[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Przesuwałam się tam, gdzie mnie kierowałeś.Z melodii - już innej, nie zauważyłam, kiedy się zmieniła - wyrwały nas oklaskistojącego w przedpokoju Gabriela.- Bravissimo, moi mili.- Gabriel wszedł do środka, nadal leniwie klaszcząc, i rzuciłtorbę na podłogę.- Nie przeszkadzajcie sobie.Stanął przy zlewie i zabrał się do mycia rąk, my jednak nadal tkwiliśmy za stołem,niczym kamienne figury.Obejmowałeś mnie w talii, a ja ściskałam palcami Twoją dłoń.Gabriel zaczął śpiewać i raz po raz zerkał na nas przez ramię, unosząc brwi, jakbypółżartem skłaniał nas ku sobie.Przez krótką chwilę miałam wrażenie, że jest zazdrosny.Odsunąłeś się ode mnie, a ja wygładziłam fałdy sukienki.- Pieczeń prawie gotowa - wymamrotałam i rzuciłam się w stronę pieca.Buchało zniego gorąco; byłam zadowolona, że zamaskuje to moje rumieńce.Od razu zacząłeś wypytywać Gabriela, czy nie miał jakichś przygód na drodze doTopeki, czy znalazł odpowiednią część do pompy w studni, a on odpowiadał Ci, niespieszniecedząc słowa.Ja nakrywałam do stołu i przyglądałam się Wam kątem oka.Wyczułam, żejestem świadkiem jakiejś innej, tylko dla Was zrozumiałej rozmowy, którą prowadzicie odbardzo, bardzo dawna.Na pierwszy rzut oka wyglądałeś na dziewiętnasto, dwudziestolatka, a Gabriel możena dwadzieścia pięć lat.Ale Wasze powłóczyste spojrzenia, jego naładowane znaczeniamisłowa, sposób, w jaki dotykał Twojego ramienia, zdradzały, że macie o wiele więcej.Nietylko lat.Również doświadczenia życiowego i głębi uczuć.Przemknęła mi przez głowę myśl, że jesteście kochankami.Odrzuciłam ją jednak.Niedlatego, że nie miała sensu, raczej ze strachu i egoizmu.Powtarzałam sobie, że to na pewnocoś innego.Przypomniałam sobie babcine opowieści o czarownikach, którzy za pomocąmagii zyskiwali długowieczność.Uchwyciłam się tego.Audziłam się, że wcale nie kochasz Gabriela, tylko po prostuznasz go od setek lat.To długie życie tak Was do siebie zbliżyło.W to było mi najłatwiej uwierzyć.Och, Arthurze.Byłam taka młoda.Miałam rację, ale jednocześnie byłam w ogromnymbłędzie.MABNie spieszyłam się z oczyszczaniem Lukasa z klątwy jego ojca.Nigdy przedtem niepracowałam na człowieku, w dodatku na dziecku.Oboje woleliśmy ostrożnie poruszać się doprzodu.Po kolei wszystko Lukasowi wyjaśniałam.Opowiadałam o innych klątwach, którewidziałam - zamkniętych w skamieniałym mamucim kle albo wmurowanych w fundamentdomu.Większość z nich Arthur rozumiał i krok po kroku pokazywał mi, jak się ich pozbyć.Albo należało zniszczyć sam przedmiot, albo w całości go unieruchomić.W przypadkuLukasa nie dało się jednak zastosować żadnego z tych sposobów, ani - rzecz jasna - zedrzećpokrytej runą skóry.Cały czwartek poświęciłam na badanie klątwy Lukasa.Chłopiec leżał bez koszulki natrawie, pośrodku kręgu z soli.Runa czarnej świecy rozciągała się misternym, pełnymprecyzyjnych zawijasów rysunkiem w dolnej części jego pleców.Oprawca musiał go związaćalbo pozbawić przytomności; nie pytałam, a sam Lukas prawie nie wspominał o swoim ojcu.Przysiągł jednak, że rysunek nie sięga poniżej bioder.Odetchnęłam z ulgą, że jego ojciecpotwór nie był przynajmniej zboczeńcem.Donna siedziała w domu.Przyszło mi na myśl, że pewnie widok chłopcazmaltretowanego przez magię przypomina jej te chwile z dzieciństwa Nicka, o którychwolałaby zapomnieć.Dokładnie przerysowałam runę i zaznaczyłam, jak Lukas reaguje na różne bodzce:kiedy dotykam jego pleców, kiedy rozsypuję dookoła nas ochronny krąg z soli - co zresztąokazało się dla niego bolesne, musiałam najpierw drasnąć malca w palec i uziemić podłożejego krwią.W czwartek niewiele zrobiliśmy, ale i tak wieczorem był wykończony.W piątekzostawiliśmy na jakiś czas jego krew i skupiliśmy się na mniej wyczerpujących, a przy tymznacznie przyjemniejszych zadaniach kuchennych.Lukas okazał się znakomitym kuchcikiem.Sprawnie wałkował ciasto i ostrożnieobchodził się z gorącym piekarnikiem.Pomagał Donnie w pieczeniu placków, małychmięsnych pasztecików dla kruków i dwóch blach bułeczek cynamonowych.Donna trochę sięprzy tym zrelaksowała.Widać było, z jaką przyjemnością opowiada mu o naturalnej magiigotowania.- To przemienianie, do którego nie potrzeba krwi ani zaklęć - wyjaśniła mu,uśmiechając się do mnie porozumiewawczo.Ja stosowałam magię w kuchni, przygotowywałam jednak ziołowe napary i lekarstwa,a nie zwykłe jedzenie.Piekłam małe pszenne ciasteczka z lawendą i rutą, dające słodkie sny ijednocześnie zwalczające alergie; wygotowywałam trójeść do postaci pasty, a potemmieszałam z miodem i formowałam pastylki na kaszel; sporządzałam napar z dzikiej jeżówki;z sadzca przygotowywałam olejek na bóle i gorączkę
[ Pobierz całość w formacie PDF ]