[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Finint był na ogół niezawodny.Pieniądze nie kłamały; płynęły po prostu tam, gdzie im kazano.Cowięcej, elektroniczne ślady, jakie zostawiały, miały proroczewłaściwości.Islamscy terroryści dawno temu nauczyli się zwodzićzachodnie agencje szpiegowskie za pomocą fałszywych pogłosek,rzadko jednak inwestowali w podstęp cenne środki finansowe.Pieniądze zazwyczaj płynęły do prawdziwych agentów, którzyuczestniczyli w prawdziwych spiskach.Jeśli będziemy śledzićpieniądze, twierdził Gabriel, oświetlą zamiary Raszida i Malikaniczym światła pasa startowego.Ale jak się do tego zabrać? Z tym pytaniem Gabriel i jegozespół zmagali się przez pozostałą część tej długiej bezsennej nocy.Sprytne fałszerstwo? Nie, upierał się Gabriel, świat dżihadu jest nato zdecydowanie zbyt hermetyczny.Gdyby zespół spróbowałstworzyć wyssanego z palca, fikcyjnego bogategomuzułmańskiego ofiarodawcę, terroryści posadziliby go przedkamerą i odcięli mu głowę.Pieniądze muszą pochodzić od kogoś z nienagannymidżihadystycznymi referencjami.W przeciwnym razie terroryścinigdy ich nie przyjmą.Ale gdzie znalezć kogoś, kto stał ponadpodziałem? Kogoś, w czyją szczerość dżihadyści moglibyuwierzyć, ale kto gotów byłby zarazem pracować na rzeczizraelskiego i amerykańskiego wywiadu? Zadzwoń do Starego,podsunął Jakow.Najprawdopodobniej będzie miał odpowiednie nazwisko napierwsze pstryknięcie swoich poplamionych nikotyną palców.Ajeśli nawet nie, z pewnością będzie wiedział, gdzie je znalezć.Jak się okazało, Szamron istotnie miał odpowiednienazwisko, które wyszeptał Gabrielowi do ucha, za pośrednictwembezpiecznej linii telefonicznej kilka minut po czwartej nad ranemczasu waszyngtońskiego.Szamron obserwował tę osobę od wielulat.Kontakt z nią będzie dla Gabriela bardzo ryzykowny, tak podwzględem osobistym, jak i zawodowym, ale Szamron miał wswoich szufladach z aktami znaczną liczbę dowodówświadczących o tym, że jego propozycja może się spotkać zpozytywnym przyjęciem.Przedstawił pomysł Uziemu Nawotowi iw ciągu kilku minut Nawot zatwierdził go na piśmie.I tak, wraz zpociągnięciem groteskowego złotego pióra Nawota, powrótGabriela Allona, krnąbrnego syna izraelskiego wywiadu, zostałprzypieczętowany.Członkowie zespołu Barak w ciągu minionych lat wdawalisię w wiele głębokich sporów, ale żaden z nich nie mógł się nawetrównać z tym, który miał miejsce w domu przy N Street w tamtengrudniowy poranek.Chiara podsumowała ten pomysł jakoniebezpieczną mrzonkę; Dina uznała go za nieprowadzącą doniczego stratę cennego czasu i środków.Nawet Eli Lawon, najbliższy przyjaciel i sojusznikGabriela, czarno widział szanse na powodzenie tego projektu.- Wyjdzie z tego nasza wersja Raszida - zawyrokował.-Będziemy sobie gratulowali przemyślności.A potem, któregoś dnia, to się obróci przeciwko nam.Ku zaskoczeniu wszystkich, to Sara stanęła w obronieGabriela.Sara znała kandydatkę Szamrona znacznie lepiej niżpozostali i Sara wierzyła w moc odkupienia win.- Ona nie jest taka jak jej ojciec - powiedziała.- Ona jestinna.Próbuje wszystko zmienić.- To prawda - przyznała Dina - ale to jeszcze nie oznacza,że zgodzi się z nami współpracować.- Najgorsze, co może zrobić, to powiedzieć: nie.- Możliwe - powiedział Lawon posępnie.- Ale możliwe też,że najgorsze, co może zrobić, to powiedzieć: t a k.19.VOLTA PARK, WASZYNGTONGabriel zaczekał do świtu, zanim zadzwonił do AdrianaCartera.Carter był już w drodze do Langley, które stanowiłopierwszy przystanek tego brutalnie długiego dnia.Plan dniaobejmował poranny raport za zamkniętymi drzwiami w Kongresie,południowy lunch z delegacją polskich szpiegów przebywającychz wizytą w Stanach i wreszcie obrady dotyczące strategiiantyterrorystycznej w Gabinecie Kryzysowym w Białym Domu,którym przewodniczył nie kto inny, jak James McKenna.Krótko po szóstej wieczorem wyczerpany i przygnębionyCarter wysiadł ze swojego opancerzonego escalade na Q Street i wpółmroku wszedł do Volta Park.Gabriel czekał na ławce przykortach tenisowych, postawił kołnierz kurtki, chroniąc się przedzimnem.Carter usiadł obok niego.Pancerny jeep warkotał najałowym biegu na ulicy, dyskretny niczym wyrzucony na brzegwieloryb.- Pozwolisz? - spytał Carter, wyjmując z kieszeni płaszczafajkę i woreczek z tytoniem.- To było ciężkie popołudnie.- McKenna?- Prawda jest taka, że prezydent postanowił zaszczycić nasswoją obecnością i obawiam się, że nie spodobało mu się to, comiałem do powiedzenia.- Carter zdawał się w pełniskoncentrowany na nabijaniu fajki.- Podczas mojej służby dlanaszego wspaniałego kraju miałem już okazję zostać objechany zgóry na dół przez czterech prezydentów.Ale to nigdy nie jestprzyjemne doświadczenie.- W czym problem?- Agencja Bezpieczeństwa Narodowego wychwytuje sporopogłosek sugerujących, że w najbliższej przyszłości może namgrozić kolejny atak.Prezydent zażądał szczegółów, w tym podaniamiejsca, czasu i rodzajów broni.Zezłościł się, gdy nie potrafiłemudzielić mu odpowiedzi.- Carter zapalił fajkę, oświetlając przytym na chwilę swoją wymizerowaną twarz.- Jeszcze dwanaściegodzin temu byłbym gotów uznać te pogłoski za mało istotne
[ Pobierz całość w formacie PDF ]