[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Jedziesz kobieto czy nie? - przerwał nagle naszą rozpacz poganiaczosłów.- Tak, tak - odpowiedziałam.- Jadę.Pomógł mi powrzucać tobołki na wózek, usadził na nich Kasię.Okryłamją starannie.- Jesteś głodna? - spytałam głupio, bo nie jadła prócz lepioszki nic odsamego rana.- Niee.- odpowiedziała przez łzy.- Nigdy już niczego nie będę jadła.- Uspokój się, dziecinko.Wiesz, że nic na to już nie poradzimy.Tapodróż nie byłaby łatwa dla Czubatki.I tak by tego nie przeżyła.Nie odpowiedziała mi.Oparła główkę na kolankach i płakała dalej.- My pójdziemy piechotą - powiedział Kirgiz.Na szczęście mówił porosyjsku.- A jak się zmęczysz, dosiądziesz bydlaka.Było mi wszystko jedno.Ruszyliśmy dziwną kawalkadą.Najpierw on,prowadząc osła obciążonego niewielkimi woreczkami po bokach brzucha,potem drugi osioł, ciągnący wózek, i wreszcie ja, na wpół zamroczona, zogromnym, wypukłym czołem.Kasia płakała i płakała.Czasem podchodziłam i głaskałam ją po główce,ale strzepywała moją rękę niecierpliwie.Zupełnie jakbym to ja była winnatemu, co się stało z Czubatką.Szliśmy tak prawie dwie godziny, już ledwie trzymałam się na nogach,kiedy Kirgiz zatrzymał osły, dał im trochę siana i usiadł na trawie, jedzącRS160placek kukurydziany.Kasia patrzyła na niego załzawionymi oczkami,widocznie zaraził ją apetytem, bo nagle spytała:- Co masz do jedzenia?- Lepioszkę i jajeczko.- Zjem tylko lepioszkę - rozpłakała się.- Nigdy już nie będę jadła jajek!- zdecydowała.Zjadłyśmy lepioszki i Kasia zechciała wyjść z wózka.Pomogłam jejwysiąść.Kirgiz podłożył ręce pod głowę i leżąc patrzył w niebo.Osłyskubały trawę.- Popatrz, Kasiu, jakie one mają ładne mordki - powiedziałam, żeby jączymś rozerwać.Osiołek podniósł aksamitny pyszczek, zastrzygł uszami i patrzył na naswielkimi oczami spod długich, gęstych rzęs.Kasia niechętnie zerknęła nazwierzę.Wyciągnęła rączkę, uśmiechnęła się i nieśmiało dotknęła jegomiękkiej sierści. Nie ugryzie mnie? Dziewczynko, chodz tu, pojedziesz wierzchem - powiedział Kirgiz iwsadził Kasię na osła.Trochę się bała, ale była przejęta i to ją oderwało odmyśli o utraconej przyjaciółce.Po pewnym czasie zobaczyłam, że walczyze snem.Miarowe kołysanie idącego zwierzęcia usypiało ją.PoprosiłamKirgiza, żeby zatrzymał osły i przeniosłam dziecko do wózka.Przykryłamje i utuliłam.Wkrótce zasnęła, pojękując żałośnie przez sen.Musiałam iść bardzo wolno i wyglądać marnie z moją pękatą głową, boKirgiz zaproponował, żebym wsiadła na osła.Zwierzę szło powoli, trzęsłomnie niemożliwie, ale głowa coraz bardziej mi ciążyła, jednak mimo jejuporczywego bólu zaczęłam walczyć z sennością.Nogi zwisały mi pobokach zwierzęcia, obijając się czasami o wystające na drodze kamienie.Nie zauważyłam, kiedy zaszło słońce i księżyc wysrebrzył drogę.Brodaobijała mi się o piersi.Co jakiś czas otwierałam oczy, widziałam góry nahoryzoncie i wydłużone cienie osłów na drodze.Około północy dotarliśmy do Uzgenu.Poprosiłam Kirgiza, żeby zawiózłmnie do czajchanu.Tam zawsze można się było gdzieś przytulić.Kirgiz pomógł mi wnieść rzeczy do czajchanu, ale tam nie było jużmiejsca.Okazało się, że oprócz podróżnych miejscowych, którzy czekalitu na pociągi lub po prostu wysiadywali, pijąc herbatę w drewnianychmalowanych miseczkach, ściągnęło tu mnóstwo polskich rodzin z całejRS161Kirgizji i Uzbekistanu, spieszących na zgrupowanie! Po długich targachosiągnęłam to, że zrobiono mi trochę miejsca.RS162ROZDZIAA DWUDZIESTY CZWARTYNazajutrz poszłam do Placówki Polskiej dowiedzieć się o transport doDżałal-Abadu.Niestety, zjazd chętnych był tak wielki, że nie mogli namgo zapewnić i trzeba było starać się jechać na własną rękę.Byłam wprawdziwym kłopocie.Nie miałam tu nikogo znajomego.Napotkaniludzie byli jacyś nieużyci, tak jakby rywalizowali ze sobą o prawowyjazdu.Musiałam zostawić Kasię z bagażem i szukać wyjścia z sytuacji.Po godzinie znalazłam Rosjanina, który furmanką zabrał mnie z dzieckiemi rzeczami na parokilometrowy odcinek do pierwszej osady za miastem.Zawiózł nas bezinteresownie, nie wziął ani grosza.Drogą, na której mniezostawił, szli ludzie z tobołkami.Siedziałyśmy tam ze dwie godziny, a po-tem udało mi się załadować część rzeczy na osła, resztę niosłyśmy z Kasiąi tak posunęłyśmy się następne trzy kilometry.Te wszystkie kłopoty i wra-żenia odwracały trochę uwagę dziecka od żalu po Czubatce.Wreszcie, gdybyłam już bardzo zdesperowana, zatrzymał się kierowca ciężarówki i zadwie konserwy mięsne zgodził się zawiezć nas na miejsce.Kiedy ładowałam na górę moje rzeczy, jak spod ziemi zjawiło sięmnóstwo innych ludzi i wszyscy powsiadali z nami.Nikt potem nic niepłacił, tylko ja dałam kierowcy moje konserwy, a inni skorzystali.Klął jakdiabli, ale co mógł zrobić? Wysiedli i już.Teren, na którym było zgrupowanie, nie miał żadnych budynków.Był toogromny sad czy ogród i ludzie koczowali pod gołym niebem.Można byłodostać kaszę z sosem i naturalnie skorzystałam z tej możliwości.Czekaliśmy wszyscy na oficerów, którzy mieli formować transporty.Ludzi było co niemiara, ściągali tu już od wielu dni.Rozglądałam sięuważnie, czy nie spotkam kogoś znajomego, ale jakoś nikogo nieznalazłam.W obozowisku panowało radosne ożywienie.Wielu odnajdowało się polatach, były wzruszające spotkania.Byli też ludzie chorzy, którzy nieporuszali się o własnych siłach, kaleki o kulach, a niektórzy tak obdarci,wychudzeni i wycieńczeni, że strach było na nich patrzeć.Wieczoremrozłożyłam bety koło krzaka na trawie i zaczęłyśmy układać się do snu.Dopiero nazajutrz w południe przyszedł oficer z listą tych, którzy sięwcześniej zapisywali w Uzgenie i których ciężarówki zabiorą na dworzeckolejowy.Każdy wyczytany dostawał zasiłek pieniężny na podróż.Stałamblisko tego oficera, tuż przy stoliku, gdzie ustawiono kasę, i czekałam naRS163moją kolej.Lista była bardzo długa, ale mimo że słuchałam w napięciu,nie usłyszałam mojego nazwiska, po prostu mnie na niej nie było.- Przepraszam - powiedziałam a co ze mną? Powinnam być na tejliście, ale mnie pan nie wyczytał.- A jak się pani nazywa? - spytał, zapisując coś.- Zofia Markowska i córeczka Katarzyna.Pisał coś dalej.Udał, żeprzegląda listę.- Jak to nie czytałem? Czytałem przecież.Zofia Markowska.O, proszę,jest pani tu.- i pokazał mi wstawione między inne, pewnie w tej chwilidopisane moje nazwisko.Spojrzałam na niego z wdzięcznością iustawiłam się w kolejce po pieniądze.Kiedy wróciłam do Kasi, zobaczyłam, że rozkłada się obok rodzinaJanickich.Powiedziałam, żeby pobiegły do stolika, bo słyszałam, jak jewyczytywał.Cieszyłam się, że nie zostałam zupełnie sama i że ktoś znajo-my z nami pojedzie.Dostaliśmy jeszcze wszyscy po chochli rzadkiej zupy,a po południu przyjechały ciężarówki.Okazało się, że dotarłam do Dżałal-Abadu w samą porę.Jeszcze jeden dzień i byłoby za pózno.Ma podobnoruszyć po nas jeszcze jeden transport, ale ostatni to już ryzykowny.- Pani Zosiu, co się pani stało? - spytała Hela, najstarsza z córekJanickiej, pokazując na moje obwiązane chustką wodogłowie.- Miałam małe zderzenie z kamieniem - zażartowałam, dotykającopuchniętego czoła.Bolało nadal.- A Czubatka pewnie wreszcie trafiła do rosołu, co? Dałam znak Heli,żeby zamilkła, ale bródka Kasi już zaczęła drgać
[ Pobierz całość w formacie PDF ]