce inasłuchiwałam.Filip przywarł do mego ramienia.W bladej twarzyjego oczy wydawały się niezwykle duże.Panowała cisza.Cały dombył ciemny i prawie pusty.Madame de Valmy z pewnością spała.Bernard był pijany, Król Demonów, który czekał w napięciu żebyodkryto śmierć dziecka, był kaleką.Otworzyłam bezszelestnie drzwi.Wzięłam Filipa za rękę i napalcach wyszliśmy na ciemny korytarz.Minęliśmy zegar, który nietak dawno obwieścił północ, zeszliśmy po schodach, na których spadłmi sandałek i ruszyliśmy galerią, gdzie wisiały rodzinne portrety.Miałam wrażenie, że znajduję się w ciemnej nierealnej sceneriiCocteau, kiedy nagle zdyszani stanęliśmy przed ciężkimi drzwiami,prowadzącymi na podwórze gospodarcze i do upragnionej wolności.Były zamknięte.Pewno jakieś boczne zostawiono otwarte dlasłużby, ale bałam się ich szukać.Z łatwością przekręciłam wielkiklucz, ale drzwi ani drgnęły.Zaczęłam szukać po omacku zasuwy.Stojący obok mnie Filip westchnął głośno i zaczął się trząść.Wspięłam się na palce, szukając zasuwy powyżej mojej głowy,wreszcie znalazłam ją i odciągnęłam.Rozległ się przerazliwy zgrzyt iodbił głośnym echem w korytarzu.Szarpnęłam drzwi drżącymirękami, nasłuchując szmeru wózka inwalidzkiego.Drzwi nawet niedrgnęły.Pomyślałam, że może jest jeszcze zamek sprężynowy, ale niemogłam go znalezć.On mógł w każdej chwili się pojawić i zaskoczyćnas w tej pułapce.Od razu wiedziałby, co robimy i dlaczego się tuznalezliśmy.Miałam wrażenie, że na korytarzu słychać mojerozpaczliwe myśli.On się domyśli.Przecież to Król Demonów.- Zabrałem latarkę - wyszeptał Filip.- Niech pani patrzy.Pochylił się nad drugą, nisko umieszczoną zasuwą, odciągnął jąbez wysiłku i drzwi się otworzyły.Wyszliśmy na dwór, powitało nas rześkie nocne powietrze
[ Pobierz całość w formacie PDF ]