[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.W dłoni trzymał grudkę rodzimego złota, wielkości laskowegoorzecha! Nie ufał oczom.Ostrzem noża zaczął nacinać znalezionyskarb.Metal był miękki, a nacięcia zalśniły słonecznym blaskiem!Natychmiast zaczął gorączkowo zbierać, co mu pod ręcetrafiło.Nie, nie wszystko okazało się cennym minerałem.Większość stanowiły najzwyklejsze kamienie i żwir, ale przecieżznalazł wśród nich aż osiem połyskujących grudek. Tony! zawołał nie panując nad radością. Popatrz!Odkryliśmy bonanzę, prawdziwą bonanzę! Nie mam pojęcia,czym będziemy się żywić, lecz trzeba tuzostać dłużej!Wierzchowiec uniósł łeb znad kępki trawy, spojrzał na swegopana, cicho parsknął i wrócił do swego nędznego posiłku.Carr odetchnął głęboko parę razy. Nie należy tracić głowy przestrzegł sam siebie nicgorszego od gorączki złota.Uff! Ale też i od słońca można tudostać porażenia.Ruszył kamienistą plażą, uważnie patrząc pod nogi.Co pewienczas schylał się.Niekiedy zbytecznie, niekiedy.wśród kamienirozmaitego kształtu i barwy spoczywały okruchy złota.Objąłwzrokiem dolinę. Skąd tu tyle złota? mruknął i zaraz udzielił sobieodpowiedzi: Musiała runąć skała razem ze złotą żyłą.Zasypałaodłamkami dolinę i rozsiała nuggety.Anichybi tak właśnie było!Uznawszy to przypuszczenie za pewnik, zajął się gro-madzeniem opału.Kiepska sprawa żeby zebrać niewielkistosik, musiał wyciąć kilkanaście krzewów, których wilgotnepędy i witki mogły dać więcej dymu niż ciepła.Czarny słup,wznoszący się wysoko nad ogniskiem, daleko sygnalizowałobecność człowieka.Zawsze więc, zwyczajem Indian, Carrużywał drewna najsuchszego, a płomień regulował.Tu nie byłojednak wyboru.Porozkładał gałązki, by przeschły.A że skalnaściana rozgrzała się do temperatury piekarskiego pieca, w dolinceupał panował nie do wytrzymania.Gdyby nie rzeczka, nie możnaby tu spędzić nawet jednego dnia. No, Tony Carr poklepał konia po szyi. Nie ma rady.Trzeba dobrze przepatrzyć okolicę.Ze sztucerem w ręce ruszył najpierw w jednym, pózniej wprzeciwnym kierunku.Potwierdził swe przypuszczenie: musiałatu runąć jakaś niebotyczna skała, bo dalej, idąc pod prąd wody,brzegi zawalone zostały ostrymi głazami tak, że nie sposób byłoprzedostać się tamtędy.Jedyną drogę stanowiło koryto rzeczki.Podobnie przedstawiała się sytuacja o kilkadziesiąt jardówponiżej.Jakimś cudem trafił w miejsce, w którym można było odbiedy obozować, ale jak się stąd wydostać?Myśl wędrowania po raz drugi skalną półką natychmiastodrzucił.Należałoby raczej posuwać się korytem rzeczki.Gdzieśgo w końcu wyprowadzi.Poza tym wszystko układało siębardzo pomyślnie.Któż bowiem zapuszczałby się w te strony, gdygroził albo upadek w przepaść, albo podróż wodą? Jestem jak w twierdzy" pomyślał i poczuł się bardzobezpiecznie.Zaczął znów zbierać kamyki z obu plaż.Częściejodrzucał, czasem chował drobniutkie odłamki do kieszeni.Przyjąłby je każdy bank i dobrze za nie zapłacił.Nie ustawał w pracy, aż tarcza słoneczna skryła się za szczytskały i w wąwozie pociemniało.Wtedy rozpalił skromneognisko, spożył równie skromny posiłek i legł z siodłem podgłową i winchesterem pod ręką.Wkrótce zapadła nocna cisza i tylko rzeczka pluskała delikatniewśród głazów.Carr nie mógł zasnąć.Wrażenia minionego dnia nie dawały muspokoju.Do licha! Znalazł przecież prawdziwą kopalnię złota.Drugą Kalifornię!W Kalifornii Carr nigdy nie był, ale tamtejsze wydarzenia,chociaż dość odległe w czasie, znał doskonale.Z opowieściprzekazywanych z ust do ust, z drukowanych wspomnieńuczestników kalifornijskiego runu".Interesował się przecieżwszystkim, co miało jakikolwiek związek z poszukiwaniem złota.Otóż kalifornijska historia wyglądała tak: w roku 1840 przybyłz Europy (ściśle: ze Szwajcarii) do Ameryki Północnej niejakiJohann August Sutter.Czym parał się na starym kontynencie nie wiadomo.Chyba był rolnikiem, bo zawędrowawszy na żyzne,dziewicze ziemie Kalifornii założył farmę w sąsiedztwie miastaSacramento.Po paru latach, gdy zieleniły się już tam wielkie polakukurydzy, a na łąkach pasły się stada bydła, Sutter przystąpił doeksploatacji lasów.Nabył ich sporą połać prawie za bezcen.Dlaprzecierania drewna postanowił zbudować tartak nad pobliskimstrumieniem o nazwie American Fork.Zwerbował robotników, apieczę nad nimi powierzył cieśli, Jamesowi Marshall.Dla spiętrzenia wody strumienia, która miała stanowić siłęnapędową tartaku, zaczęto wznosić tamę.28 stycznia 1848 roku tę datę dobrze zapamiętano stanął przed Sutterem cieśla ipokazał mu kilkanaście grudek czystego złota.Mnóstwopodobnych robotnicy znalezli w wykopie pod fundamenty tamy.Sutter nie był zachwycony odkryciem.Poprosił Marshalla, abyrzecz zachował w tajemnicy, a robotnikom oświadczył,że znalezli po prostu mikę.Mimo to następnego dnia robotnicyporzucili pracę i zajęli się szukaniem złota
[ Pobierz całość w formacie PDF ]