[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- %7łyczę ci dobrej nocy.Powiedziawszy to, szybko wyniknął się z pokoju, zamknął za sobą drzwi i ruszył żwawo do foyer.- Jaśnie panie.- U podstawy schodów stał Devonsgate.Jack spojrzał na płaszcz zwisający z ramieniakamerdynera.- Wiedziałeś, że wyjdę.- Przecież zawsze pan wychodzi, sir.- Tak, zawsze, nieprawdaż?- Tak, jaśnie panie.Kiedy budzi się pan po.- Wzrok służącego powędrował w górę schodów i zpowrotem, a na jego policzki wypłynął lekki rumieniec.- Kiedy się pan budzi, zostawia pan swojąśpiącą towarzyszkę i udaje się do klubu.- Nie sądziłem, że jestem aż tak przewidywalny.- Wszyscy mamy nawyki, jaśnie panie.- Kamerdyner pomógł Jackowi włożyć płaszcz.- Moim jest odwiedzanie salonów hazardu i kupowanie prezentów nieodpowiednim damom -stwierdził Jack z przekąsem.- To niezaprzeczalnie wspaniały zestaw nawyków.W tym momencie rozległ się grzmot i powiał wiatr tak silny, że pod jego wpływem zaskrzypiałyfrontowe drzwi.Jack przeniósł spojrzenie na piętro i zapiął guziki płaszcza aż po samą szyję.- Będę potrzebował kapelusza, Devonsgate.Obawiam się, że nadciąga burza.- To niemożliwe, jaśnie panie.Wyglądałem na zewnątrz i widziałem, że jest całkiem przyjemnie.Foyer w tym momencie rozświetliło się blaskiem błyskawicy, a zaraz potem rozległ się potężny huk.- Wielkie nieba! To zabrzmiało wielce złowieszczo.To było złowieszcze, a Devonsgate po prostu nie zdawał sobie sprawy, jak bardzo.Jack wziął głęboki oddech, czując zarazem w nosie drażniący zapach bzu.Przeklęta Fiona.Zdecydowanym ruchem założył na głowę kapelusz.A właśnie, że wyjdzie i będzie się dobrze bawił,bez względu na wszystko.Zresztą, co go obchodzi mały deszczyk?- Cóż to za pech, że właśnie teraz tak się rozpadało - mruknął Devonsgate, spoglądając zniedowierzaniem w okno.- Ostatnio ciągle mam pecha.Dużego pecha - odparł Jack.- To ciekawe, bo nieraz słyszałem z ust wielu osób, że prowadzi pan prawdziwie szczęśliwy żywot,którego ludzie panu zazdroszczą - zdziwił się kamerdyner.A dlaczego by nie? Jack posiadał pieniądze, nieruchomości i nieograniczone okazje, by robić to, comu się rzewnie podoba.Rzeczywiście los mu sprzyjał.Nie rozumiał zatem,skąd to poczucie, że stoi nad przepaścią, a z tyłu naciera na niego silny wiatr.Znów popatrzył w górę schodów, tam, gdzie znajdowała się jego sypialnia.Wpatrywał się przezchwilę, ale w końcu, przekląwszy pod nosem, odwrócił się na pięcie i wyszedł na zewnątrz doczekającego na niego powozu.Rozdział 7Biała Wiedzma widziała wielu pięknych ludzi,ale nie tak pięknych jak MacLeanowie.Och, przystojni są ci chłopcy i te dziewczęta od MacLeanów.STARA KOBIETA NORA ZNAD JEZIORA LOMONDPEWNEGO CHAODNEGO WIECZORADO SWOICH TRZECH MAAYCH WNUCZEKPreston House usytuowany był na obrzeżach Mayfair.Zbudowane z białej cegły, ze stylowymikandelabrami i wykwintnymi zdobieniami wewnątrz, odznaczało się dobrym smakiem i elegancją,zupełnie jak obiady i wieczorki muzyczne wydawane przez właścicieli, lorda i lady Preston.PrestonHouse cieszył się popularnością wśród śmietanki towarzyskiej i nie raz się zdarzało, że przyjęcia podtym adresem kończyły się nad ranem - najbardziej zatwardziali goście zostawali nawet do śniadania.Jednak tej nocy, mimo że dom jak zawsze płonął światłami, Jack ledwo co mógł je dostrzec zeswojego powozu, tak mocno padało.Kiedy tylko woznica zatrzymał się przed głównym wejściem, nie czekając na pojawienie się lokaja,wyskoczył na zewnątrz i pobiegł w stronę drzwi, kryjąc głowę przed siekącym deszczem.Wpadł na ganek, przeklinając w myślach na Fionę; dobrze wiedział, że ulewa to jej sprawka.Czułwokół zapach bzu, co tylko podsycało jego wściekłość.Fiona nie ma prawa żądać od niego, abyporzucił swoje przyzwyczajenia, zżymał się w du-chu.Będzie zabawiał się tak jak dawniej, a ona powinna to pojąć i to jak najszybciej.Złorzecząc żonie pod nosem, Jack zdejmował płaszcz i kapelusz.W tej samej chwili lokaj otworzył drzwi.- Och, lord Kincaid! Witamy w.- mężczyzna zamilkł nagle, zdumiony widokiem zawieruchy nadworze.Jack obejrzał się za siebie.To, co zobaczył, to nie był deszcz, lecz prawdziwe urwanie chmury.- Kiedy zdążyło się tak rozpadać? - spytał lokaj i zaraz, zarumieniwszy się, dodał: - Proszę wybaczyć,sir.To nie do pana.Po prostu jestem zaskoczony, bo jeszcze chwilę temu nie padało i.- Lokajzamilkł z szeroko otwartymi ustami.Jack powędrował spojrzeniem za wzrokiem służącego, na odjeżdżający powóz, wraz z którymoddalała się wisząca nad nim czarna, deszczowa chmura.To ona właśnie była zródłem ulewy
[ Pobierz całość w formacie PDF ]