[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Hand-lował narkotykami.Przypomniał sobie powody, dla których zaryzykował dziś na rzeceżycie.Jego szkoła.Nie odda Akademii Willoughby'ego.Nie odda.Niemoże oddać.Więc jaka to różnica?Te nocne wyprawy wkrótce się skończą.Obiecał to sobie.RLT19Lidia siedziała w klasie w swojej ławce, kiedy przyszła po nią poli-cja.Właśnie wypisywała w zeszycie ćwiczeń listę bogactw naturalnychAustralii, gdzie, jak się okazuje, było pełno złota, gdy panna Ainsleywprowadziła do klasy angielskiego policjanta.Od razu wiedziała, żeprzyszedł aresztować właśnie ją, nim jeszcze otworzył usta.Dowie-dzieli się o naszyjniku.Ale jak? Lęk, że przez nią Chang równieżwpadł w łapy policji, sprawił, że zrobiło jej się niedobrze.- Jak mogę panu pomóc, sierżancie? - zapytał Theo.Wydawał sięniemal równie wstrząśnięty tym wtargnięciem jak ona.- Chciałbym porozmawiać z panną Lidią Iwanowa, jeśli można.- Po-licjant w ciemnym mundurze zdawał się górować nad klasą.Jego sze-rokie ramiona i wielkie stopy wypełniały całą przestrzeń między pod-łogą a sufitem.Zachowywał się uprzejmie, ale powściągliwie.Pan Theo podszedł do Lidii i położył rękę na jej ramieniu.Zasko-czyło ją jego wsparcie.- O co chodzi? - zapytał sierżanta.- Przykro mi, proszę pana, nie wolno mi o tym mówić.Muszę ją za-brać na komisariat, gdzie zadamy jej kilka pytań.Lidię tak przeraziły jego słowa, że pomyślała o ucieczce, ale wie-działa, że nie ma na nią szans.Zresztą za bardzo trzęsły się jej nogi.Więc będzie musiała kłamać, i to kłamać dobrze.Wstała i rzuciła sier-żantowi dziarski uśmiech, od którego zabolały ją mięśnie policzków.- Oczywiście, proszę pana.Z radością pomogę.Pan Theo poklepał ją po plecach, Polly dodała jej otuchy uśmiechem.Lidii jakimś cudem udało się wprawić w ruch nogi, stawiać jedną stopęprzed drugą, pięty - palce, pięty - palce.Zastanawiała się, czy ktoś sły-szy, jak mocno wali jej serce.RLT*- Panno Iwanowa, była pani w klubie Ulisses" w ten wieczór, kiedyzrabowano naszyjnik z rubinami.- Tak,- Została pani przeszukana.- Tak.- Nic nie znaleziono.- Nic.- Przepraszam za to upokorzenie.Lidia zachowała milczenie.Była czujna.Zastawiał na nią pułapkę,tego była pewna.Nie wiedziała tylko jaką.Przesłuchiwał ją osobiście komisarz Lacock, więc nie miała wąt-pliwości, że wpadła w prawdziwe kłopoty.Już sam pobyt na komisaria-cie był koszmarem, ale kiedy zaprowadzono ją pod eskortą do biurakomisarza i poproszono, żeby usiadła przed jego wielkim błyszczącymbiurkiem, miała wrażenie, że słyszy szczęk więziennych krat.Zamk-nięta.Cztery nagie ściany.Karaluchy, pchły i wszy.Brak powietrza.Brak życia.Bała się, że wybuchnie, że wyzna wszystko, żeby tylkouciec od tego człowieka.- Tamtego wieczoru złożyła pani zeznanie.Marzyła, żeby usiadł, on tymczasem stał za biurkiem z kartką papie-ru w dłoni.- Co na niej było? - i wpatrywał się w nią szarymi oczamitak uważnie, że czuła, jak przebijają się przez pokłady jej kłamstw.Amonokl tylko pogarszał sprawę.Mundur komisarza był bardzo ciemny,niemal czarny, pełen złotych plecionek i srebrnych detali.A wszystkopo to, żeby onieśmielać.O tak, była onieśmielona, ale nie miała zamia-ru dać tego po sobie poznać.Skoncentrowała się na kępkach włosówwystających komisarzowi z uszu i brzydkich wątrobowych plamach najego rękach.Na jego słabych punktach.- Komisarzu Lacock, czy moja matka została powiadomiona, że tutajjestem? - Zadała to pytanie wyniośle.Jak hrabina Sierowa czy jej synAleksy.RLTZmarszczył brwi i przesunął niecierpliwie ręką po przerzedzonychwłosach.- Czy to w tej chwili konieczne?- Tak.Chcę, żeby tu była.- Więc ją sprowadzimy.- Dał głową znak młodemu policjantowiprzy drzwiach, a ten natychmiast zniknął.Jednego się pozbyła, zostałjeszcze jeden.- Czy potrzebuję adwokata?Położył kartkę na wierzchu sterty papierów na biurku.Chciała jąprzeczytać do góry nogami, ale nie odważyła się oderwać wzroku odkomisarza.Miała wrażenie, że przygląda jej się z rozbawieniem.Kot imysz.Kot bawiący się, nim zaatakuje.Pociły jej się dłonie
[ Pobierz całość w formacie PDF ]