[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Wyszliśmy w ciemność i pomaszerowaliśmy aleją.Zanaszymi plecami cichły powoli gwar i muzyka TaverneChevalier.Piet nie zdejmował dłoni z mojego ramienia. Czyli wracamy do Amsterdamu? spytałem. Tak.Rozmawiałem z Edwardem.Mamy tamspotkanie z nim i jego ludzmi.Przygotujemy z nimiprzesyłkę, przewieziemy ją do Rotterdamu, tamzainkasujemy honorarium i idziemy w miasto. Kiedy to spotkanie? Za trzy godziny. Wyrobimy się.Widać już było parking, a na nim ciężarówkę i stojącąobok furgonetkę.No, nareszcie.Za trzy godziny albo samnie będę żył, albo zabiję Pieta i porywaczy Jasmin, jąodnajdę, a z Edwarda wyduszę, gdzie są teraz moja żona idziecko. Wiesz, Sam powiedział Piet masz rację.Dowiodłeś, i to nie raz, że jesteś godny zaufania.Trzymaj.Ty teraz prowadz ciężarówkę.Zatrzymałem się.No, nie.Inaczej to sobiewyobrażałem. Nie, nie, w porządku żachnąłem się. Nie krępujsię, prowadz ją dalej. Nie.Niech to będzie dowód, że ci ufam.Przeszedł mnie zimny dreszcz.Mówił szczerze czymoże widział, jak Eliane przekazuje mi kluczyki?Zaufanie czy podejrzliwość? Wciąż był mi potrzebny;nie znałem miejsca tego spotkania, a nawet gdybym znał,lecz pojawił się bez niego, nie wpuszczono by mnie. Dobra, dawaj kluczyki.Wygrzebał je z kieszeni, ja wręczyłem mu w zamiankluczyki do furgonetki. Jedz za mną powiedział. A jak nas rozdzieli ruch na drodze? Nie rozdzieli zapewnił mnie.Wsiadłem do ciężarówki.Może chodziło tylko o to,że zmęczyło go jej prowadzenie.Może tylko o to.Aletelefon, broń i reszta znajdowały się teraz poza moimzasięgiem.A kiedy już dotrzemy na miejsce, nie będęmiał pretekstu, żeby choć zbliżyć się do furgonetki.Wchodziłem, bezbronny i osamotniony, w paszczęlwa.68Amsterdam, grubo po północy.Noc jest niczymlustro, w którym przegląda się to miasto, światłaAmsterdamu odbijały się w chmurach gwiazdozbioramiiskier.To miasto nigdy na dobre nie zasypia.Noc jestporą, kiedy rozkwita wiele amsterdamskich interesów.Jechałem za Pietem.Z filmu, który oglądałem,wynikało, że będzie ich dziesięcioro, wliczając w toEdwarda.Spotkamy się w jakimś ustronnym miejscu,żeby przepakować broń w kartony z papierosami.Zajmiesię tym pewnie część gangu, reszta będzie stała naczatach.Taki podział ról powinien mi ułatwić zadanie, alenie na długo.Szkoda, że nie miałem pistoletu, ale ten problem dasię szybko rozwiązać.Piet zatrzymał się przed jakimś starym browarem napołudniowych przedmieściach Amsterdamu, podwypłowiałą tablicą informującą w języku holenderskim,że browar jest zamknięty na czas renowacji.Stała tam jużinna nieoznakowana ciężarówka, a obok audi sedan.Sercezabiło mi żywiej.To samo srebrne audi z Edwardem i Lucy w środku,za którym biegłem ulicami Londynu.Miało inne tablicerejestracyjne, ale rozpoznałem je po tylnym zderzakuzarysowanym w trakcie ucieczki zapchanymi ulicami.Uprowadził moją żonę.Teraz byłem blisko.Czułemwzbierającą we mnie pierwotną wściekłość, dziki gniewjaskiniowca.Ale nie wolno mi było dać mu się ponieść.Musiałem zachować zimną krew.W oknach paliło się światło.Byli tam.Pora postawić wszystko na jedną kartę.Wyskoczyłem z ciężarówki. Daj mi kluczyki od furgonetki zwróciłem się dopodchodzącego Pieta. Po co ci? Zostawiłem tam fajki. Nie wiedziałem, że palisz. No to teraz wiesz mruknąłem. Masz tu ciężarówkę pełną szlugów. Nie chce mi się rozpruwać kartonów. No dobra, trzymaj.Ale spręż się. Wcisnął mi wdłoń kluczyki.Podszedłem do furgonetki.Piet zniknął zaciężarówką, prawdopodobnie poszedł otworzyć tylnedrzwi do rozładunku.Teraz.Mogłem się tylko domyślać, gdzie Eliane ukryłasprzęt.Pod fotelem kierowcy.Udałem, że szukam papierosów w schowku nawypadek, gdyby Piet mnie obserwował.Potem wsunąłem rękę pod fotel.Pusto.Wychyliłem się, pomacałem pod fotelempasażera.Nic.Nie, pod siedzeniami z tyłu Eliane by tegonie schowała.Rozejrzałem się bezradnie po wnętrzu.I nagle poczułem na potylicy lufę pistoletu. Nie ze mną te numery wysyczał Piet. Głupiazagrywka. O czym ty, u diabła, mówisz? A pistoletach, telefonie i innych takich.Telefonzadzwonił
[ Pobierz całość w formacie PDF ]