[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Ranek był jeszcze, bo może trzech godzin do południa brakowa-ło, gdy okolicę napełnił niezwykły gwar.Długo i nieustannie tur-kotały tam koła, parskały konie, rozlegały się powitalne wykrzyki.Ze wszystkich dróg przerzynających równinę ku Fabianowej zagro-dzie zjeżdżały się bryczki, cwałowali jezdzcy, pieszo dążyli miesz-kańcy bohatyrowickich zagród.Na koniec kilkanaście nie wyprzę-żonych żółtych i zielonych, jedno i dwukonnych bryczek napełniłopodwórko zagrody i kilka jeszcze najbliższych podwórek; kilkana-ście osiodłanych koni stanęło u różnych płotów; może sto osób róż-nej płci i wieku pstrą i ruchliwą falą okryło ogród, zieloną pomiędzyogrodem i śliwowym gajem ulicę i rozlało się aż na drogę białympasem u pustego pola sunącą.Na kilka mil wokół powszechnie wie-dziano, że byli to weselniki przez Fabiana na małżeńskie gody jegocórki pospraszani.Szeroko w powiecie słynęła ambicja, mowność,tak do ochoczej zabawy, jak do zuchwałych zadzierek skłonnośćElżusinego ojca; więc chętnie ci i owi, przez szacunek, ciekawość,a najbardziej nadzieję wesołych tańców i zalotów, dążyli do człowie-ka, który choć był ubogim, pokrewieństw i koneksji posiadał bezliku, a gdyby i z głodu miał mrzeć nazajutrz, przy okazji wystąpićmusiał bucznym sobiepanem.Naturalną było rzeczą, że na weselu Bohatyrowiczówny i Ja-śmonta Bohatyrowiczów i Jaśmontów znajdowało się najwięcej.Jednak przy powitalnych okrzykach, przy wzajemnym przywoły-waniu się znajomych wiele innych nazwisk rozlegało się w powie-472Nad Niemnem - tom IIItrzu i nad trawami lecąc sięgało spokojnej, przezroczej wody Nie-mna, za którą je echa powtarzały i niosły aż w głębiny boru.Starzyi młodzi, przybyli tam licznie Zaniewscy ze spokojnych i w dobrejglebie siedzących Zaniewicz i z zaniemeńskich Obuchowców Obu-chowicze złą sławę mający, bo choć dostatnie i pracowite chłopy,chętniej od innych awantur szukali, do bójek skłonni, a do macza-nia języków w czarkach niewstrętliwi.Zza Niemna także przyje-chali Osipowicze z Tołoczek, po włosach jak krucze pióra czarnychi twarzach jak u posągów kształtnych rozpoznawać się dający, i Ao-zowiccy z Soroczyc, hardo w górę podnoszący wąsa, mali a zwinni,z rodzinnej zgody znani, bo po czterech i pięciu w jednych chatachsiedzący zwadami nie obrażali Boga i nie gorszyli ludzi.Staniewscyze Staniewicz jaśnieli w tłumie wysokimi czołami, których wczesnełysiny przypominały podgalane głowy przeddziadów; a byli tu tak-że z piaszczystych Glindzicz ubodzy Maciejewscy i z najbliższychSamostrzelnik stateczni Strzałkowscy.Ze Starzyn swat Starzyńskiprzywiózł trzech swoich synów i dwie tylko córki, lecz wzrostemi pełnią krwi pąsowej za cztery stanąć mogące, a z Siemaszek przy-byli, jak trzy lwy, trzej Domunci, tutejszej Jadwigi stryjeczni, sze-rokością bar i obfitością czupryn tak przenoszący wszystkich, jakod wszystkich obecnych niewiast mniejszymi i szczuplejszymi byłyprzybyłe z dwoma braćmi dwie Siemaszczanki, delikatne, bladawe,nieśmiałe dziewczynki, w zatrwożeniu swym ciągle trzymające sięrazem i po przezroczystej zieloności gaju przesuwające swe perka-lowe sukienki w błękitne i białe paski.Był tam jeszcze z dorosłymidziećmi stary Koroza, dawno już z zagrodowca na właściciela osob-nego folwarczku wyszły; i z wyszukanym imieniem Albin Jaśmont,ekonom z Osowiec, który z rotowym śmiechem o młodym swoimpanu dziwne dziwy rozpowiadał.Był także szczupły i siwy jak gołąbfelczer pobliski, o delikatnym profilu i filuternym uśmiechu, tytu-łem doktora powszechnie zaszczycany; i Józef Giecołd, mały dzier-żawca z zapadłymi policzkami i zbiedzoną miną, którego małżonka473Eliza Orzeszkowaw sterczącym kwiatami kapeluszu i z długim ogonem u wełnianejsukni z bryczki wysiadając wysoko ukazała grubą nicianą pończo-chę, a wnet potem papierosa zapaliła i tak już z zapalonym papie-rosem, oczy mrużąc i na nikogo nie patrząc, wyższość swą w pełniuczuwająca, przez ogród do domu dążyła.Widocznym zresztą było, że wszyscy tu zgromadzeni dbali wielceo to, aby odzienie ich było weselu przystojne, ale że pod tym wzglę-dem nie krępowała ich żadna wcale moda ani żaden despotycznienakazujący zwyczaj.Na sukniach dziewcząt ukazywały się gdzie-niegdzie szczupłe draperie, niejaką pretensję do elegancji roszczące,ale powszechnie były to bardzo skromne spódniczki i staniki ko-lorowymi paskami objęte, jesienne kwiaty w gładkich warkoczach,gdzieniegdzie złoto udający pierścionek na palcu, a u szyi szpilkaz błyszczącym szkiełkiem u wędrownego przekupnia nabyta.Męż-czyzni prawie różnobarwniejszy przedstawiali widok niżeli kobiety.Czarne tużurki mieszały się tutaj z surdutami z białego płótna, obokszarych kurt samodziałowych jaśniały ubrania z kanarkowej dym-ki, wśród ciemnych, długich kapot, które nosili najstarsi, na kształtrówno ociosanego krzaku zieleniał trawiasty surdut Starzyńskie-go; wszystkimi barwami świata iskrzyły się na szyjach fantazyjniezwiązane chustki i krawaty, a tylko u piersi śnieżne przody koszuli po kolana wysokie buty z wpuszczonymi w nie spodniami ujed-nostajniały w części ten lud rosły, ogorzały, jednostajnie także karkiprosto, a głowy śmiało trzymający.Był to lud, ale lud, który nigdy nie podpierał strasznego gmachuprzymusowej pracy ani twarzami w pył nie upadał pod piekielnąobelgą chłosty.Był to lud, ale lud, za którym w dalekiej przeszłościjaśniało słońce ludzkich praw i dostojeństw, aż dotąd w dusze i nadrogi życia kładnące mu zbladłe, lecz jeszcze nie zgasłe promienie.Był to lud namiętnie, niepohamowanie, do waśni zgryzliwych, ażdo występku czasem chciwy tej ziemi, którą na kształt kreta kopałw cichości i nisko, ale lud z tą ziemią jak z matką spojony i wszystkie474Nad Niemnem - tom IIIpulsy jej życia i losów we własnych losach i żyłach czujący.Był tolud ogorzały, w obfitym pocie skąpany, z grubą skórą na twarzachi rękach, ale z gładkimi i prostymi plecy, wielką siłą ramion i okiem,które, acz na ciasne widnokręgi, patrzało śmiało i bystro.Gdziekol-wiek stanęła ich większa nieco gromada, tam zdawać się mogło, żez ziemi wyrastał las dębów.Gdziekolwiek żywo i tłumnie zagadali,tam, zda się, przylatywały echa tej mowy, która brzmiała wówczas,gdy Rej z Nagłowic nad kuflem piwa i zrazem baraniej pieczeni go-ścił w Czarnolesiu.Gdziekolwiek zaśmieli się, spomiędzy warg ru-mianych błyskały rzędy jak śnieg białych zębów; gdy zdjęli czapki,ukazywali czoła od policzków bielsze i czupryny płowe, złociste,rudawe, czarne, lecz zawsze jak las obfite i z fantazją mającą pozórdumy odrzucone w górę.Ale tak wyglądali tylko - młodzi.Starsi, niezbyt nawet starzy,chód miewali powolny, mowę rozważną, choć często obfitą, śmiechrzadki, oblicza zorane
[ Pobierz całość w formacie PDF ]