[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- To nie znaczy to samo - odparła zdecydowanie.- Imię miłości! - Przekrzywił głowę.- Moim zdaniem wpada w ucho.Pomyśl o tym.- Podoba mi się mój tytuł - odparła Marcella.- I twoje nazwisko, Marcello.- zaczął Scott.- Coś jest z nim nie w porządku? - Wypuściła nieco dymu.- Czy naprawdę potrzebne ci wszystkie trzy części? Nie mogłabyś być po prostu Marcellą Winton?- Scott! - Nachyliła się, by zdusić papierosa w popielniczce.- Obiecałam ojcu, że będę dbać o jego nazwisko.Tojedyny dostępny mi sposób!- Dobrze, dobrze.- Zerwał się i chwycił ją za ramię.- Pomyślałem tylko, że wstawię się za ludzmi z pracownigraficznej.Oni bardzo lubią duże litery na okładce!Krążyli po piętrach, a Scott przedstawiał ją rozmaitym redaktorom obojga płci oraz ich błyskotliwym młodymasystentom.Każdy mówił Marcelli komplement, życzył szczęścia nowej książce i przejawiał prawdziwy, jak sięzdawało, entuzjazm.Wkrótce straciła orientację w plątaninie korytarzy i małych pomieszczeń, w których redaktorzyodbywali swe tłoczne zebrania.Sterty książek, plakatów dokumentujących dawne sukcesy, wykresy bieżącychzadań oraz półki pełne maszynopisów świadczyły o nawale pracy, jaki mają redaktorzy Volumes.Scott przedstawiałMarcellę wciąż nowym osobom, a nazwiska tych uśmiechniętych twarzy zawodowców wpadały i wypadały jej zpamięci.Przyrzekła sobie, że następnym razem przyniesie notes.Sydney Burroughs, imponujący mężczyzna o dużej głowie z grzywą siwych włosów, stał przed drzwiami swegogabinetu.Pocałował Marcellę w rękę.- Nasza wielka nadzieja na rok osiemdziesiąty piąty! - powitał ją.- Jesteśmy bardzo podnieceni twoją książką, awidzę, że jesteś tak piękna, jak sugerował mi Scott!Usiedli w rogu gabinetu.Niczym w hallu stały tam dwie sofy i stół.Marcella policzyła, że jako wydawca Burroughsbył uprawniony do czterech kompozycji kwiatowych.- Przypuszczam, iż czytasz, że wszyscy tam są na nas wściekli za wypłacenie ci tak dużego honorarium? - SydneyBurroughs wskazał dłonią na wieżowce za oknem.- Boją się, że teraz każdy autor będzie żądał za książkę milionadolarów! - Zaśmiał się.- Ale my zarobiliśmy już ponad milion dolarów w postaci reklamy, zamówień, reputacji istosunków! Nasz brytyjski kontrahent zapłacił ćwierć miliona za prawo do wydania angielskiego.Setka gospodyńdomowych przysłała nam już swoje powieści pisane po kryjomu.- O, nie! - jęknął Scott.- Będziemy musieli wynająć więcej recenzentów.Burroughs pokiwał głową.- Ale jednocześnie przez okrągły rok będziemy dostawać najostrzejsze powieści od najbardziej przedsiębiorczychagentów, bo każdy będzie liczył na ten milion dolarów!Weszła sekretarka z kawą.- Oczywiście nie będziemy płacić miliona dolarów za byle powieść, Marcello - zapewnił ją Burroughs.- Nie każdyposiada twoją umiejętność całkowitego wciągnięcia czytelnika w swoją prozę.Poza tym masz wielką wartośćpromocyjną.Ona wystąpi we wszystkich większych programach telewizyjnych, co, Scott?Scott przytaknął.- Skromna gospodyni domowa, która zarobiła milion dolarów na swej pierwszej powieści.Każda kobieta w kraju sięz nią zidentyfikuje.Zechcą się dowiedzieć, dlaczego książka okazała się warta tyle pieniędzy.Czy traktuje o seksie?Czy jest sprośna? Czy wyciska łzy? PrzygotujemyMarcellę, żeby udzielała właściwych odpowiedzi.Ma dobry start: jej agentką jest Amy Jagger.- Nie mogłabyś mieć lepszego mistrza - przyznał Burroughs.- Czy może raczej mistrzyni.Chodzi mi o promocję.- Scavullo zrobi jej zdjęcie na ostatnią stronę okładki - powiedział Scott.- Olśniewająca, ale nie onieśmielająca.Marcella powinna być przystępna dla czytelników.Burroughs uśmiechnął się, odstawiając filiżankę.- Wygląda na to, kochanie, że jako autorka jesteś na drodze do wyrobienia sobie świetnej marki.- Wstał, co byłoznakiem, że spotkanie dobiegło końca.Wyciągając rękę, powiedział: - Cieszę się, że mamy cię na pokładzie.Po Burroughsie Marcella poznała dyrektorkę działu licencji zagranicznych, czarującą brunetkę, Jaqui Nelson, którazapewniła Marcellę, że prawa do W imię miłości zostaną błyskawicznie kupione przez wiele krajów europejskich i in-nych, w których ludzie czytają książki.Scott zaprowadził Marcellę do działu reklamy, gdzie para asystentówrozpływała się z zachwytu nad jej książką.Pózniej cały personel pracowni graficznej spotkał się z nią w studiu, gdzieprojekt okładki czekał na ocenę.Kiedy przedstawiano Marcellę dyrektorowi i jego asystentom, Marcella ujrzałaokładkę.Prostokąt wypełniał profil kobiety, z nosem zanurzonym w bukiecie trzymanym męską ręką.Tytuł W imięmiłości wypisano u góry purpurowymi literami pełnymi zawijasów.Jej skrócone nazwisko, Marcella Winton,widniało w prawym dolnym rogu.- Oto nasza autorka! - obwieścił Scott.- Nasza Jackie Susann, Judy Krantz i Danielle Steel w jednej osobie!Marcella uśmiechnęła się skromnie; zaczynała się przyzwyczajać do pochwał wypowiadanych pod jej adresem przezScotta.Zauważyła, że młodzi mężczyzni przyglądali się jej ciekawie i z uznaniem, a kobiety z zainteresowaniem.Wszyscy zgromadzeni zajęli się okładką.- Scott, moje nazwisko.- przypomniała.- A, tak.Obawiam się, koledzy, że będziecie musieli wcisnąć tu jeszcze jeden człon.- Ktoś jęknął.Scott zwrócił siędo Marcelli.- Co o tym sądzisz?Oczy wszystkich skierowały się na nią i wiedziała, że musi postąpić taktownie.Wcześniej wyobrażała sobie zmy-słową okładkę; nagie kończyny albo obejmująca się opalona para.- Interesująca - powiedziała ostrożnie.- Inne.Myślałam, że zrobicie coś trochę bardziej.nie wiem.zmysłowego?Dyrektor działu obrzucił ją spojrzeniem.- W tym sezonie wszyscy robią zmysłowe okładki, więc pomyśleliśmy, że postawimy na romantyczność.Nie jeste-śmy z niej w pełni zadowoleni.wymaga jeszcze trochę pracy.Z pracowni graficznej poszli do jednego z radców prawnych Volumes, inteligentnej blondynki w okularach nazwi-skiem Janey Bridgewater, która spytała Marcellę, czy w jej powieści można się doszukać fragmentów potencjalniezniesławiających.- Na przykład, czy któraś z postaci jest stworzona na podstawie osoby żyjącej?- Tylko na mnie! - odparła Marcella.Spojrzała na Scotta i roześmiała się.- Obiecuję, że nikogo nie zaskarżę!Jeszcze szybkie rozmowy ze zgarbionymi przed monitorami komputerów ludzmi z działu sprzedaży i w końcuwrócili do biura Scotta.Marcella opadła na sofę.- Będziesz mi musiał dać listę - powiedziała.- W żaden sposób nie spamiętam na raz tych wszystkich nazwisk.- Sympatyczni ludzie, co? - odparł Scott.Nachylił się, żeby zapalić jej papierosa.- Teraz porozmawiajmy o stromeredakcyjnej.Jest wiele do zrobienia.- To znaczy? - spytała Marcella.- Cóż.- Wrócił do biurka i usiadł.- Na początek chciałbym, żebyś popracowała nad tym!Wydawało się, że Scott trzyma coś na kolanach, a Marcella wyciągnęła szyję, żeby zobaczyć co.- Nad czym? - spytała, spoglądając ponad biurkiem.- Chodz, zobacz.- ponaglił ją.Zmarszczyła brwi, wstała i podeszła do biurka.Scott rozpiął rozporek i pieścił sam siebie.Stwardniał na myślo tym, co mieli za moment zrobić.Marcella otworzyła szeroko oczy.- Zdejmij majtki i usiądz mi na kolanach - ponaglił ją ochrypłym głosem
[ Pobierz całość w formacie PDF ]