[ Pobierz całość w formacie PDF ]
. Lecz twoje tłumaczenie nie wyjaśniapowodu, dla którego Halley odmówił nocnej warty i zaszył się w głębi wozu na całą noc. Nie wyjaśnia, Janie.Teraz jednak nie mamy czasu zastanawiać się nad tą łamigłówką.Cotam jeszcze znalazłeś w jukach Burtona, Lewis? Nic ciekawego, jakąś rurkę drewnianą, pewnie na cybuch. Pokaż.Była to rurka z trzciny, którą Karol z wielkim zainteresowaniem oglądał na wszystkie strony.Obejrzałem i ja.Zapewne Burton przygotowywał sobie ustnik do fajki.Powiedziałem o tym. Ustnik do fajki? ironicznie powtórzył Karol. Co za szczęście, że tego rodzaju ustników nie używali i nie używają nasi czerwoni bracia w północnej Ameryce.Wiecie, co tojest? To cicha śmierć znana wśród Indian Brazylii na setki lat przed wynalezieniem palnej broni.Znana i obecnie.Kolec z twardego drzewa, nasycony szybko działającą trucizną, wkłada się dotakiej rurki i po prostu wydmuchuje w kierunku wroga.Lewis aż pobladł z wrażenia. Kogo chciał Burton zabić? wyjąkał. Ależ nikogo.Ten przyrząd bardzo pomaga w wywoływaniu stampede.Nie stosuje siężadnej trucizny, a jedynie igły kolczastych krzewów przystosowane do średnicy rurki.Wystarczy dmuchnąć z pewnej odległości na odpoczywające krowy.Po tak bolesnym ukłuciupopłoch w stadzie murowany.Lewis, czemu się nie przebrałeś, ociekasz wodą. Spieszyłem się, proszę pana. No to teraz szybko wracaj do swej sypialni i zabieraj suchą odzież.Przebierzesz się tutaj,żeby nie zwracać niczyjej uwagi.W wypadku gdyby cię kto napotkał, mów, że zre-zygnowaliśmy z polowania na skutek złej pogody.Ruszaj!Stone odszedł.Siedliśmy w kucki na swych łóżkach, otuleni derkami.Zbierało mi się na sen,lecz w takich okolicznościach nie wolno było nawet na chwilę zmrużyć oczu. Co dalej, Karolu? zapytałem. Poczekamy, aż powróci Stone, a pózniej poślemy go, by obudził Caldwella.Należysprowadzić porucznika, i to jak najszybciej.Chociaż czasu moim zdaniem jest sporo.Atkinspewnie już wstał, lecz nie ujrzawszy ani nas, ani Burtona przypuszcza, iż przepłoszył nasdeszcz i że udaliśmy się na farmę O Neila.Nie pójdzie tam z przyczyny tej paskudnejpogody, zresztą, po co? Uważam, że O Neil, jeśli istotnie polecił Burtonowi zorganizowaniestampede (a na to wygląda), sądzi, że jego podwładny zajmuje się przygotowaniem do tegoprzedsięwzięcia swych pomocników, Burton na pewno nie działa w pojedynkę.W takiejsytuacji O Neil nie będzie wzywał Burtona do siebie, a jeśli nawet wezwie, rozpocznie sięszukanina i to bardzo długa.Nikomu przecież nie przyjdzie do głowy, że kowboj znajduje sięwśród nas.Na poszukiwaniach na pewno minie dzień, może nawet dwa lub trzy.Co zaszczęście, że deszcz nadal pada.Przecież mogliby zorganizować stampede nawet bez pomocyBur-tona, chociaż taką możliwość uważam za mało prawdopodobną.No, gdzież jest Stone?Na samą myśl, że musiałbym włożyć na siebie mokre łachy, robi mi się podwójnie zimno.Atobie, Janie? Jaka szkoda, że nie możemy rozpalić ogniska.Jednak nocleg pod dachem ma iswe złe strony.Przytaknąłem i wyraziłem żal z powodu nie zabrania zapasowych ubrań,- jednak nigdy tegonie czyniliśmy.Wreszcie Lewis ujawnił się.Dzwigał pod pachą spore zawiniątko.Na polecenie Karolaprzebrał się pospiesznie i z zadowoloną miną siadł na krześle.Jednak nie na długo. Mimo wszystko zauważył Karol musimy zbudzić Caldwella.Któraż to godzina,Janie? Dochodzi piąta odparłem spojrzawszy na zegarek i zdziwiłem się.Za oknami bowiemciągle jeszcze panował półmrok.Dzień zapowiadał się pózny i ponury wśród monotonnego odgłosu wody spadającej z dachu. Lewis, wiesz, gdzie śpi Caldwell?Zapytany skinął głową. No to idz natychmiast, obudz go i sprowadz tu.Powiedz mu, że musimy z nimporozmawiać, że siedzimy tu uwięzieni z braku ubrań.Przydałyby się nam dwie suche paryspodni i dwa komplety bielizny.Tylko bez nadmiernego alarmu, Lewis.Lepiej, aby o wszystkimdowiedział się jedynie Caldwell, nikt więcej.Stone znowu odszedł, a my nadal tkwiliśmy na łóżkach, okutani w koce. Okropny ranek ziewnąłem. Nie narzekaj.Taki ranek uchronił nas od sporej awantury. Myślisz o stampede?Oczywiście. Hm.! chrząknąłem uważasz, że deszcz przeszkodził uprowadzeniu stada? Uważam. przerwał i spojrzał na mnie badawczo. O co ci chodzi, Janie? Nic takiego, mogę się przecież mylić.Po prostu przyszło mi do głowy, że chociaż narozmiękłej ziemi bydło zostawia bardzo wyrazny ślad, to.z drugiej strony, ulewny deszczszybko te ślady zatrze.Wydaje mi się, że deszcz wcale nie przeszkadza stampede, lecz jeułatwia.Nie przerywaj! powiedziałem, widząc jego otwarte usta. Gotów jestem sięzałożyć, że wszystkie tutejsze wypadki znikania krów wydarzyły się właśnie podczas deszczulub na chwilę przed jego spadnięciem.W tym świetle my dwaj jesteśmy greenhorny, jakichdotąd nikt nie oglądał.Zerwał się z łóżka jak igłą dzgnięty i skoczył na podłogę bosymi nogami. Ubieraj się.Musimy lecieć do Caldwella, niech ściągnie ludzi.Może jeszcze nie jest zapózno.Z obrzydzeniem począłem wciągać na siebie mokrą odzież, na szczęście w tym momenciezastukano do drzwi, które na moje energiczne proszę otworzyły się bezszelestnie, a za nimiukazał się nasz gospodarz oraz Stone.Zaiste Caldwell zasługiwał na uznanie za swą prawiebłyskawiczną szybkość. Czuję, że stało się coś bardzo ważnego powiedział zdyszanym głosem więc jestem.Streściłem mu jak najwięcej wypadki wczorajszego wieczoru i nocy.Gdy skończyłem, Karolnie dał Caldwellowi dojść do słowa. Musi pan natychmiast udać się do stada i zabrać z sobą najpewniejszych ludzi.Może jużrozpoczęło się stampede, ale dognamy tych drabów.Tobie, Janie, powierzam pieczę nadBurtonem.Stone będzie nam towarzyszył.Czy ma pan jakąś suchą odzież?I tym razem Caldwell okazał się znakomitym wykonawcą poleceń. Lewis, podaj ubrania.Mam nadzieję, że będą pasować.Ależ mieliście okropną noc! Mniejsza z tym mruknął mój przyjaciel prawie wyrywając Stone'owi pojedyncze częścibielizny i garderoby. Idziemy! Janie, uważaj na Burtona.Wyszli pospiesznie.Zacząłem się odziewać, lecz nie w tak wariackim tempie, jak Karol.Zabrawszy fajkę i kapciuch z tytoniem pospieszyłem do sąsiedniego pokoju.Cichutko włożyłemklucz w otwór, delikatnie przekręciłem.Wystarczył jeden rzut oka, aby stwierdzić, że Burton,przykryty kocami, nadal śpi.Siadłem na stojącym w pobliżu fotelu.Zapaliłem fajkę i utonąłemw rozmyślaniach nie spuszczając wzroku z łóżka i jego lokatora.Czy Karol z Caldwellem zdążą na czas, by zapobiec nowej ucieczce stada? Czy nie dojdziedo strzelaniny? Czy O Neil, zaniepokojony rozwojem wypadków, przybędzie do Alicji ?Za oknem poczynało powoli rozjaśniać się, lecz strugi wody ściekające po szybie niezapowiadały ani pogody, ani słońca.Monotonnie mijały minuty.Nagle łóżko zaskrzypiało.Dostrzegłem, jak Burton obrócił się nawznak, a nawet otworzył oczy.Czyżbym pomylił się w ocenie jego trzezwości? Jednak nie.Wnastępnej chwili począł monotonnie chrapać.Ile czasu tak przesiedziałem pilnując więznia? Ponad dwie godziny, a te dwie godziny wydałymi się wiecznością.Usłyszałem czyjeś kroki na korytarzu, pózniej wrzawę i śmiech dzieci,wreszcie wołanie pani Alicji.Byłem znużony, głodny i coraz bardziej senny.Jakże więcucieszyły mnie odgłosy paru stuknięć.Przekręciłem klucz w zamku.To byli Karol i Stone
[ Pobierz całość w formacie PDF ]