[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Jakby na potwierdzenie jego wniosków Nakor szepnął:- To dopiero imponująca sztuczka!Pug dotknął lekko jego ramienia, by przypomnieć, że powinni milczeć.Martuch powrócił i kierując spojrzenie na Beka, ale mówiąc dość głośno, byusłyszała go cała czwórka, oznajmił:- Wszystko w porządku.Zaraz przejdziemy.Posuwali się za topniejącą przed nimi kolejką.Zbliżając się do bramy, Pugzauważył, że hierofanci zatrzymują na moment każdego z idących.KiedyMartuch i następnie Bek podchodzili do podstawy kolumny światła, Pug zamarłw pół ruchu i usłyszał, jak jeden z odzianych na czarno duchownych mówi:- Wejdz szybko, wyjdz szybko!Za każdym razem lekko popychał podróżnika.Pug przyśpieszył kroku, by nie zwiększać dystansu dzielącego go do Beka,i nie odrywał spojrzenia od pleców młodzieńca, nawet gdy ten wstępował wkolumnę światła.Sam, dotarłszy do jej granic, zawahał się lekko, równocześniejednak sięgnął zmysłami poza siebie i musnął Most Gwiazd.Natychmiast się zachwiał i nie stracił równowagi wyłącznie dlatego, żeuciekł się do pokładów siły woli nie używanych od bardzo dawna.To.ta rzecz.Most Gwiazd.Nie był w stanie go ogarnąć myślą.Jego umysł się temusprzeciwiał.A potem był już w środku.Przez moment miał wrażenie, że znowu znalazłsię w kompletnej pustce, ponieważ odebrano mu wszystkie zmysły, ale zarazstwierdził, że przemyka przez jakieś inne miejsce, przez wymiar obcego mupiękna i nienazwanych uczuć.Przez krótką chwilę Pug czuł się częścią tego wymiaru, wyczuwał jegoporządek, przeczuwał system, jaki byłby w stanie pojąć, gdyby tylko zatrzymałsię tu na dłużej i miał czas pomyśleć.A potem znienacka poczuł twardy gruntpod nogami i zobaczył oddalające się plecy Beka.Przypomniawszy sobieinstrukcję, by wejść szybko i wyjść szybko", czym prędzej zrobił krok doprzodu, odruchowo myśląc, co by się z nim stało, gdyby jednak zaczekał napojawienie się Nakora.Najpewniej coś niemiłego, uznał i przyśpieszył kroku.Zresztą już słyszał dwójkę towarzyszy idących za nim.Chciał się obejrzeć,wszelako doznania odbierane przez jego zmysły uczyniły go nie tylko ostrożnym,ale wręcz strachliwym.Albowiem tak jak Delekordia w żaden sposób nieprzygotowała go na to, co zastał na Kosridi, pobyt na Kosridi nijak się nie miał dotego, co zastał w Omadrabarze.Kiedy Miranda odzyskała przytomność, stwierdziła, że ręce i nogi nadalma skrępowane, aczkolwiek już nie tak mocno jak przedtem.Odniosła wrażenie,że znajduje się w komnacie sypialnej i jest przywiązana sznurem do czterechfilarów łoża z baldachimem.Jakiś Dasati siedział na zydlu obok łóżka,przyglądając się jej zimnymi czarnymi oczami.- Rozumiesz mnie? - zapytał, a umysł Mirandy jął walczyć z jego słowami.Przez moment nie miała pojęcia, czego od niej chce, lecz wtem spłynęło na niąznaczenie.Dasati użył nie znanej jej, aczkolwiek najwyrazniej skutecznej magii.- Tak - odparła.Przekonała się przy tym, że ledwie może mówić.Wargimiała spieczone, gardło suche.- Czy mogłabym dostać trochę wody? -zapytała,nazbyt zmęczona i obolała, aby zaprezentować właściwą w takichokolicznościach wściekłość.W głowie jej dudniło, w ciele czuła coś w rodzaju ciarek i choć się starała,uciekając po kolei do każdego zaklęcia i każdej sztuczki, nie była w stanie skupićmyśli ani rozeznać się w otaczającej ją energii.Cały przepływ magii zdawał jejsię obcy.Nie potrafiła go zrozumieć ani zrobić zeń użytku.Dasati siedzący obok na krześle miał na sobie czarną szatę z czerwonączaszką na piersi oraz ozdobnym purpurowym lamowaniem wzdłuż skrajurękawów i kaptura.Kaptur odsunął na plecy, więc mogła zobaczyć jego twarz.Nigdy nie widziała niczego, do czego mogłaby odnieść ten widok.Obrzuciła badawczym spojrzeniem oblicze Dasatiego i doszła do wniosku, że niejest tak znów różne od ludzkiego.Dwoje oczu, nos i usta - wszystko nawłaściwym miejscu.Wydłużona broda, wysokie kości policzkowe i wąskaczaszka.Jeśli nie liczyć szarego odcienia skóry, nic nie świadczyło o jegoobcości.Z całą pewnością zdawał się bardziej ludzki niż magowie Cho-ja zChaka-hal
[ Pobierz całość w formacie PDF ]