[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Tylko dwoje zostało skazanych za powa\neprzestępstwa: potę\nie zbudowany bandzior uliczny i morderczyni, która zadzgała swojegoukochanego.Bracknell był więc bardzo zdziwiony, kiedy zaraz po umieszczeniu więzniów w ładownirozległ się alarm.Ze stanowiska obserwacyjnego na mostku przyglądał się bójce na ekranieinterkomu.Dwóch mę\czyzn biło trzeciego, wysokiego chudzielca.Dostrzegł, \e nieszczęsnaofiara próbuje się bronić otaczając głowę długimi ramionami, ale napastnicy przewrócili go napodłogę gradem gwałtownych ciosów, po czym zaczęli go kopać. Idz tam! warknął do Bracknella kapitan, stukając w klawiaturę wbudowanąw podłokietnik.Bracknell zerwał się, zanurkował przez klapę i pobiegł do ładowni.Wiedział, \ekapitan wypompowuje powietrze tak szybko, \e mogą im popękać bębenki uszne.Zanim tamdotrę, wszyscy będą nieprzytomni, pomyślał.Słyszał kroki dwóch pozostałych członków załogi, którzy biegli za nim korytarzem.Zatrzymali się przy klapie tylko na sekundę, \eby zało\yć maski z tlenem, po czym otworzyliklapę i z masy nieprzytomnych ciał wyłowili trzy: pokrwawionego chudzielca i napastników.Pozostawiając napastników dwóm pozostałym członkom załogi, Bracknell uniósł ofiarę i ruszyłw stronę ambulatorium.Człowiek był lekki jak piórko, sama skóra i kości.Addie czekała ju\ w ambulatorium.Wpuściła Bracknella, by poło\ył nieprzytomnegomę\czyznę na jednym z łó\ek, po czym włączyła aparaturę diagnostyczną wbudowaną w grodz. Powinieneś wracać na mostek zwróciła się do Bracknella przypinając pacjenta. Jak tylko go przywią\ę odparł Bracknell, pomagając jej zapinać pas na wątłej piersimę\czyzny. To w końcu więzień.Mę\czyzna jęknął \ałośnie, ale nie otworzył oczu.Bracknell dostrzegł, \e obie powieki maspuchnięte, a nos najwyrazniej złamany.Miał krew na całej twarzy i na szarym więziennymkombinezonie. Idz ju\! szepnęła nagląco Addie. Ja się nim zajmę.Bracknell ruszył z powrotem na mostek.Kiedy dotarł do swojego fotela przy konsoli,dostrzegł, \e więzniowie zaczynają się poruszać, odzyskując przytomność, gdy ciśnieniepowietrza wróciło do normy.Dwóch napastników ju\ wpakowano do sztywnych kombinezonówi wleczono w stronę śluzy. Kto wszczął bójkę? zastanawiał się głośno. A co za ró\nica? odparł kapitan. To niebyła bójka.Wyglądało to raczej tak, jakby tych dwóch goryli chciało zakatować chudzielca na śmierć.Pewnie próbował się do nich dobierać.Pół godziny pózniej Bracknell przełączył kamerę na widok z zewnątrz.Jedna z odzianychw skafander postaci unosiła się bezwładnie na końcu fulerenowej liny.Druga podciągnęła sięwzdłu\ liny i waliła w klapę odzianą w rękawicę pięścią. Szkoda, \e w tym skafandrze nie ma radia zauwa\ył kwaśno kapitan. Nauczylibyśmysię jakichś nowych słów.Po zakończeniu wachty Bracknell ruszył do swojej kajuty.Kiedy przechodził obok drzwiambulatorium, Addie zawołała go.Zatrzymał się i zobaczył, \e dziewczyna siedzi przy miniaturowym biurku w poczekalniambulatorium, a ekran rzuca zieloną poświatę na jej twarz. Byłeś szefem projektu budowy kosmicznej wie\y, prawda rzekła Addie.Nie było topytanie.Bracknell poczuł, jak wszystko skręca mu się w środku, ale odpowiedział spokojnie. Tak.I za to mnie posadzili. Zostałeś na zawsze wygnany z Ziemi.Pokiwał głową w milczeniu.Spojrzała przez ramię na otwarte drzwi ambulatorium, przez które widać było łó\ka. Ten człowiek, którego przyniosłeś, mamrocze coś o podniebnej wie\y. Mnóstwo ludzi to pamięta rzekł z goryczą Bracknell. To największa katastrofaw historii ludzkości.Potrząsnęła głową. Ale ten człowiek jest kimś innym ni\ podano w aktach więzniów. To znaczy? Pacjent w ambulatorium wyjaśniła bełkocze coś o kosmicznej wie\y.Mówi, \e chcą gozabić, bo wie coś o wie\y. Ale co wie?Migdałowe oczy Addie były spokojne i powa\ne. Nie wiem.Ale pomyślałam, \e chciałbyś z nim porozmawiać. Masz cholerną rację, \e tak.Wstała od biurka i Bracknell ruszył za nią do ambulatorium.Jej pacjent spał albo byłnieprzytomny, kiedy wcisnęli się do malutkiego pomieszczenia.Drugie łó\ko było puste.Aparatura medyczna cicho popiskiwała.Pomieszczenie pachniało środkami do dezynfekcji, któreprzebijały się przez metaliczny odór krwi.Bracknell zobaczył wysokiego, szczupłego mę\czyznę o długich rękach i nogach, le\ącegona wąskim ambulatoryjnym łó\ku.Miał nadal na sobie ubranie, w którym go przyniesiono: szarykombinezon, pomięty i ciemny od potu, pochlapany krwią.Miał poranioną, opuchniętą twarz,z opatrunkiem natryśniętym na rozciętą brew, i drugim na złamanym nosie.Był unieruchomionypasami, a z lewego ramienia sterczała mu rurka kroplówki.Addie uruchomiła komputer diagnostyczny i na ścianie przy łó\ku pojawiły się przekrojeciała pacjenta. Ma kilka powa\nych obra\eń wyszeptała. Solidnie go sprali.Jeszcze parę minuti byłoby po nim. Wyjdzie z tego? Podawana przez komputer prognoza nie jest korzystna.Kontaktowałam się z Selene, \eby przysłali statek szpitalny, ale dla więznia pewnie nie będąsobie robić takiego kłopotu. Jak on się nazywa? spytał Bracknell. Tu jest problem odparła, marszcząc lekko nos. Nie wiem.W aktach więziennychfiguruje jako Jorge Quintana, ale kiedy sprawdziłam jego profil DNA, ziemskie archiwa podałynazwisko Toshikazu Koga. Japończyk? Japońskiego pochodzenia, Amerykanin w trzecim pokoleniu.Wychowany w Selene, gdzieukończył z wyró\nieniem in\ynierię molekularną.Bracknell gapił się na nią. Nanotechnologia? Chyba tak.Bracknell wpatrzył się w nieprzytomnego skazańca.Nie wyglądał na Azjatę, w jego twarzybyło jednak coś dziwnego.Skóra była naciągnięta na wystające kości policzkowe, a kwadratowaszczęka jakoś nie pasowała do reszty twarzy, jakby ktoś mu ją podmienił.Kolor skóry te\ miałdziwny, plamistoszary.Bracknell nigdy nie widział takiego odcienia skóry.Spojrzał na Addie.OPOWIEZ WIyNIA Prędzej czy pózniej i tak mnie zabiją rzekł Toshikazu Koga, słabym, pełnym wysiłkuszeptem. Ju\ nie mam dokąd uciekać.Bracknell pochylił się nad ambulatoryjnym łó\kiem, \eby go lepiej słyszeć.Addie siadła nadrugim, pustym łó\ku. Kto chce cię zabić? spytała. I dlaczego? Podniebna wie\a. Co o niej wiesz? dopytywał się Bracknell. Byłem lojalnym wyznawcą, Wierzącym. O co chodzi z wie\ą? Nie wiedziałem.Powinienem był się domyślić. Toshikazu zakaszlał. Ale ja po prostunie chciałem wiedzieć.Bracknell musiał wło\yć wiele wysiłku w panowanie nad sobą, \eby nie złapać tegomę\czyzny za ramiona i wytrząść z niego odpowiedzi. Czego nie chciałeś wiedzieć? spytała łagodnie Addie. Te pieniądze.Nie płaciliby tyle za coś legalnego.Powinienem był odmówić.Powinienembył. Do licha! warknął Bracknell. Znów stracił przytomność.Addie rzuciła okiem na aparaturę medyczną. Musi odpocząć. Ale on wie coś o wie\y! Coś z nanotechnologią.Wstając z łó\ka i patrząc mu prosto w oczy, Addie rzekła: Jeśli umrze, niczego się nie dowiemy.Niech odpoczywa.Spróbuję uratować mu \ycie.Bracknell pokiwał głową, doskonale wiedząc, \e ona ma rację, choć musiał walczyć z chęciąwyciśnięcia prawdy choćby z nieprzytomnego pacjenta. Daj mi znać, jak odzyska przytomność.Doszedł do drzwi i odwrócił się
[ Pobierz całość w formacie PDF ]