[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Stoi przede mną wysoki, barczysty blondyn o małej głowie, którątrzyma prosto, ceglastej cerze i nieprzejrzystych niebieskich oczach.Jest, jak już powiedziałam, barczysty i dobrze ubrany, ma w sobiejednak jakąś sztywność człowieka, który wciąż myśli o tym, by trzymaćsię prosto i wyglądać krzepko.Jego żona.nie bardzo słyszę, gdy nas sobie przedstawiają.Patrzę nanią całkowicie tym zaabsorbowana i szybko uświadamiam sobie, costanowi o jej uroku: każdy ruch, gdy się odwraca, skłania, podnosi żyworękę ku włosom, siedzi i chwieje się lekko i każdy jej ruch kreśli wpowietrzu linie tak zbliżone do kola, iż ślad, jaki pozostawiają, tworzyrysunek zachodzących na siebie pierścieni, doskonale spirale muszelmorskich.Jej oczy o długich rzęsach, szare, w odcieniu bursztynowym izmiennym, wydają się ciemniejsze pod puszystym złotem włosów,falistych i leciuteńko zielonkawych.Suknia z czarnej pannę, prosta wkroju przy nadmiernym przepychu materii, opina jej biodra krągłe iruchliwe, talię szczupłą, a przecież nie ściśnięta gorsetem.Malutkabrylantowa gwiazdka, łepek długiej szpilki, połyskuje w strusichpiórach kapelusza.Z futrzanej mufki wyciągnęła do mnie małą dłoń spieszną i gorącą iobjęła mnie wzrokiem.Czy nie odezwie się przypadkiem z obcymakcentem? Nie wiem dlaczego, mimo sukni stosownej do okoliczności imimo braku biżuterii ma dla mnie coś cudzoziemskiego.Jej oczy sąnietutejsze.Mówi coś.posłuchajmy.no proszę! mówi bez najlżejszegoakcentu.I po cóż wyobrażać sobie od razu Bóg wie co! Jej usta, chłodne iwąskie, gdy milczą, otwierając się nęcą i kwitną.Natychmiast sypią sięuprzejmości.- Ogromnie się cieszę, że panią poznałam; byłam pewna, że pani mążznajdzie sobie śliczną żonę, którą każdy będzie się mógł zachwycać ipodziwiać.- Dziękuję w imieniu mego męża! Lecz czy nie znajdzie panikomplementu dla mnie samej?- A po co to pani? Wystarczy, by pozostała pani niepodobna donikogo.Jest oszczędna w ruchach i powściągliwa w gestach, a mimo to wydajesię, iż po to tylko, by usiąść koło mnie, zawirowała dwukrotnie.Czy to już kokieteria między nami, czy wrogość? Raczej chybakokieteria; choć pozwoliła sobie przed chwilą na pochwały, nie czujęnajmniejszej chęci, by ją podrapać, jest urocza.Siedząc obok niej, liczęteraz z bliska wszystkie jej spirale i zwoje; włosy posłusznie kręcą sięnad karczkiem; ucho rysuje się półkolem skomplikowanym i delikatnym; promieniste rzęsy i drżące pióra, ułożone w krąg na kapeluszu,zdają się utrzymywać w jej pobliżu dzięki jakiejś niewidocznej siledośrodkowej.A gdybym tak zapytała, ilu wpośród swych przodków liczy kręcącychsię w koło derwiszów? Nie, nie trzeba; Renaud dałby mi burę.Po cozresztą zrażać zaraz do siebie tę pociągającą panią Lambrook?- Renaud mówił pani o nas?-pyta.- Nigdy.Państwo znacie się dobrze?- Oczywiście! Przynajmniej ze sześć razy byliśmy razem na obiedzie.Nie licząc rautów.Kpi sobie ze mnie? Czy to drwiny, czy też głupota? Przekonamy siępózniej.Na razie rozkoszuję się powolnym tokiem jej słów i pieszczotliwym ich brzmieniem, w których rozlega się niekiedy przeciągłymgruchaniem oporne,, r".Nie przerywam jej, a ona tymczasem nie spuszcza ze mnie oczu ikonstatuje z bliska, krótkowzroczna i bezceremonialna, że kolor moichzrenic pasuje do koloru włosów.Opowiada o sobie.W ciągu kwadransa dowiaduję się, że jej mąż jestbyłym oficerem angielskim, którego wykończył pobyt w Indiach zabierając mu siły i żywość umysłu.Daje mi do zrozumienia, że pozostał jużtylko piękny zewłok.Wiem już, że jest bogata, ale tego nigdy, nigdy zadużo", mówi namiętnie; że matce, wiedence, zawdzięcza piękne włosy,karnację białego powoju (powtarzam za nią) i imię Rezi.- Rezi.imię pachnące porzeczkami.- Tutaj tak.Ale mam wrażenie, ze w Wiedniu jest to zdrobnienierównie dystyngowane jak Nana czy Titinka.- To co z tego.Rezi.Jak to ładnie brzmi.Rezi!- Aadnie, bo pani ładnie to mówi.Jej palce przebiegły po moim odsłoniętym karku pieszczotą tak nagłą,ze wzdrygam się, bardziej pod wpływem nerwów niż zdziwienia, gdyż jejruchliwe oczy już od paru minut obejmowały moją szyję naszyjnikiemspojrzeń.Rezi.Tym razem to mąż, który wzywają do wyjścia.Podchodzi, by się zemną pożegnać; jego nieprzejrzyste niebieskie oczy krępują mnie.Piękny mi zewłok!.Mam wrażenie, iż tkwi w nim dość jeszcze zazdrościi despotyzmu, gdyż na to krótkie wezwanie Rezi podnosi się szybko, bezprotestu.Jej mąż wysławia się powoli, z przerwami (jakby co trzy słowa potrzebował suflera" - powiada Maugis).Wyraznie stara się mówić bezakcentu.Padają wzajemne zapewnienia, że będziemy się często widywać", apotem, że pani Klaudyna jest urocza".Jeżeli dotrzymam obietnicy,odwiedzę tę jasnowłosą Rezi u niej w domu, o dwa kroki stąd, w aleiKlebera.Rezi.Cała jej postać tchnie wonią paproci i irysów, zapachembogobojnym, prostym i wiejskim, którym zaskakuje i zachwyca przezkontrast, gdyż nic w niej nie odkryłam wiejskiego, prostego ani, dajęsłowo, bogobojnego, o wiele za ładna jest na to! Opowiadała mi o swoimmężu, o podróżach, o mnie, lecz o niej samej nie wiem nic prócz tego, żejest urzekająca.- No i jak, Klaudynko?Mój miły, zdenerwowany i kontent, rozgląda się z rozkoszą po saloniewreszcie pustym.Brudne talerzyki, napoczęte ptifurki, popiół z papierosów zostawionych na poręczach foteli i na konsolach (goście się raczejnie krępują!), kieliszki z lepkimi śladami straszliwych melanżów:złapałam pewnego klasycznie owłosionego poetę z Południa na tym, jakpróbował mieszać ze sobą oranżadę, kminkówkę, koniak, cherry irosyjską anyżówkę! Płynna Jezabel " wykrzyknęła malutka deLizery (przyjaciółka Roberta Parville), od której dowiedziałam się, żewychowanki Oiseau', karmione Athalie, wszystkie okropne mieszaniny" nazywały Jezabel.- No i jak, Klaudynko, nic nie mówisz o moim dniu?- Twój dzień, biedaku? Mam wrażenie, że zasługujesz tyleż nawspółczucie - co na naganę
[ Pobierz całość w formacie PDF ]