[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Nigdynie pomyślałabym, że da się stwierdzić, kiedy książki nie są czytane, ale po tylu godzinachspędzonych w ukochanej bibliotece w Birchwood wydaje mi się, że słyszę ich szept, jakby stronicezachęcały, dopraszały się o czytelników.Madame Berrier zatrzymuje się przy dużym biurku stojącym pośrodku głównej czytelni,obrzucając znaczącym spojrzeniem Edmunda, a potem odwraca się do mnie, pytająco unosząc brwi. Edmundzie biorę głęboki oddech. Czy mógłbyś rozejrzeć się tu trochę albo poczekać,albo.Czuję się niezręcznie, znowu prosząc go, by znalazł sobie zajęcie, ale z zachowania MadameBerrier jasno wynika, że nasza wizyta w bibliotece jest wizytą prywatną.Edmundowi chyba to nieprzeszkadza.Skłoniwszy się, idzie w stronę jednego z wysokich regałów, a potem za nim znika.Rozglądamy się po wnętrzu biblioteki w poszukiwaniu jakiegokolwiek śladu życia.Po obustronach czytelni są mniejsze pomieszczenia, a na piętro prowadzą wąskie schodki. Może powinnyśmy. przerywa mi odgłos ciężkich kroków dochodzący z jednej z bocznychsal.Zbliżająca się do nas kobieta wita nas zachęcającym uśmiechem.Ale nie na długo.Kiedydostrzega Madame Berrier, jej okrągła twarz przybiera zacięty wyraz, a usta zaciskają się w cienkąkreskę.Nasza przewodniczka natomiast promienieje. Bonjour, pani Harding! Jak się pani czuje w tak piękne popołudnie?Madame Berrier musi dostrzegać niesmak, z jakim wita ją bibliotekarka, jednak zachowuje siętak, jakby nie przyjmowała tego do wiadomości.Wprost przeciwnie, wita się z nią jak z dawnoniewidzianą przyjaciółką.Powitanie ze strony pani Harding polega na minimalnym skinieniu głową. W czym mogę pomóc? pyta, jak gdyby nigdy wcześniej nie widziała Madame Berrier, chociażnajwyrazniej miały ze sobą kontakt w przeszłości. Droga pani Harding przekomarza się z nią Madame Berrier, przechylając głowę.Na jejuszminkowanych ustach błąka się żartobliwy uśmieszek.Francuzka wyciąga otwartą dłoń. Jestemprzekonana, że wie pani, dlaczego tu przyszłam.Twarz pani Harding przybiera jeszcze bardziej zawzięty wyraz.Bibliotekarka sięga do kieszeni,wyjmuje z niej coś i kładzie na dłoni Madame.Ta szybko zaciska palce, ale udaje mi się dostrzecjakiś srebrny przedmiot i uświadamiam sobie, że to klucz. Merci, pani Harding! Oddam, kiedy skończę, tak jak zwykle! woła Madame, odwracając się zasiebie, bo już podąża w stronę tylnego wyjścia.Sonię i mnie wyrywa z zamyślenia kolejny gniewny grymas bibliotekarki, tym razem skierowanyw naszą stronę.Ruszamy więc, aby dogonić Madame Berrier, która jest już w połowie korytarzaprowadzącego na tyły budynku.Gdy dopędzamy ją, zdążyła otworzyć drzwi i stanąć w małymprzedsionku na zewnątrz.Sonia kręci głową ze zdumienia. Dokąd idziemy?Madame macha ręką w stronę wypielęgnowanego ogrodu za biblioteką. Odpowiedz, jaką pragniesz otrzymać, moja droga, nie jest ukryta w starannie skatalogowanymksięgozbiorze biblioteki, ale w tych książkach, które odrzucono i wstydliwie schowano gdzie indziej.Na dalsze pytania nie ma czasu.Madame Berrier wychodzi z przedsionka, my też przepychamysię do wyjścia.Prowadzi nas przez pedantycznie utrzymany ogród, piękny mimo nadciągającej zimy.Wydaje mi się, że dochodzimy do końca posesji, bo natykamy się na komórkę, która choć maleńka jest bardziej zadbana niż następny zniszczony budynek, do którego zmierza Madame.Bierze klucz, który dostała od pani Harding, i wkłada go do kłódki wiszącej na drzwiach.Kłódkaotwiera się z trzaskiem, a Madame rozsuwa duże, skrzypiące wrota na oścież.Wchodzimy za nią dośrodka z oczyma skierowanymi w górę. Och! To.niewiarygodne! nie potrafię ukryć zdziwienia, ale w moim głosie słychać teżsmutek.Ojciec płakałby pewnie, widząc piętrzące się wszędzie książki, porzucone bez ładu i składu. Gdzie my jesteśmy?Strop znajduje się na wysokości trzech pięter.Nawet tu z dołu widać dziury w dachu.Zapachpleśni w budynku świadczy o tym, że nikomu nie przeszkadza deszcz dostający się do środka.Madame Berrier stoi z wyciągniętą szyją, białą i giętką jak u łabędzia.Rozgląda się po wnętrzuz taką samą zgrozą jak my chyba wciąż robi na niej wrażenie, mimo że wiedziała, jak wygląda. To dawna powozownia.Korzystano z niej, gdy biblioteka była jeszcze budynkiem mieszkalnym. Ale.te wszystkie książki! Dlaczego nie ma ich w katalogu i nie są trzymane tam, gdzie reszta? Takie pytanie zadałby mój ojciec, choć jestem pewna, że w większym gniewie.Kobieta uśmiecha się ze smutkiem. To są książki, które władze miasta niechętnie widziałyby na półkach biblioteki obok.bardziejtradycyjnej oferty czytelniczej.Nie wypada ich zniszczyć, rozumiecie.To nie byłoby dobrze widziane.Ale, jak przekonałyście się, można je trzymać osobno.Oczy Soni błyszczą w ciemnym wnętrzu powozowni. Ale dlaczego? Ponieważ książki te mówią o sprawach, których ludzie nie rozumieją wzdycha MadameBerrier. O sprawach, które jak wszystkie tu wiemy są tak prawdziwe, jak świat, w którymżyjemy.To są książki o świecie duchów, o magii i jej historii, o czarnoksięstwie.o tym, czego nie dasię uporządkować, poszufladkować, że tak powiem. Wchodzi głębiej, płosząc ptaka, który wzbijasię aż pod dach, znikając nam z oczu z trzepotem skrzydeł.To nagłe poruszenie wytrąca mnie z zadumy. Nie rozumiem, jak to miejsce jest związane z Kluczami, chociaż muszę przyznać, że jego widokbardzo mnie poruszył.Mój ojciec pewnie wpadłby w szał! Powiem więc, że zapewne bardzo lubiłabym twojego ojca, moja droga Madame patrzy miw oczy z uśmiechem.Gestem nakazuje nam iść dalej. Co do twojego pytania, sądzę, że istniejewzmianka o Samhainie w starym tekście druidów, który chyba gdzieś tu widziałam.O ile mi wiadomo,tylko ja tutaj przychodzę.Jestem pewna, że znajdę go tam, gdzie leżał przedtem.Sonia i ja idziemy za Madame Berrier w głąb pomieszczenia, mijając sterty książek pokryteptasimi odchodami i pleśnią.Starannie omijamy wszystkie niezidentyfikowane przedmioty i prawiewpadamy na spirytystkę, która właśnie zatrzymała się przy jakimś powykrzywianym, spaczonymregale. Zobaczmy.To chyba gdzieś tutaj.Może to? Nie.To nie to.Może to leżało tu mruczy dosiebie, jakby była sama, sprawdzając na różnych półkach, podczas gdy my bezradnie sięprzyglądamy. Ach! Znalazłam! Popatrzmy.Elegancka Madame trzyma otwartą książkę w jednej ręce a drugą przewraca kartki zupełnieniezrażona brudem i beznadzieją powozowni.Posyłam Soni nerwowy uśmiech, bojąc się przerwaćten proces, któremu towarzyszy bezustanne pomrukiwanie Francuzki. Ach tak! Tak! Wiedziałam! Jest tutaj! Podejdzcie, dziewczęta.Zobaczymy, czy to nam pomoże. Przybliżamy się, a wtedy Madame zaczyna czytać. Od roku 2300 p.n.e.Ognie Beltaine'uoznaczały początek Pory Zwiatła radosnego okresu, kiedy dni przynoszą obfitość, a noce pożądaniei nowe życie
[ Pobierz całość w formacie PDF ]