[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Szkoda, że pracuje dla ciebie tylko dlatego, że zamierza cię pozwać do sądu.Choć cokolwiek zrobi, to i tak nie wpłynie to znacząco na twój monstrualny bu-dżet.- Nie umiem wyrazić, ile to dla mnie znaczy, że jesteś tu dzisiaj ze mną.- Tarrantścisnął dłoń Dominica swoimi szczupłymi starczymi palcami.- Jest mi tylko przykro, żedopiero choroba sprawiła, że zmądrzałem.Kiedy zajmujesz wysoką pozycję, ludzie mająRLTtendencję do sięgania do twojego portfela.Pod byle pretekstem chcą cię oskubać.Jakbymieli prawo do twoich ciężko zarobionych pieniędzy.Tak się przed tym broniłem, że wkońcu odepchnąłem tych, którzy powinni dla mnie znaczyć najwięcej.Głos starego zadrżał i dopiero teraz Dominic spojrzał w górę.Niebieskie oczy Tar-ranta błyszczały z emocji.Dominic przełknął ślinę.Kiedy był dzieckiem, rozpaczliwie pragnął ojca.Innedzieci miały ojców, którzy przynajmniej odwiedzali je w weekendy lub wysyłali im kart-ki urodzinowe.Ale nie on.Przez lata Dominic na każde urodziny biegł do skrzynki w nadziei, że zastanie tamlist lub przynajmniej kartkę od ojca.W święta podrywał go każdy telefon.Kiedy grał wlidze bejsbolowej, zawsze wyobrażał sobie, że wysoki postawny mężczyzna siedzi natrybunach i przez moment jest z niego dumny.Ale tak się nigdy nie stało.Matka powiedziała mu, jak się nazywa się jego ojciec, kiedy Dominic zdobył sięna odwagę, by o to zapytać.Któregoś dnia ujrzał w gazecie artykuł o Tarrancie Hard-castle'u.Pierwszy raz zobaczył zdjęcie przystojnego, postawnego mężczyzny uśmiecha-jącego się szeroko.Uosobienie sukcesu.Jak ów mężczyzna mógł nie chcieć widziećwłasnego syna? Dominic wyobraził sobie powody, dla których Tarrant nigdy go nie od-wiedził.Założył nawet album, gdzie wklejał wszystkie artykuły i zdjęcia, chcąc ulepićsobie z tych nędznych okruchów portret ojca, za którym tak bardzo tęsknił.Zanim skończył piętnaście lat, przez szereg miesięcy dławił w sobie żal, aż w koń-cu z gniewem oskarżył matkę o to, że zataiła przed Tarrantem fakt istnienia syna.Towtedy ze smutkiem wyznała mu prawdę, że Tarrant zaprzeczył wszystkiemu w sądzie, ipokazała mu na to dokumenty sądowe.Dominic spalił swój album w ogrodzie, tam gdzie matka zwykle paliła gałęzie iniepotrzebny papier.Od tamtej chwili nie chciał mieć nic wspólnego z Tarrantem Har-dcastle'em.Nigdy.A teraz, kiedy był już dorosły i nie potrzebował ani nie chciał ojca, Tarrant się zja-wił.RLT- Nie byłem pewien, czy się pojawisz, wiesz? - Dominica znowu coś ścisnęło wklatce piersiowej, kiedy stary ścisnął mu rękę.- Nie zasługuję na twoje przebaczenie.Wiem o tym.Zresztą nie proszę o nie.Chcę się tylko podzielić tym, co stworzyłem.Tarrant wziął głęboki oddech.Promienie słońca oświetlały jego zmęczoną, po-brużdżoną zmarszczkami twarz.- Włożyłem w tę firmę całe swoje życie.Tutaj jadłem, tu spałem, oddychałem jejpowietrzem.To było moje dziecko.- Jego oczy rozbłysły.- Sądziłem, że to wystarczy.Stworzyć coś, a potem patrzeć, jak się rozwija.- Zaciągnął się cygarem, po czym wy-dmuchał dym, który natychmiast rozpłynął się w powietrzu.- Ale to nie wystarczy.Możeto dlatego, że umieram.%7łe chcę się trzymać przyszłości, w jakiejkolwiek formie.Po pro-stu muszę przekazać firmę w czyjeś ręce.Potrzebuję spadkobiercy, który przejmie opiekęnad ogrodem.Założyłem go i pielęgnowałem przez tyle lat.Chcę, żeby uczynił ów ogródczymś jeszcze lepszym i większym.Dominic miał ochotę również ścisnąć dłoń staremu, ale opanował się.- Ty nim jesteś.Ty jesteś moim spadkobiercą.Do diabła, nawet wyglądasz jak ja.-Z lubością opadł na skórzany fotel, by móc się przyjrzeć Dominicowi z dystansu.Naj-widoczniej ten widok sprawiał mu przyjemność.Natychmiast jednak zaniósł się kaszlem.Dominic spojrzał mu prosto w oczy.- Nie będę twoim spadkobiercą
[ Pobierz całość w formacie PDF ]