[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Mimo to matka mechanicznie zanurzała czarnąrękawiczkę w niedzielnej torebce, wyciągała znicz i stawiała go namijanych płytach.Próbowałem odnalezć Gośkę, ale przy krzyżu kręciły się tylkomałe Kolińskie. Pewnie spaceruje z Tedem w tę śmiertelną pogodę prychnąłemz pogardą.Zdziwiłem się, bo jednak nie.Ted szedł wolniutko, osłaniał starąPartykową parasolem i mocno trzymał ją pod rękę.Też chciałem jej pomóc.Bardzo mi na tym zależało, aleoczywiście Ted zrobił wszystko, aby mnie w pewien sposób upokorzyć.Bo gdyby było inaczej, teraz ja prowadziłbym Kostkową matkę przezszpaler zwróconych na nią oczu.Osłaniałbym nieszczęsną Partykowąprzed nienawistnym szeptem, podobnym bzyczeniu szerszenia.Uważałbym też, aby nie stąpała po rdzawych kałużach i nie moczyław nich jedynej pary niedzielnych trzewików.Wiele mógłbym dla niejzrobić, gdyby nie Ted.Najgorsze, że matka Kostka nie wie nawet, jakierycerskie miałem wobec niej zamiary.Skoro woli jednak dreptać przymaleńkim Tedzie, to jej sprawa.Urażony, a nawet zły wracałem w deszczu do domu.Po wsi wciążkręciła się policja, a Jerzyk Jańczak Bogu dziękował, że zamelinował sięu Rocha.Pierwszy raz to nie jego ścigali i nie on był głównympodejrzanym.Z plakatu wiszącego przy furtce do sklepu %7łurowej spływałyczarne litery informujące ostatkiem sił, że dzisiaj Komitet Wdóworganizuje wieczór poświęcony pamięci Ilonki.Trzeba przyznać, żehermańskie wdowy jako jedyne nie straciły głowy po tym, co się stało.Twarde i zaprawione w żałobach, zamiast plotkować, zajęły sięMusiałką i jej córką.Przygotowały je na pogrzeb jak należy Ilonkępięknie ustroiły do trumny, a jej matce wzmocniły duszę mądrąpociechą.Bo któż lepiej od wdów poznał życie po śmierci? Powroty dopustego domu i łóżka? Któż lepiej od nich czuł tę bezsilność, gdy pobliskim człowieku zostaje trochę nikomu niepotrzebnych rzeczy?I niemoc, kiedy chce się porozmawiać.Zawsze z tym, kogo już nie ma.Dopowiedzieć kilka najważniejszych słów, bo za życia uciekły, a terazcisną się do ust.Wprawdzie wdowy żartowały często, że one akurat najbardziejtęsknią za kłótniami, bo mężowie niczego innego nie wnieśli do ichsypialni, ale to był tylko taki wdowi żart, złośliwie kierowany dohermańskich mężczyzn.Matka też pójdzie na wspominki o Ilonce, choć widywała jąrzadko.Podobnie jak inne kobiety.W Malcziku nie bywały, piwaIlonce żadna by nie postawiła, do domu jej nie odprowadzaływ pazdziernikowe chłody i śliskie zimy.Już choćby dlatego ta smutnawieczornica powinna się odbyć u Starego Wani rozmyślałem,wchodząc do sklepu %7łurowej.A tam, przy słojach, Małgośka z siostrami. Cześć, Gośka mówię, poprawiając odruchowo świątecznykrawat. Dawno cię nie widziałem.Milczy.Patrzy na mnie ciemno i tylko mocniej zaciska palce nasłojach. Ponoć do stolicy na kontrakty wyjechałaś mówię, pobrzękujączłotówkami na fajki.Nie odpowiada, tylko dalej wpatruje się w półki, aż oczy mruży nawidok korniszonów i paprykarza.Widać zle karmiona w tej Warszawie myślę.Gośka kupuje więcej, niż może udzwignąć, a ja wyobrażam sobie,że stoję z boku, jako jej mąż.Za chwilę sięgnę do grubego portfela,wyjmę stówkę albo dwie, zapłacę za wszystko, a ona spojrzy na mniez czułością i podziwem.Pamiętam to spojrzenie jeszcze z wiosennychwieczorów okrywałem ją czasem marynarką, gdy drżała.Można chyba powiedzieć, że Gośka też dla mnie umarła, skorotęsknię do jej nieobecnych spojrzeń.Wracam myślami do pustej DolinyMajtek i snuję się pomiędzy pamięcią zapachu jej ciała a wielką ciszą,jaką nierozważnie zwabiłem, wysyłając Gośkę do diabła.A teraz czuję się jak idiota.Ani ja jej mąż, ani nawet portfelaodpowiedniego nie posiadam.Może będę chociaż mógł zatargać terodzinne zakupy na koniec wsi. Nie trzeba mówi, gdy proponuję pomoc, i wychodzi cicho zesklepu.Odnoszę niemiłe wrażenie, że %7łurowa śmieje się ze mniebezgłośnie.Ale papierosy daje mi z największą powagą, jakby na ladzienaprawdę leżał wypchany szmalem portfel, a nie te kilka drobniakówwygrzebanych z prochowca ojca.Za to w domu atmosfera niemal sielska.Matka naciera schorowaneplecy ojca śmierdzącym jadem żmii, uśmiechając się przy tym jakćwiczona w niesieniu ulgi gejsza.Ojciec wygląda na zadowolonego.Z rozmachem opowiada o przyszłym pomniku Ilonki.Ma byćw kształcie pochylonego drzewa, na którego pniu umieści się krzyżi koniecznie ślady zdartej kory.Ojciec boi się wprawdzie tak bogatejsymboliki na zbyt małej, jego zdaniem, powierzchni.Ale dla IlonkiSzczęście zaryzykuje.Twarz matki jest rozjaśniona podziwem dla tego śmiałegoprojektu.Wyciskając cuchnącą maść, przebąkuje o ojcowym talencie.W tej chwili wierzy jeszcze święcie, że taki pomnik powstanie.Widaćzapomniała, iż pomysły ojca są imponujące tylko na etapie planów.Patrzę na nich, słucham i kręcę z niedowierzaniem głową.Jestemskłonny uwierzyć, że pani Gizeli w naszym życiu nigdy nie było,a matka przysięgałaby na swe wszystkie ulubione święte, że w czasiehermańskiej zbrodni ojciec leżał porażony ischiasem na kanapie i grzałsię termoforem.%7łe nawet trochę majaczył z bólu podczas atakukorzonków, który przychodzi zawsze razem z deszczem.A w takimstanie o żadnym opuszczeniu domu, a już zwłaszcza o zdradzie, niemogło być mowy.Zrozumiałem, że nieobecność ojca przestała być faktem, bo faktyw naszym domu są jak muchy.Wystarczy cierpliwie na nie polować, byje unicestwić.Zapytałem nawet matkę szeptem, czy wie, gdzie się ojciecpodziewał przez te ostatnie dni.Spojrzała na mnie z przestrachem. Remont rynny na ganku robił odrzekła martwym głosem.%7łeby woda nie wypłukała resztek potłuczonego bruku wyjaśniła.Tak właśnie zaczęła myśleć matka, znajdując w tym wyobrażeniusiłę, aby z uśmiechem obmyślać jutrzejszy obiad.Ot i wszystko
[ Pobierz całość w formacie PDF ]