[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- I która przypadkiem zarabiała na życie nainternetowej stronie porno? - dokończył Perez.- To nie znaczy, że nie była miłą dziewczyną,która chciała zostać malarką - oświadczyła TanaButler nieco spiętym głosem.- Nie była tak skom-plikowana.Jezu, miała dopiero dwadzieścia trzy lata.Niegłupia dziewczyna wychowana w normalnej oko-licy na Staten Island.%7ładnych narkotyków.%7ładnejaborcji.Brak poważnych problemów w relacjachz rodzicami.Miała dobre koleżanki, które znała oddawna.Nawet chłopaka.Nic specjalnego, ale też nicpodejrzanego.- No dobra - rzekł Jordain, coś zapisując.- Co ja słyszałem w twoim głosie? - spytał Perez.- Będzie nam potrzebny nakaz sądowy.- Po co? - zapytała Tana Butler.101- Wiem, że to mógł być podrobiony środek nawil-żający i że Debra mogła przypadkiem kupić fałszywątubkę żelu, ale przecież tysiące.dziesiątki tysięcy.do diabła, nawet setki tysięcy facetów przez ostatniecztery lata oglądało ją i śliniło się na jej widok.Myślę,że musimy sprawdzić jej internetowych kochanków.Jej adres e-mailowy znajduje się na jej stronie.Każdymógł się z nią skontaktować.Wolałbym, żeby to niebyła prawda, ponieważ znaczyłoby to, że przez nastę-pne dwa dni czeka nas prawdziwy koszmar, ale terazmusimy się tym właśnie zająć.Perez kiwał głową.Tana Butler potarła czoło,jakby dostała migreny.- Będziemy musieli przeczytać jej e-maile, od-słuchać jej wiadomości, przejrzeć billingi, a potemporównać to wszystko z rejestrami tej spółki porno-graficznej, dla której pracowała.Nie będą chcieliudostępnić nam swoich danych.Ale założę się, żejeden z admiratorów Debry wysłał jej ten środeknawilżający z prośbą, żeby posłużyła się nim specjal-nie dla niego.Przed kamerą.%7łeby mógł na to patrzeć.102ROZDZIAA OSIEMNASTYWracając do domu tego wieczoru, wstąpiłam doE.A.T., modnego sklepu-restauracji mieszczącegosię za rogiem ulicy, przy której mieszkam, i kupi-łam na wynos zupę pomidorową z bazylią i bułkęz siedmioma ziarnami.Kosztowało to o niebo wię-cej, niż było warte, ale ponieważ padałam ze zmęcze-nia, gotowanie było ostatnią rzeczą, na jaką miałamochotę.W domu włączyłam wiadomości, usiadłam nakanapie w salonie i zjadłam swoją kolację.Po dwóch pierwszych informacjach dotyczącychpolityki prowadzący trzy minuty poświęcił sprawie,o której Noah opowiadał mi w poniedziałek wieczo-rem: młodej kobiecie z Chelsea, która zmarła w sobo-tnią noc, występując przed kamerą internetową.Na-stępnie rozszerzył ten temat, mówiąc o pornografiiw Internecie, między innymi o tym, że jest bardzopopularna wśród nastolatków.Przełknęłam ostatni kęs bułki i ostatnią łyżkę zupy.Byłam w domu, po pracy.Po wyjściu z gabinetupowinnam odciąć się od spraw zawodowych.Prze-brałam się w dżinsy i koszulkę i wyłączyłam telewi-zor, włączyłam za to odtwarzacz CD i udałam siędo mojej małej pracowni rzezbiarskiej - tak na-prawdę był to tylko stół i szafka na narzędzia w ką-cie pokoju.Rzezbiłam amatorsko, ale dzięki temu zajęciuzapominałam o całym świecie.Dzwięki drewnianegomłotka zagłuszały w mojej głowie głosy pacjentów.Rzezbienie było jedyną rzeczą spośród wielu, jakich103próbowałam, która pozwalała mi zapomnieć o lu-dziach składających swoje troski i zwątpienia u mo-ich stóp.Obróciłam wkoło moją rzezbę i obejrzałam ją zewszystkich stron.Bladoniebieski marmur, nad któ-rym znęcałam się od kilku tygodni, w końcu nabierałkształtu.Jeszcze jeden wieczór albo dwa i skrzydło,które, jak sobie wyobraziłam, wyfrunie z tego kamie-nia, będzie wreszcie widoczne.Drewnianym młotkiem postukałam w drewnianąrączkę dłuta i ostrze odłupało pierwszy nieskoń-czenie mały skrawek kamienia.Kolejne stuknięciei kolejny odprysk.I jeszcze raz to samo.Fakt, żepanowałam nad tym kształtem jak nad niczym in-nym, przynosił mi pociechę.Nawet jeśli byłam małokompetentna, każda moja rzezba spełniała swojąrolę.Pracowałam około dwóch godzin, a potempojechałam po Dulcie do teatru.Kiedy o dziesiątej piętnaście weszłam do jejgarderoby, nie zaczęła jeszcze zmywać makijażu.Właśnie zdejmowała skrzydło, element kostiumu,jaki nosiła, grając Mary Lennox.Uśmiechnęła się i przerwała na chwilę, żebymmogła dać jej całusa.- Jak dzisiaj poszło?- Dobrze.- Tak? Coś nowego?- Może.- No to dawaj.Przerwało nam stukanie do drzwi.Czyżby ode-tchnęła z ulgą?- Tak? - zawołałam.104- To ja, Raul, mogę wejść? - Raul Seeger byłreżyserem spektaklu.- Oczywiście.Dulcie obserwowała go w lustrze.Kiedy zorien-towała się, że na nią patrzę, odwróciła wzrok.Wkrótce po rozpoczęciu prób zadurzyła sięw Raulu, ale sądziłam, że już jej przeszło.Terazstraciłam tę pewność.Raz jeszcze ukradkiem na niązerknęłam.Powoli zmywała z oka makijaż.Zbytpowoli.- Morgan, dzisiaj wieczorem odwiedził nas ło-wca talentów.Dulcie zrobiła na nim wielkie wra-żenie.Spojrzałam na moją córkę.Teraz patrzyła prostoprzed siebie, nadal zmywając makijaż z twarzy gęs-tym kremem.Stałam po drugiej stronie garderoby, ale nawetz tego miejsca czułam oleisty zapach kremu.Mójzmysł węchu jest nadmiernie rozwinięty, więc za-pachy, które inni ledwie zauważają, przyprawiająmnie o mdłości albo też sprawiają mi niebotycznąprzyjemność.Noszę miętowe dropsy we wszystkichtorebkach i kieszeniach.Jeżeli jakiś zapach jest dlamnie zbyt intensywny, biorę do ust miętówkę, i jejaromat neutralizuje wszystkie inne wonie.Kiedyśnawet pomogłam uratować życie pacjenta, rozpo-znając jakiś niewyrazny zapach.Od czasu do czasujakaś woń przenosi mnie w odległą przeszłość.Teraz na kilka sekund przemieściłam się z gar-deroby Dulcie do łóżka mojej matki.Byłam znówsiedmioletnią dziewczynką, która pózno w nocy,kiedy dawno już powinna spać, przygląda się, jak jejmama zmywa makijaż.105Tego roku, kiedy mieszkałyśmy w czynszówce naLower East Side, gdzie matka ukrywała się przedmoim ojcem, pozwalała mi ze sobą spać.Kiedywchodziła do sypialni, żeby się rozebrać, budziłamsię i przypatrywałam się jej przez półprzymknięteoczy.Chyba że przyprowadzała do domu mężczyznę
[ Pobierz całość w formacie PDF ]