[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Na lewo teren był niemal pusty aż do miejsca, gdzie para połączonych wagonów kolejowych uformowała mroczną ścianę.Na prawo mrok gęstniał – dwie kupy śmieci tworzyły niemal doskonałe stożki.Biegnąc, zobaczył za nimi następną lokomotywę, średniej wielkości w porównaniu z ogromem Dumy, a przez jej okna ruch.To jego ludzie szli wzdłuż jej boku ku części silnikowej.I nagle wokół niego rozgorzała walka.Widział błyski żądeł i słyszał krzykiugodzonych.Jednego z ciemców odrzuciło na bezlitosny metalowy bok Dumy i wyraźnie zobaczył jasny dymek unoszący się z jego wypalonej rany.Modliszka z Tharnu skoczyła w powietrze, rozwijając skrzydła, i strąciła prowadzącego szyk osowca, choć ten rozpaczliwie usiłował zwolnić.–Na prawo! – ryknął Stenwold.– Che! Scuto! Tis i Nisa! Do lokomotywy! Reszta zamną!Uporządkowanie całego zamętu albo choćby powstrzymanie naporu wroga jest niełatwą rzeczą, gdy człowiek ślizga się na żwirze i żużlu, usiłując jednocześnie podnieść kuszę.Prosto na nich gnał oddział dobrze uzbrojonych i uformowanych w klin os, nacierających z uniesionymi tarczami i włóczniami.Gdy umieszczał bełt na prowadnicy napiętej już kuszy, obok niego śmignęły dwa pociski, które utkwiły w imperialnych tarczach.Klin zbliżał się nieubłaganie i Stenwold sięgnął do torby po granat.W następnej chwili ogłuszył go słyszalny we wszystkich zakątkach warsztatów huk gwoździownicy Balkusa, który wypalił szybko trzy razy z rzędu.Ostrze klina osowców nagle się załamało – dwaj żołnierze runęli na plecy z przebitymi tarczami i zbrojami.Balkus ukląkł, usiłując wyrzucić zablokowany bolec, i kolejny bełt powalił żołnierza w głębi klina, gdy Sperra uniosła się w powietrze i zaczęła szyć we wrogów z góry.Szyk os na chwilę się rozpadł, a potem uformował ponownie i Stenwold zobaczył, że wrogowie przekładają włócznie do lewej, żeby uwolnić żądła.Znacznie więksi od niego wodzowie musieliby na jego miejscu wykorzystać cały dany im czas na rozważenie sytuacji, Stenwold jednak był cywilem do szpiku kości, ryknął więc tylko:–Na nich!I podpaliwszy lont granatu stalowym krzesiwem, cisnął przed siebie wydrążoną metalową kulę.Granat odbił się od jednej z tarcz i padł obok stóp jakiegoś wojaka – nieszczęśnik nie zdążył nawet zauważyć, co go zabiło.Wybuch rozszarpał go, a deszcz metalowych drzazg sieknął w jego najbliższych towarzyszy.Jakiś niewielki ochłap trafił prowadzącego przeciwnatarcie Stenwolda w ramię.Zaraz potem zderzyli się z wrogami.Stenwold wyrwał miecz z pochwy i w następnej chwili znalazł się w samym środku zamętu.Wbił sztych pod nieosłoniętą zbroją pachę jakiegoś osowca, który padając, wczepił się w niego.Obok niego żukowiec w zbroi strażnika opuścił halabardę, rozcinając tarczę i ramię, które ją trzymało.W pobliżu dwakroć huknęła gwoździownica Balkusa, który niemal zprzyłożenia powalił dwu wrogów, a potem przerzucił ją przez ramię i chwyciwszy kord, zaczął kosić nieprzyjaciół z charakterystyczną dla swojej rasy oszczędnością ruchów.Che, biegnąc wciąż ku lokomotywie, widziała, że wokół maszyny wrze zajadła walka i leży wiele trupów.Korzystając z nocnego widzenia, zorientowała się, że większość martwych stanowiły osowce, ale poległo też trzech ciemców, a każdy z nich mógł być Achaeosem.Nie wolno mi tak myśleć.Nie mogła jednak odeprzeć ponurych przeczuć i nogi poniosły ją naprzód.Osowce dotarły tam wcześniej i teraz zwracały się ku nowym przeciwnikom.Obok Che z sykiem przeleciał ładunek energii, a drugi pomknął ku Tynisie, która zręcznie się uchyliła i w następnej chwili wespół z ojcem dopadła już atakujących.Oboje zawsze wyprzedzali nieprzyjaciół o sekundę lub o krok i Che – pomimo wszelkich dowodów, jakie mogła zobaczyć w Mynie – ciągle nie mogła w to uwierzyć.Nigdy przedtem nie widziała Tisamona w walce i nigdy by nie pomyślała, że jej przybrana siostra może na równi walczyć u jego boku.Oboje nie dawali osom czasu ni cienia szansy.Wypadli z mroku na przestrzeń oświetloną ostrym blaskiem lamp i Che wydało się, że upajają się zapachem krwi.Tisamon tańczył ze szponem, jakby byli oddzielnymi istotami atakującymi z różnych kierunków, ale kierowanymi jedną wolą – jak mrówce wywodzące się z jednego miasta.Tynisa była w nieustannym ruchu i nigdy tam, gdzie jej szukały klingi wrogów.Rapiera w jej dłoni nie dało się sparować, zatrzymać czy zmylić
[ Pobierz całość w formacie PDF ]