[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Sam nauczył się rozpoznawać znaki dawaneprzez przyrodę, wiedział, którędy wiodą ście\ki dzikich zwierząt, chocia\ ojciec wcale się tym nieinteresował.Kiedy chłopiec miał dwanaście lat, ojciec po raz pierwszy zabrał go łodzią przez fiorddo małej osady Fimreite.Do tej pory Jorand nie wiedział, \e po tej samej stronie fiordu, coMeisterplassen, równie\ mieszkają ludzie.Ubranego w nienoszone ju\ przez ojca spodnie i wielką szarą koszulę poprowadzonoJoranda od przystani do niewielkiego placu, gdzie niegdyś Thor i Freyja przyjmowali składane imofiary.Zdawał sobie sprawę, co ma nastąpić.Podczas podró\y dowiedział się, \e ojciec jest wykonawcą prawa.Tego dnia po\egnać miałsię z \yciem morderca kobiet.Kat niewiele ró\nił się od niego, lecz topór i czarny kaptur sprawiały,\e dzielił ich cały świat.Jorand widział, jak głowa pada odrąbana od ciała.Jorand widział podniecony tłum i kobiety piszczące z pomieszaną ze strachem radością, gdygłowa mordercy potoczyła się do stojącego przy pieńku kosza.Jorand widział ostatnie skurcze ciała skazańca, nogi drgające jeszcze w kilka sekund pościęciu.Jorand widział, jak ojciec otrzymuje zapłatę.Jorand widział, jak ojciec rozbiera zwłoki i utyka nędzne łachmany do swego worka.Zrozumiał teraz, skąd bierze się w domu taka niezwykła ilość spodni i koszul.Rozpoczął sięczas jego terminowania.Jorand musiał iść w ślady ojca, innej mo\liwości nie miał.Kto zresztą zechciałby się bratać z bękartem oprawcy, a tym bardziej dać mu pracę?Ojciec, wybierając \ycie w roli kata zamiast śmierci jako wielokrotny morderca, wybrałtak\e przyszłość dla swego syna.Dzisiaj Jorand spotkał nadzwyczaj podnieconą gromadę.Przybył do Kaupanger wczesnymrankiem, na piechotę.Wybrał drogę gościńcem przez wzgórze z Eide, gdzie zostawiłprzycumowaną łódz.Szedł przez całą noc z workiem na plecach i toporem w dłoni, niczymzwiastun śmierci, niechętnie spotykany po drodze.Kroczył za nim niewyrazny cień dramatycznejśmierci, czarciego okrucieństwa i bezbo\nych postępków, których zapach ludzie, jak twierdzili,wyczuwali, gdy podeszli za blisko.Niejedno dziecko straszono opowieściami o nie mogącychzaznać spokoju dawnych katach wędrujących w poszukiwaniu nowych ofiar.Mało kto traktował kata jak człowieka, nikt nie chciał się do niego zbli\ać, z wyjątkiemmo\e najzagorzalszych szarlatanów, którzy starali się zdobyć od niego potę\ne magiczne składnikido swoich cudownych zbiorów.Ludzką krew czy skórę, zęby mordercy, kości powieszonego, bokat odpowiedzialny był tak\e za usunięcie zwłok.Posłaniec lensmana wołaniem z łodzi przekazywał mu wieści, nigdy nie przybijał do brzegu,by stanąć z oprawcą twarzą w twarz.Kilka dni temu mała łódz z dwoma wioślarzami wzięła kurs naMeisterplassen.Kat dowiedział się, \e tym razem chodzi o wyjątkową sprawę.Pewnego człowieka skazano za zamordowanie dwojga dzieci.Nie pochodził stąd, był wędrownym kramarzem, który osiadł w okolicy wyłącznie na zimę.Przyprowadzono go o wschodzie słońca, pomocnicy lensmana i dragoni siłą musieli torowaćsobie drogę przez zbitą ci\bę.Ludzie przybyli z bliska i z daleka, by zobaczyć, jak zwyrodnialeckładzie głowę na pieńku.Dopuścił się ohydnej zbrodni! Dwie zamordowane dziewczynki znaleziono w odstępietrzech dni, ka\dą w innym miejscu.Ludzie dr\eli na wspomnienie opisu ich okrutniezmasakrowanych podbrzuszy, śladów na martwych ciałkach i małych twarzyczek, zastygłych wgrymasie niewyobra\alnego strachu.Plwocina i przekleństwa jak grad sypały się na otyłego mę\czyznę, którego bezlitosne ręcepopychały w stronę szafotu.Dwa miesiące spędzone w więzieniu nie zdołały zatrzeć śladówrozwiązłego \ycia.Mę\czyzna wcią\ miał obwisłe, tłuste ciało, nad okrągłymi, czerwonymipoliczkami błyszczały rozszerzone strachem oczy.Drugi podbródek chybotał się \ałośnie, mordercana pró\no usiłował się osłaniać przed spluwającymi zgiętym owłosionym ramieniem.Wreszciedosięgły go i ciosy, przedstawiciele prawa nie zdołali powstrzymać tłumu, a zresztą nie zamierzalite\ nara\ać \ycia w jego obronie.Powietrze rozciął świst.Błysnął nó\ i wbił się w lewe udo mę\czyzny, trysnęła krew.Ten, kto rzucał, celowałzapewne wy\ej i bardziej pośrodku.- Gwałciciel dzieci!- Morderca! Zwinia!- Przeklęty czarci pomiot, zgnijesz w piekle, przez wieki będziesz się sma\ył w smole!Tłum gapiów ogarniało coraz większe podniecenie.Jorand przywykł do podobnych zachowań, lecz ich nie lubił.Nie odczuwał \adnejprzyjemności, gdy inny człowiek stawał się obiektem przekleństw rzucanych przez zgromadzonych,a obelgi i mrozna pogarda przez chwilę nie kierowały się ku niemu, katu.Zdawał sobie sprawę, \ewprawdzie ludzie radowali się, kiedy topór zadawał cios, lecz uwielbienie dla mistrza trwałorównie krótko, co męka straconego.Zanim krew na miejscu kazni obeschła, niechęć tłumu zwracała się ku niemu.Ludzie cofalisię, jakby nagle uchodziło z nich powietrze, i odsuwali z obrzydzeniem, by zrobić mu miejsce,kiedy odchodził.Nigdy z nikim nie zamienił słowa, poza krótkimi rozmowami dotyczącymizlecenia, wynagrodzenia i pogrzebania zwłok.Raz jeden spotkał człowieka, który próbował z nimrozmawiać.W pewien pózny zimowy wieczór mę\czyzna w czarnej łodzi szukał schronienia ipomocy na Meisterplassen.Nie powiedział, jak go zwą, lecz i tak tego wieczoru Jorand poczułnową, nieznaną mu dotąd tęsknotę za.za czymś.Po jakimś czasie człowiek ten znów się pojawił.Tym razem przyprowadził zabiedzonegochłopczyka.- Zajmij się tym nieszczęśnikiem, jesteście obaj tego samego rodzaju.On te\ jest synemgrzechu i zna przekleństwo twego \ycia.Jeśli go nie przyjmiesz, nic go ju\ nie uratuje.Jest chory,nie przetrzyma dalszej podró\y łodzią.Jorand zaskoczony tylko skinął głową.Czegoś podobnego nigdy nie potrafił nawet sobiewyobrazić.Poczuł, \e coś szarpie jego wnętrznościami, uczucie przypominające gniew, leczbudzące równie\ dziwnie gorące pragnienia.Wcią\ miał w pamięci ów pierwszy wieczór.Mały człowieczek \ałośnie zmoczył się wspodnie i jak zraniony zajączek schował w ciemnym kącie.Po pewnym czasie poczuł się bezpieczniej, a kiedy Jorand postawił jedzenie na stole,przyszedł bez słowa i usiadł przy nim.Jadł jak zwierzę.Jorand nie mógł się nadziwić ilościom po\ywienia, znikającym w ustach wychudzonegochłopczyny.Któregoś dnia dzieciak zapomniał zacisnąć pięści, chocia\ zawsze to robił.Któregoś dnia powiedział nagle:- Aadnie tutaj na Meisterplassen.Jorand miał wra\enie, \e w piersi zatrzepotał muskrzydłami ptak, oczy zapiekły od czegoś dawno zapomnianego, wilgotnego i gorącego.Do diaska, chłopiec był miłym towarzystwem! W zimową noc zaproponował dzieckumiejsce w swym własnym łó\ku, w chałupie nie było dość okryć na dwa posłania.Ale mały Randar odrzucał ka\dą próbę pieszczoty, ju\ choćby poklepany po ramieniu dr\ał,a w oczach malował mu się strach.Miał dopiero sześć lat, lecz prze\ył ju\ wiele.W czasie gdy kat szykował się do czynienia swej powinności, kilkaset metrów dalej Liv,Maria i Ole zeszli na ląd.Ole krótko powiedział dziewczynce o mającej nastąpić egzekucji, Liv zadr\ała i mocniejprzytuliła dziecko.Ruszyli w stronę dworu.- Zaczekasz tutaj, a ja pójdę się rozpytać.To nie powinno potrwać długo
[ Pobierz całość w formacie PDF ]