[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Kiedy wrócił, Cheyenne stała przy oknie,spoglądając na drewniany budynek szkolny.- To naprawdę była szkoła? Taka z jedną klasą? - spytała, kiedypodszedł do niej i wręczył jej ubranie.Jesse skinął głową.- Tak.Na ścianie wciąż wisi tablica, stoi też kilka oryginalnychławek.Właściwie wszystko wygląda tak jak w latach osiemdziesiątychdziewiętnastego wieku, kiedy Jeb ją zbudował dla swojej ukochanej żony.Obróciwszy się, Cheyenne utkwiła w nim spojrzenie.- Mogłabym zajrzeć do środka?- Jasne.- Zmarszczył brwi.- Skąd ten smutny wzrok?Próbowała zmusić wargi do uśmiechu, ale nie bardzo jej to wyszło.Wzruszyła ramionami.- Sprawiam wrażenie smutnej? Nie jestem, słowo honoru.Po prostusię zastanawiam, jak to jest mieć własną historię.Znać swoje drzewogenealogiczne.Tak jak wy, McKettrickowie.41RS- Każdy ma własną historię - odrzekł.Wiedział, że skłamała,mówiąc, że nie jest smutna.- Tak myślisz? - zapytała.- Ja na przykład nigdy nie poznałamrodziców mojego ojca.Babcia ze strony mamy zmarła, kiedy miałamtrzynaście lat.W mojej rodzinie nikt nie wspomina przeszłości.Nikt niepisał pamiętników.Nikt nie robił zdjęć.Mamy dosłownie kilka fotografii,ale potrafię na nich zidentyfikować najwyżej dwie lub trzy osoby.Czasemczuję się tak, jakbyśmy wzięli się znikąd, ja, mama, Mitch.Ogarnęła go przemożna chęć, aby wziąć Cheyenne w ramiona ipocałować.Zamiast tego opuszkiem palca pogładził ją lekko po nosie.Wciąż kojarzyła mu się z płochliwą sarną; nie chciał, aby przerażonaczmychnęła do lasu.- To co? Przebierzesz się?- Przebiorę.Wskazał jej drogę do łazienki.Oddaliła się dumnie wyprostowana, zwysoko uniesioną głową, niczym niewinnie skazana osoba, która poprzewiezieniu do więzienia idzie włożyć pomarańczowy kombinezonwięzienny z wydrukowanym na plecach numerem.Dżinsy były nieco za luzne, ale kowbojki pasowały idealnie.Złożywszy starannie spodnie, żakiet i jedwabną bluzkę, położyła wszystkona szafce obok staroświeckiej umywalki na postumencie, niżej napodłodze postawiła buty i popatrzyła na swoje odbicie w lustrze.- Dasz radę - powiedziała na głos.- Musisz.Nie masz wyjścia.-Obróciła się bokiem, usiłując obejrzeć się od tyłu.- Psiakrew.W tymuczesaniu wyglądasz kretyńsko.Nic na to nie poradzę, odparło jej lustrzane odbicie.42RSDwa razy się zgubiła, próbując odnalezć drogę do kuchni.Wreszcietrafiła.Jesse czekał z rękami skrzyżowanymi na piersi.Przekrzywiwszygłowę, zmrużył oczy i przez chwilę przyglądał się jej w milczeniu, a jej poskórze przebiegały ciarki.- Znacznie lepiej - oznajmił w końcu.Zazdrościła mu.Sprawiał wrażenie tak rozluznionego, takodprężonego, że miała ochotę mu dogryzć, zmazać z twarzy ten przyjaznyi beztroski uśmiech.Ale oczywiście nie mogła sobie na to pozwolić, więc zgrzytajączębami, stłumiła impuls.Wyładuje złość i frustrację pózniej, przez telefon,na Nigelu.Powie mu, że niczym uczestniczka jakiegoś cholernego realityshow galopowała na koniu po bezdrożach, że dla dobra firmy narażałazdrowie, ba, ryzykowała życie.Tak, tak, wygarnie mu to wszystko,naturalnie jeśli zdoła wrócić w jednym kawałku, bo równie dobrze możesię zdarzyć, że wyląduje połamana w szpitalu.Starała się nie myśleć o premii, o tym, w jaki sposób te pieniądzemogą zmienić życie jej, Mitcha i Ayanny.- Naprawdę nie masz się czego obawiać - powiedział łagodnie Jesse.Wzruszyła się, słysząc troskę w jego głosie.Niepotrzebnie.Po chwiliwszystko zepsuł.- Przysięgam, Pardner to dobry koń.W dodatku przywykł zarównodo dzieci, jak i do płaczliwych tchórzy.- Nie jestem tchórzem - warknęła.- Tym bardziej płaczliwym.Wyszczerzywszy zęby w uśmiechu, Jesse ruszył w stronękuchennych drzwi.Tam na moment przystanął i ponownie zmierzyłCheyenne wzrokiem.43RS- I nie jesteś dzieckiem - mruknął.- Przepraszam.- Cała ta sytuacja sprawia ci wielką przyjemność - powiedziała,wychodząc na powietrze.Siliła się na lekki, neutralny ton, lecz w jej głosiewyraznie pobrzmiewała nuta oskarżenia.Jesse podszedł do osiodłanych koni i poklepał po zadzie brutala,któremu dał na imię Pardner.- No to w drogę.Cheyenne zbliżała się powoli, wiedząc, że nie może się zatrzymać.Jeśli stanie, to będzie koniec, nie wykona już ani jednego kroku.- Naprawdę nigdy nie siedziałaś w siodle? - spytał Jesse, nie kryjączdumienia.- Jak to możliwe? Przecież oboje dorastaliśmy w Indian Rock.Owszem, oboje dorastali w Indian Rock, mieli ten sam kod pocztowyi chodzili do tej samej szkoły.Ale to były jedyne podobieństwa.Poza tymróżnili się wszystkim; bez większej przesady można by stwierdzić, żewychowywali się na dwóch planetach
[ Pobierz całość w formacie PDF ]