[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Trzy panie idą na górę).MAURY: (na stronie do DICKA) Nie widziałem Muriel od wese-la Anthony'ego.DICK: Teraz jest jeszcze lepsza.Jej najnowsze powiedzonko to Ja sądzę!(ANTHONY przez chwilę męczy się z PATMORE'em i wreszcieusiłuje uogólnić rozmowę, proponując wszystkim coś do picia).MAURY: Spisałem się z tą butelką.Zszedłem od procent do whisky.(Wskazuje na słowa na nalepce).ANTHONY: (do PATMORE'a) Nigdy nie wiadomo, kiedy poja-wią się ci dwaj.Kiedyś pożegnałem się z nimi o piątej po południu,a oni wrócili już o drugiej nad ranem.Naprawdę! Zajeżdża przeddrzwi ogromny, wynajęty samochód z Nowego Jorku, a oni gramo-lą się na zewnątrz, oczywiście pijani jak bele.(W ekstazie tolerancji PATMORE przygląda się okładce książki,którą trzyma w dłoni.MAURY i DICK wymieniają spojrzenia).DICK: (niewinnie do PATMORE'a) Pracujesz tu, w miasteczku?PATMORE: Nie, w osiedlu Laird Street w Stamford.(Do ANT-HONY'ego): Nie masz pojęcia, jaka bieda panuje w tych miastecz-kach w Connecticut.Włosi, inni emigranci, przeważnie katolicy,więc trudno się z nimi dogadać.ANTHONY: (grzecznie) Pewnie sporo przestępstw?PATMORE: Nie tyle przestępstw, co ignorancji i brudu.MAURY: Jestem za natychmiastowym skazywaniem na krzesłoelektryczne wszystkich ignorantów i brudasów.Popieram prze-stępców to oni nadają koloryt naszemu życiu.Kłopot tylko wtym, że gdyby karać za ignorancję, trzeba by zacząć od PierwszychRodzin, potem zabrać się za ludzi filmu, potem za Kongres i du-chownych.235PATMORE: (z wymuszonym uśmiechem) Mówiłem o innej,znacznie bardziej fundamentalnej ignorancji choćby naszegojęzyka.MAURY: (w zamyśleniu) Tak, to rzeczywiście problem.Niemogą nawet śledzić najnowszych osiągnięć w poezji.PATMORE: W dodatku człowiek przekonuje się, jak naprawdęjest zle, dopiero po paru miesiącach pracy w osiedlu.Jak powie-działa kiedyś moja sekretarka, brud za paznokciami widać dopiero,gdy umyje się ręce.Ale oczywiście jesteśmy już dość znani.MAURY: (niegrzecznie) Jak by powiedziała twoja sekretarka,gdy wepchnie się papier w palenisko, pali się on przez chwilę ja-snym płomieniem.(W tej samej chwili GLORIA, ze świeżym makijażem, żądna po-dziwu i rozrywki, pojawia się na nowo w salonie; po niej dołączajądo towarzystwa jej dwie przyjaciółki.Na chwilę rozmowa staje sięjeszcze bardziej nieskładna.GLORIA odciąga ANTHONY'ego nastronę).GLORIA: Anthony, proszę, nie pij za dużo.ANTHONY: Czemu?GLORIA: Po pijanemu robisz się taki prostolinijny.ANTHONY: O, Boże! A o cóż ci teraz chodzi?GLORIA: (Po dłuższej chwili, podczas której patrzy mu chłodnow oczy): O kilka rzeczy.Po pierwsze, czemu zawsze upierasz siępłacić za wszystko? Oni obaj mają więcej pieniędzy od ciebie!ANTHONY: Ależ Glorio, przecież to ja ich zaprosiłem!GLORIA: No to co? Nie widzę powodu, żebyś musiał zapłacić zatę butelkę szampana, którą rozwaliła Rachael Barnes.Dick chciałzapłacić za tę drugą taksówkę, a ty uparłeś się, że nie.ANTHONY: Ależ Glorio.GLORIA: (przedrzezniając go) Ależ Glorio! Niestety zdarzasię to trochę za często tego lata zawsze, gdy poznasz jakąś ładnąkobietę.Wchodzi ci to w zwyczaj, ale ja nie będę tego tolerować!Pamiętaj, że ja też mogę nabrać ochoty na skok w bok.(Potem,jakby coś sobie przypomniała): A czy ten, jak mu tam, Fred, to niejest jakiś drugi Joe Hull?ANTHONY: Wielkie nieba, nie! Pewnie przyjechał tu, żebymwydobył trochę pieniędzy od dziadzia na jego owieczki.236(GLORIA opuszcza bardzo przygnębionego ANTHONY'ego ipowraca do gości.Około dziewiątej można już podzielić ich na dwie grupy: tych,którzy pili przez cały czas i tych, którzy pili mało lub wcale; do tychdrugich należą BARNESOWIE, MURIEL i FREDERICK E.PAT-MORE).MURIEL: Jaka szkoda, że nie mam talentu pisarskiego.Mamtyle pomysłów, a nigdy nie potrafię ich wyrazić.DICK: Jak powiedział Goliat, rozumiał Dawida, ale nie potrafiłsię wyrazić.Filistyni natychmiast uznali to zdanie za własne motto.MURIEL: Nic z tego nie rozumiem.Chyba głupieję na starość.GLORIA: (Chwiejąc się niepewnie wśród gości jak rozweselonyanioł).Jeśli ktoś jest głodny, na stole w jadalni są paszteciki.MAURY: Nie znoszę tych wiktoriańskich nakryć, na których sięje podaje.MURIEL: (szalenie rozbawiona) Ja sądzę, że się wstawiłeś,Maury.(Jej łono nadal jest brukiem, który wystawia na kopyta wieluprzejeżdżających ogierów, w nadziei, że ich żelazne podkowyskrzeszą w mroku choćby iskierkę miłości.Panowie BARNES i PATMORE prowadzą rozmowę na jakiśbudujący temat; tak budujący, że BARNES usiłuje od pewnegoczasu wymknąć się w nieco bardziej skażone powietrze otaczająceśrodkową kanapę.Trudno odgadnąć, czy PATMORE pozostał wszarym domu z grzeczności, ciekawości czy po to, by w przyszłościopublikować pracę socjologiczną na temat dekadentyzmu w Ame-ryce).MAURY: Fred, wydawało mi się, że jesteś bardzo tolerancyjny.PATMORE: Tak, to prawda.MURIEL: Ja też.Uważam, że każda religia jest dobra.PATMORE: W każdej religii jest trochę dobra.MURIEL: Ja jestem katoliczką, ale jak zawsze powtarzam, niebardzo nad tym pracuję.PATMORE: (w ogromnym przypływie tolerancji) Religia kato-licka to bardzo.bardzo wielka religia.237MAURY: No cóż, ktoś o tak tolerancyjnych poglądach powinienkoniecznie zbadać rosnący wykres uczucia i optymizmu, jaki mie-ści się w tym oto koktajlu.PATMORE: (Biorąc szklankę z pewnym oporem).Dziękuję,spróbuję jednego.MAURY: Jednego? Coś takiego! Mamy spotkanie rocznika ty-siąc dziewięćset dziesięć, a ty nie chcesz być nawet na maleńkimrauszu.No wiesz!Za zdrowie króla KarolaZa zdrowie króla KarolaNiech puchar, który wznosisz
[ Pobierz całość w formacie PDF ]