[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Nikt mnie nigdzie niezsyłał.- Mężczyzna zachwiał się lekko i oparł o biurko.- I teraz jesteś zaangażowany w tworzenie długowieczności premium? Wiesz w ogóle,co tu się dzieje? - Pip świdrował wzrokiem doktora.Na czole naukowca zalśniły krople potu.- Nie.To znaczy.To ściśle tajne.- Mężczyzna z niepokojem pomyślał o dzisiejszejrozmowie w laboratorium.Jego byli współpracownicy udzielali wymijających odpowiedzi, ana niektóre pytania w ogóle nie reagowali.Jeszcze parę lat temu zacząłby się z nimi kłócić istarałby się odkryć prawdę.Teraz prawie nie zwrócił na to uwagi, nie chciało mu się tymspecjalnie przejmować.- Tak tajne, że nawet ty, wybitny uczony, nie jesteś dopuszczony do informacji? Taktajne, że nie zaproszono cię nawet na dzisiejszą konferencję prasową?- Konferencje prasowe to nie moja specjalność.To nie.- Edwards odchrząknął iwyprostował się.- Nie oczekuję, że będę powiadamiany o konferencjach prasowych.Zajmujęsię szkoleniem przyszłych naukowców i to mi wystarcza.- Przyszłych naukowców czy raczej byłych księgowych, znudzonych swoją dawnąpracą i poszukujących czegoś, co wypełni im czas przez kolejne lata? - Ton głosu Pipa byłteraz łagodniejszy, ale wcale nie mniej przekonujący.Doktor zgarbił się.- Reedukacja to dobra inicjatywa - powiedział słabym głosem.- Dzięki niej ludziemogą zmienić swoje życie, rozpocząć nową karierę.- To znakomity nauczyciel - wtrącił niespodziewanie Peter.- Pip, daj mu spokój.To,co stało się z Anną i innymi nadmiarami, to nie jego wina.Nic0tym nie wiedział.- Jakimi innymi nadmiarami? - spytał Edwards1poczuł ucisk w piersi.- Wiedziałeś o tym - szepnął bezbarwnym głosem Pip.- Dlatego właśnie poróżniłeśsię z Richardem Pincentem, prawda? Chodziło o wykorzystywanie nadmiarów.- Mówił, że nie.Mówił.- Na pewno mówił - odparł Pip.- Jestem pewien, że mówił wiele różnych rzeczy.Doktor Edwards spojrzał na Petera.- Wspominałeś, że Anna jest w niebezpieczeństwie.O co chodzi?- Dziadek powiedział, że trafi do więzienia, jeśli nie podpiszę Deklaracji.Trzymają jątutaj w zamknięciu.Panie doktorze, proszę.Musi pan nam pomóc.- Pomóc? A co ja mogę zrobić?- Możesz bronić tego, w co wierzysz - rzucił posępnie Pip.- Możesz pomóc Peterowiocalić Annę.Możesz przyjść na konferencję i powiedzieć dziennikarzom wszystko, co wiesz.Przyprowadziłem ludzi, którzy mogą ci pomóc, którzy po tym wszystkim zaprowadzą cię wbezpieczne miejsce.Doktora Edwardsa ogarnęły złe przeczucia.Poczuł, że trzęsą mu się nogi.Nieodzywał się przez dłuższy czas.Zbyt długi, dobrze o tym wiedział.Pora wreszcie naprawićbłędy.- Dobrze - powiedział cicho i wziął do ręki fartuch.- Jeśli możemy jakoś topowstrzymać, chętnie wam pomogę.Rozdział trzydziesty- Jak mamy to zrobić? - spytał nerwowo Peter.- Nawet jeśli uwolnimy Annę z celi, anadmiary z Oddziału X.W jaki sposób wydostaniemy się z budynku?- Gmach ma tylną bramę.To tam podjeżdżają ciężarówki.Jest strzeżona, ale wpiwnicy czekają już na sygnał nasi ludzie - wyjaśnił spokojnie Pip.- Poza tym strażnicy będąpilnować przede wszystkim głównego wejścia.Pamiętajcie, że za mniej więcej godzinęzacznie się konferencja prasowa.Ty i doktor Edwards postaracie się, żeby Anna dotarła dotylnego wyjścia.Moi ludzie będą tam na was czekać z transportem.- Z transportem? Tutaj? W jaki sposób? Nie da się przejechać - odparł naukowiec.-Wszystkie drogi zostaną zablokowane.Pip uśmiechnął się ironicznie.- Naprawdę się nie da? Wątpię.Mam nadzieję, że Annie spodoba się rejs po Tamizie.Co o tym myślicie?Peter po raz kolejny poczuł radość z faktu, że istnieje Podziemie, i wdzięczność, żejest po jego stronie.Brakowało mu tego.Wciąż czuł się winny, że przez moment przestał ufaćPipowi.- A co z nadmiarami? - spytał.- Zostaw to mnie - powiedział zdecydowanym tonem mężczyzna.- Jude i ja się nimizajmiemy.- Powodzenia! - zawołał doktor Edwards.Jego wzrok spotkał się na chwilę ze spojrzeniem przywódcy Podziemia i zawiązała sięmiędzy nimi jakaś nić porozumienia, wzajemnego zaufania.Obaj spojrzeli na Petera.- Jesteś gotów? - szepnął Pip.- Tak - odparł chłopak.Doktor Edwards otworzył drzwi.Nigdy wcześniej nie był w korytarzu serwisowym natyłach budynku.Znajdowały się tu głównie pomieszczenia magazynowe, warsztaty, miejsca,w których zwykle pracowali ludzie w kombinezonach, z wielkimi dłońmi umazanymi smaremi brudem.Naukowiec spojrzał na Petera, który odpowiedział nerwowym skinieniem głowy izostał z tyłu.Mężczyzna podążył korytarzem, starając się nie rozglądać wokół.W pewnymmomencie zatrzymał się.Oświetlenie było tu kiepskie, ale doktor dostrzegł strażnika, októrym wspominał mu Pip.Ochroniarz siedział przed drzwiami pokoju numer 48 z wyrazemwielkiego znudzenia na twarzy.Doktor Edwards czuł się zakłopotany.Zwolnił nieco.Nie znosił konfrontacji i unikałsporów, chyba że chodziło o dyskusje zawarte w pracach naukowych i prezentowane naseminariach.Może jednak Pip i Peter nie mieli racji.Może jednak istniało jakieś rozsądnewyjaśnienie.Odetchnął głęboko, podszedł do drzwi i uśmiechnął się do strażnika.- Mogę wejść? - spytał, wyciągając rękę w stronę klamki.Mężczyzna pokręcił głową.- Mogę wpuścić tylko pana Pincenta albo lekarza - powiedział stanowczo.Naukowiec czuł coraz większy niepokój.Cofnął się kilka kroków.- Ale ja jestem lekarzem - odparł.- Jestem doktor Edwards.- Może tu wejść tylko doktor Ferguson - rzucił obojętnym tonem strażnik.- A on jużtu był.- Doktor Ferguson? - Edwards wciąż się uśmiechał, choć właśnie padło nazwiskoczłowieka, którym szczerze pogardzał.Był przekonany, że Ferguson opuścił korporację wielelat temu.- Zatem wrócił, tak?- O ile wiem, zawsze tu pracował.- Oczywiście.- Naukowiec wyciągnął swój identyfikator.- Powinien pan jednakwiedzieć, że jestem szefem działu reedukacji Pincent Pharma i muszę spotkać się zdziewczyną w pewnej bardzo ważnej sprawie.Strażnik przyjrzał się identyfikatorowi.- Nikt mi nic nie mówił o żadnej reedukacji.Przykro mi, nie może pan wejść -stwierdził i spojrzał groznym wzrokiem na doktora.Edwards pokiwał głową ze zrozumieniem.- W takim razie będę musiał zadzwonić do pana Pincenta, mimo że prosił, żeby mu nieprzeszkadzać.Może mi pan podać swój numer?- Czterytrzyjeden - odparł strażnik
[ Pobierz całość w formacie PDF ]