[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Grałem teraz szybciej i głośniej.Grałem to, co widziałem, czułem isłyszałem w umyśle, pozwalając muzyce rozlewać się niczym skalpel i operować świat.Zatraciłem się w niej jak zahipnotyzowany, sprzężony z własną muzyką, napełniającą mniedzwiękami jak puchar słodkim winem.I wtedy na moment przekleństwa umilkły, a zwijający się w wannie stwór spojrzał namnie przerażonymi, błagalnymi oczami Rafiego.- Fix - wyszeptał.- Proszę.Proszę, nie.Jego twarz się wykrzywiła, rysy Asmodeusza przebiły się przez twarz Rafiego niczymolej przez wodę.Ryknął na mnie jak zranione zwierzę.Jego rogi wystawały pękami zpoliczków, a czarne oczy bez białek poruszały się szaleńczo niczym węże, uwięzione w dole.Oto jakim byłem idiotą: dopiero wtedy dotarła do mnie prawda.Rafiego nie opętałduch, lecz coś znacznie większego, bardziej przerażającego.To oznaczało, że wewnątrztkwiła tylko jedna ludzka dusza, ja zaś namierzyłem Rafiego, nie jego bezwzględnegopasażera.Usiłowałem przegnać ducha Rafiego z jego własnego ciała.O mało nie umilkłem, to jednak byłoby najgorsze, co mógłbym zrobić.Zapewne namiejscu unicestwiłbym duszę Rafiego.Zamiast tego próbowałem zmienić melodię w cośinnego - pozbawić ją wyczucia Rafiego, wypełniającego mi głowę, i opleść wokół czegośinnego.Grałem całą noc, która ciągnęła się bez końca.Stwór w wannie szarpał się i przeklinał,płakał i jęczał, śmiał się pijacko i błagał o litość.A potem mleczne szkło w oknie zajaśniałoznużoną, słabą różowawą żółcią świtu i na ów sygnał pokaz sił dobiegł końca.Stwór zamknąłoczy i zasnął.Jakieś pół sekundy pózniej flet wypadł mi z ust i ja też zasnąłem.Obudziłem siępo osiemnastu godzinach.Ocknąwszy się, pojąłem w pełni, co zrobiłem.Udało mi się nie unicestwić duszyRafiego, lecz w jakiś sposób, którego nie pojmowałem i nie potrafiłem odwrócić, splotłem ją idemona, który ją opętał, w jeden nierozwiązywalny, psychiczny węzeł - zmieniłem Rafiego iAsmodeusza w obsceniczny, ektoplazmatyczny odpowiednik blizniaków syjamskich.I wtedy właśnie poddałem się: w środku lata podjąłem postanowienie noworoczne ispakowałem narzędzia do pudełka po butach w garażu Pen.Musiało istnieć coś jeszcze, comógłbym robić w życiu - jakaś praca, w której nie dają człowiekowi kluczy do szafki ztruciznami, dopóki nie nauczy się przyrządzać odtrutek.Tyle że okazało się, że dotrzymywanie postanowień to kolejna rzecz, jakiej niepotrafię.***- Nikt mi nie mówił, że mam pana gdzieś wpuszczać.- Pogrążony w myślach Frankroztarł ucho kciukiem i palcem wskazującym.- Zakładam też, że nikt ci nie mówił, żebyś mnie nie wpuszczał - odparowałem.Rosły strażnik zaśmiał się dobrotliwie, lecz pokręcił głową.- Przykro mi, panie Castro - rzekł.- Może pan skorzystać z czytelni, jak wszyscy, i zaróżowym pokwitowaniem przeglądać to, co należy do zbiorów publicznych.Ale gdybymwpuścił pana do chronionych pomieszczeń i okazałoby się, że nie ma pan autoryzacji,straciłbym posadę.Nie, pan Peele bądz panna Gascoigne muszą tu zejść i wyrazić zgodę.Wtedy z przyjemnością zabiorę pana wszędzie.Poddałem się i ruszyłem w stronę schodów.- I jeszcze, ee.musi pan zostawić tu płaszcz, przepraszam.W głosie Franka dzwięczało szczere zakłopotanie.Mimo groznej twarzy, w jegonaturze nie leżało twardzielstwo, musiał jednak jak najlepiej odgrywać swoją rolę.Wróciłem,przekładając po drodze najróżniejsze gadżety do kieszeni spodni.Kiedy Frank chował mójszynel, zauważyłem, że stojaki uginają się od małych paszczy i kurtek w najróżniejszychodcieniach pasteli.Sugerowało to, że gdzieś w budynku Jon Tiler zmaga się z bandąhiperaktywnych ośmiolatków.I dobrze, pomyślałem mściwie.Po wczorajszym fiasku miałwiele złej karmy do odrobienia.Miałem pobożną nadzieję, że zazna dość cierpień, byosiągnąć równowagę duchową.Nie mogłem poprosić Alice, ale nie było to winą strażnika.Wykorzystała wyjazdPeele'a do Bilbao i zwołała naradę.Cały personel archiwum, prócz asystentów i ochrony(która najwyrazniej składała się wyłącznie z Franka) siedział z nią od rana.A ja kręciłem siębez celu.W czytelni pojawiło się nocą kilka wielkich pudeł.Obecnie stały na stosie przedstanowiskiem bibliotekarzy, tworząc dodatkowy kordon sanitarny pomiędzy pracownikami inieliczną gromadką docelowych użytkowników.Dziś rano za biurkiem siedziała młodaAzjatka.Ponad barykadą z pudeł obdarzyła mnie szczerym uśmiechem.Gdy jednak spytałem,czy mogłaby mnie wpuścić do pomieszczeń ze zbiorami, zaśmiała się z niedowierzaniem.- Nie mam kluczy - wyjaśniła.- Przykro mi, jestem tylko asystentką, w ogóle nie mamdostępu do zbiorów.Podziękowałem jej tak czy siak i przedstawiliśmy się sobie.Okazało się, że to Faz,pracująca na pół etatu w niewdzięcznej roli pomocnicy Jona Tilera.Co o nim myślała?- Jest odrobinę dziwny - rzekła ostrożnie.- Niezbyt otwarty, wiesz? Trudno goprzeniknąć.Ale w gruncie rzeczy niewiele mamy sobie do powiedzenia.Ja robię swoje, onswoje i kiedy już mnie nie potrzebuje albo kiedy w końcu wyduszę to z niego, idę i robię cośinnego.Na przykład to.Zmiana jest równie dobra jak odpoczynek.Przypomniałem sobie, że Rich wymienił Faz wśród osób obecnych podczasduchowego ataku, spytałem więc o to.Z radością podjęła temat, musiała jednak przyznać, żewszyscy tłoczyli się dokoła i w gruncie rzeczy niewiele widziała.- Ale spotkałam ją między regałami - dodała z nieco większym entuzjazmem.- Trzyrazy.Raz bardzo wcześnie, dwa razy w zeszłym tygodniu, dwa dni z rzędu.Biorę udział wkonkursie, ale muszę zwiększyć tempo, żeby mieć jakąkolwiek szansę.Elaine widziała jąsześć razy, a Andy doszedł do jedenastu.Zadałem jej to samo pytanie co wcześniej archiwistom: o wygląd ducha i jej wrażeniaze spotkania.Faz powiedziała to samo co wszyscy, ale podsunęła też kilka dodatkowychtropów.- Jest młoda - oszacowała.- I myślę, że ładna, tyle że tego nie widać, bo jej twarzprzesłania coś w rodzaju czerwonej mgły.Po prostu wygląda, jakby miała ładne rysy, tochyba przez ten śliczny, zgrabny, mały podbródek.Z początku myślałam, że ma na sobiesuknię ślubną, bo cała jest na biało.Ale nikt nie szyje sukni ślubnych z kapturami, a poza tymma potargane włosy.Na ślub raczej się je układa, prawda?- Co to znaczy potargane? - spytałem zaskoczony.To było coś nowego.Ja samwidziałem ducha z drugiej strony ulicy i w ciemności, więc nie wychwyciłem zbyt wieluszczegółów.- Jakby stała na wzgórzu w wietrzny dzień.- Faz zastanawiała się chwilę.- Tyle że mana głowie kaptur, więc oczywiście to nie to.Ale wiesz, co mam na myśli.Może jakby dopieroco wstała z łóżka? Sama nie wiem.- Słyszałaś kiedyś, jak mówi?Na twarzy Faz dostrzegłem zdenerwowanie.- Tak - rzekła z nieszczęśliwą miną.- Za pierwszym razem.Wciąż tylko mówiła oróżach
[ Pobierz całość w formacie PDF ]