[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Nie kryli, \e nie mają ochoty pozostać wzasięgu wzroku Metrii.Więc Metria pofrunęła za nimi.Kiedy się za bardzo zbli\ała, Threnodypodejmowała \ałosną pieśń i zmuszała ją do cofnięcia się.Czyli nastał impas; Metrianie mogła się zbli\yć do Threnody ani (tym bardziej) skłonić jej, by przyjęławezwanie; ale i Threnody nie mogła zmusić Metrii, \eby ją zostawiła w spokoju.A tak w ogóle, \eby było zabawniej, Metria okryła się przejrzystą szatką iprowokowała tym barbarzyńcę; przynajmniej tyle mogła napsocić z tej odległości.Threnody, rzecz jasna, nie miała zbytniej ochoty, \eby jej faceta w ten sposóbzabawiano; ale jedynie wydłubanie oczu mogłoby go powstrzymać od zezowania.Tacy właśnie byli barbarzyńscy mę\czyzni; to się działo odruchowo.Threnody nagle skręciła i ruszyła w nowym kierunku.Metria uświadomiłasobie, \e tamta zmierza wprost ku najbli\szemu Obszarowi Szaleństwa.Metriaświetnie wiedziała, jakie to ryzykowne.Threnody najwyrazniej była gotowa ponieśćtakie ryzyko, w nadziei \e Metria tam za nią nie pójdzie.- Będzie miała niespodziankę - stwierdziła Mentia.I to jaką! Bo chocia\ szaleństwo wywoływało najdziwniejsze zdarzenia imieszało w głowach zwyczajnym ludziom, póki się doń nie przystosowali, to Mentiiprzywracało zdrowe zmysły.Poniewa\ jej normalnym stanem było lekkie szaleństwo,to stan anormalny stanowił jego przeciwieństwo.Mentia da sobie radę w ObszarzeSzaleństwa.Ukazał się skraj szaleństwa.Zwykły przebłysk nierzeczywistości,zapowiadający panujące dalej rozprzę\enie.Większość ludzi z przera\eniem tegounikała, ale Threnody parła naprzód, wlokąc za sobą Jordana.Za nimi unosiła sięMetria, w stosownej odległości.Chciała stale mieć ich na oku, bo nie była pewna, czydysk potrafiłby zlokalizować Threnody w szaleństwie.Nigdy nie było wiadomo, cosię tam mo\e wydarzyć.Potem się zatrzymali.Był tam jakiś człowiek, zdumiony i oszołomiony.Rysymiał nieostre, jakby sam nie był pewny, kim jest i co tu robi.Chyba chciał poprosićThrenody o pomoc i radę, ale go odsunęła i pogrą\ała się dalej, wcią\ wlokąc za sobąJordana.Metria wkrótce dotarła do tego samego miejsca.- Hej! - zawołał ów człowiek.- Mo\esz mi pomóc? Zgubiłem się.- Nie zatrzymuj się, bo ich zgubisz - doradziła Mentia.Ale pół-sumienie niepozwoliło Metrii skorzystać z tej rady.Zmieniła się w skromnie odzianą kobietę.- Chyba się nie chcesz znalezć w tym obszarze - powiedziała.Kierujesz sięwprost w szaleństwo.- No pewnie! - przyznał.- Gdzie jestem?- Praktycznie w samym środku południowego Xanth.Je\eli zawrócisz iodejdziesz, to się znajdziesz na zwykłym terenie i będzie w porządku.- Wskazałakierunek wiodący od szaleństwa.- Xanth? Jestem w Xanth? - dziwił się.- A gdzie\by? No, muszę ruszać w drogę.- Threnody i Jordan niemal zniknęliz oczu, ich postaci rozmazywały się w narastającym szaleństwie.- Ale ja nie mogę tam być! - zawołał.- To niemo\liwe!- Sam to musisz rozstrzygnąć - rzekła Metria i ruszyła dalej.- Nie, nic nie rozumiesz - odparł, idąc za nią.- Ja.jestem z Mundanii.- To masz pecha - stwierdziła, prąc do przodu i obserwując tamtą parę.- Ale to nie ma sensu - rzekł, dotrzymując jej kroku.- Xanth nie istniejenaprawdę.To tylko opowiastka.- Rób, jak uwa\asz.Ale je\eli się szybko nie cofniesz, to opuścisz właściwyXanth i pogrą\ysz się w szaleństwie, a wątpię, by ci się to spodobało.Potrząsnął głową.- Naprawdę muszę być szalony.A mo\e to tylko zły sen.Ostatnie, copamiętam, to.- Znów potrząsnął głową.- A potem się tu plątałem.- Przyjrzał się jejdokładniej.- Wolno mi spytać, kim jesteś?- Chyba wiem, co się stało - powiedziała Mentia.- Przejmę pałeczkę, zanimszaleństwo odbierze ci rozum - przejęła władzę nad ciałem i odpowiedziała: - JestemDe Mentia.- Dementia?- No prawie.- A ja jestem Richard Siler.- Richard? Znam Richarda z Mundanii.- Nazywają mnie Billy Jack.Mentia, wchodząc w Obszar Szaleństwa, znalazła się na skraju zdrowegorozsądku, więc potrafiła załapać, w czym rzecz.- Ksywka.- Tak.- Lepiej cię zaprowadzę do tamtego Richarda.On się zna na gościach zMundanii.- Dzięki.- Ale bądz przygotowany na to, \e się zrobi dziwnie.- Jeszcze dziwniej ni\ teraz? Wątpię.- Rób, jak uwa\asz.Dotarli do fotela.Tkwił w nim głaz.- A to co? - spytał Billy Jack.- Najwyrazniej głaz w fotelu.Zostaw to w spokoju.Ale on ju\ - kierując się jakąś głupią zasadą natury foteli - zrzucił głaz
[ Pobierz całość w formacie PDF ]