[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.-Jest złota! Jak to możliwe?Nie wiem dlaczego, ale przepełnia mnie radość granicząca z ekstazą.Zaczynamsłyszeć nieistniejącą muzykę, do której rytm wybija połączone kołatanie naszych serc.Ukochana z niedowierzaniem patrzy mi w oczy.- Taki się urodziłem.- I widzowie za to płacili? %7łeby popatrzeć?- Powąchaj.- Podsuwam jej rękę pod nos.Zaciąga się.Widzę, jak kosztuje tę woń, jak się w niej zatraca.Dostrzegam wirujące iskry tańczącew modrych tęczówkach i przyspieszony oddech.Blask świec sprawia, że jesteśmy wyspądrgających, pachnących woskiem świateł pośród bezkresnego oceanu czerni.- Piękne.- mówi drżącym głosem.Siadam bardzo blisko niej, tak że nasze oddechy łączą się w jedno nabuzowanepodnieceniem tchnienie.- A teraz spróbuj - szepczę.- No? Posmakuj jej.Nie odrywam wzroku od gładkiej, odsłoniętej szyi, na której cienie układają się nakształt jedwabnej chusty.Zapach złotej krwi działa także na mnie i po chwili czuję, że owecienie zaczynają nas pieścić.Nieistniejąca muzyka nagle rozbrzmiewa nową mocą, światławirują gamą ciepłych, miodowych barw.Kręgosłupem targa rozkoszny, niemal bolesnydreszcz.Spoglądam na rozchylone, wilgotne wargi Allani.Spomiędzy nich wychyla się lśniącytysiącem iskier zmysłowy języczek, by po chwili sięgnąć cieknącej przedramieniem strugi.Język wydaje się żywą, autonomiczną istotą.Zatacza kręgi, zbierając jak najwięcej cieczy, ichowa się w szczelinie pomiędzy lepkimi od złotej krwi wargami.Modre oczy zasnuwa purpurowa mgła.- Dobre.- dyszy Allani.Bezwstydny uśmiech zniekształca jej delikatne oblicze, a zkącika ust wypływa złota kropelka, zraszając ściśnięty gorsetem biust.- Ty nie jesteśwybrykiem natury, Gebneh.Jesteś Hadora.- Co?- Hadora.Kielich na nektar.%7ływe naczynie.- Jaki nektar? - Zdumienie zapiera mi nagle dech w piersi.- Technomagowie.- Allani ma już wyrazne problemy z artykulacją słów.Po takiejilości płynu jej zmysły zapewne przeobraziły się w istną rafinerię bodzców, mieszając je zesobą i przekształcając w sposób niepojmowalny dla trzezwego umysłu.- Mój ojciec.prowadzi dla nich.hodowlę.Hadora.- Dla Technomagów?Allani odpływa.Widzę to w jej obliczu, słyszę w spazmatycznie rozedrganymoddechu.Potrząsam nią mocno w nadziei, że powie coś jeszcze.- Ta krew.słodka jak miód - szepcze, rozpustnie oblizując wargi.- To nektar na stołyArystokratów.A my.popełniamy teraz świętokradztwo, kochany.Robimy coś.co karanejest śmiercią.Allani jęczy i dosysa się z powrotem do rany.W krzyżu łapie mnie skurcz podniecenia.Nagle coś we mnie pęka i sprawa dotyczącamojej krwi w jednej chwili przestaje mnie obchodzić.Co mi tam! Jeśli miód z moich żył, o którego boskim pochodzeniu przekonana byłaTane-tani, ma być jedynie fabrycznym tworem, pokarmem Arystokratów, to niech sobiebędzie! Niech stanie się przepustką do lepszego świata! Jeśli to brama wiodąca w ramionaAllani, to ja chcę w nią wejść! Przekroczyć ten ciepły, wilgotny próg i.Chwytam ją za włosy, zrywając srebrną spinkę i uwalniając eksplozję kasztanowychloków.Te opadają wzburzoną kaskadą na obnażone plecy, w jednej chwili zamieniającwytworną damę w wyuzdaną ladacznicę.- Gebneh - jęczy, odrywając się od złotej strugi.Całą twarz zdobią jej złociste plamy.Patrzy w dal, jakbym był niewidzialny, i łapie oddech na podobieństwo ryby wyrzuconej nabrzeg.- To takie piękne, Gebneh.Rozdarty gorset ląduje gdzieś na dywanie.Zerwana z bioder półhalka opada napościel, odkrywając między krągłymi udami dyszący pragnieniem i ociekający pożądaniemsekret.Wsysam się weń, atakując gwałtownie niczym drapieżne zwierzę.Chłonę odurzającąwoń dziewiczego kwiatu, zlizując, niejako w odwecie, ciepły nektar kochanki.Czuję, jakAllani pulsuje wewnątrz.Szeroko rozwarte kwiecie, ukryte między alabastrowymi udamizaprasza do skosztowania słodyczy.Spijam rozgrzaną rosę z nabrzmiałych płatków i wnikamjęzykiem głęboko w mroczną i parną tajemnicę.Allani jęczy i skręca się, jakbym poddawał jej bezbronne ciało najokrutniejszymtorturom.Odrywam się od płonącego łona i patrzę bez wstydu, jak umęczone podbrzuszekochanki podnosi się i opada.Bez chwili namysłu zatracam się w nim na całą głębokość,dzgając bez litości.Niemal miażdżąc krągłe biodra w silnym uścisku, porywam je do szalonego tańca.Cios za ciosem, uderzam w jej łono z dewastującą siłą i czuję, jak ciało Allani zamienia się wdrgającą masę rozszarpanych podnieceniem nerwów.Jęk kochanki przechodzi w dzikiskowyt, a ten po chwili przeobraża się w stłumiony charkot.Połączone oddechy, jeden rytmroztrzepotanych serc.wszystko to czyni z nas dobrze naoliwioną i wprawioną w ruch,ogarniętą pierwotnym szałem maszynerię.W końcu podkręcone do granic zmysły Allani osiągają apogeum doznań.Wydaje się,jakby jej ciało zaraz miało pęknąć rozdarte siłą wielokrotnego orgazmu.Ja także zbliżam siędo kresu wytrzymałości.Wyrwawszy się z kleszczy długich, bieluteńkich nóg kochanki,ogarnięty bolesnym uniesieniem, obficie spryskuję rozdygotany i rozpalony do białościbrzuch ledwo przytomnej dziewczyny.Padamy na wilgotne posłanie, w gąszcz atłasowych poduszek.Bez słowa, bezjakiegokolwiek zbędnego gestu chłoniemy wspólny aromat naszych ciał.W blasku świecpowietrze wydaje się buzować, wypełnione energią do tego stopnia, że aż gęste.Nad ranem, zaraz przed pierwszymi promieniami brzasku, odklejamy się od siebie.Uciekam oknem, jak złodziej.Zabieram z krzaków worek z narzędziami i pędzę w kierunkuWęzła szybciej niż wiatr.Upojony nocą, czuję się dziki i wolny.Tane-tani nie uwierzy, jak jej wszystko opowiem.Normalnie nie uwierzy.9.Tane-taniJuż ranek, a jego wciąż nie ma.Boże! Oby nic złego go nie spotkało.Nie mogłam zmrużyć oka, serce rozbolało mnie ze strachu, a umysł padł ofiarąstraszliwych wizji.Noc zesłała na mnie niepokojące obrazy zwłok Gebneha rozszarpanego wciemnym zaułku przez krwiożerczego żarłaka.Pózniej zobaczyłam strugę złotej krwi, lejącąsię potokiem z poderżniętego gardła.Nad okradzionym z życia ciałem stał naćpanyszkarłatem chłopiec o wykręconej grymasem szaleństwa, dzikiej twarzy i śmiał się dorozpuku.A potem ujrzałam nadęte, zsiniałe zwłoki wypływające na powierzchnię czarnej taflipodziemnej rzeki i niesione z jej spokojnym prądem
[ Pobierz całość w formacie PDF ]