[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Przypadł twarzą do ziemi.— Dokąd pani idzie? — zapytał ten sam głos.— Do domu.Mieszkam na Franciszkańskiej.— Tak późno pani wraca i nie boi się?— Wracałam o zmierzchu.Na Senatorskiej napadli na mnie bandyci.Wyrwali torebkę,zdjęli mi palto i zamknęli w jakiejś norze.Niedawno uwolnili mnie milicjanci.Tych bandy-tów nie złapali.Złożyłam zeznania i wracam do domu.— Nic podejrzanego nie zauważyła pani po drodze?— Nie.— Czy posiada pani dowód osobisty?— Proszę bardzo.Dowód z miejsca pracy.Milicjant chwilę oglądał dokument podany przez Stellę, przyświecając sobie latarką,którą osłaniał połą płaszcza.— Dziękuję pani.— Do widzenia panom.I Stella spokojnie minęła pas obławy.„Ale sprytna — pomyślał z podziwem Niwiński — sama się wymigała, a mnie zosta-wiła… z tymi dwoma ciapciakami na karku… To podłe z jej strony.Pewno teraz śmieje się znas… Chciała pokazać, że na Żoliborz się nie dostaniemy.Sama się wyrwała, a o nas niedba…”Podziw, żal i obawa kolejno brały w nim górę.Zwyciężyła obawa.Co będzie? Kłóciłsię nieraz z tą Stellą, ale miał zaufanie do jej sprytu i kiedy w takim trudnym momencie jejzabrakło, nie wiedział, co robić.Przede wszystkim odsunąć się od niebezpiecznego sąsie-dztwa milicji.Ostrożnie zawrócił.Kamraci czekali.— Słyszeliście?— Słyszelim.— Co zrobimy?— Cholera wie?!— Na Żoliborz nie ma teraz co się pchać, no nie?— Nie ma.Gdzieś daleko zaszczekał pies.— Idą z psami — jęknął Sitko — już po nas!— Głupiś.Walimy do Śródmieścia przez ruiny! — Niwiński starał się spokojnym gło-sem zapanować nad sytuacją.— Poprowadzisz?— Poprowadzę.Ten wypalony dom znam, można przejść piwnicami.Spuścili się po omacku do piwnic.Zatęchły, okropny odór tamował dech w piersiach.Przez wypalone i zarwane stropy przeświecały skrawki wygwieżdżonego nieba.Szli nawołu-jąc się cichymi gwizdnięciami, Niwiński prowadził pewnie, czasem tylko zatrzymywał się ize wstrętem ocierał z twarzy pajęczynę, i zrzucał pająki, klnąc z obrzydzenia.Po kamiennych,wyszczerbionych schodach wspięli się w górę, wyszli na zasypany gruzem obszerny dziedzi-niec.Naprzeciwko zamajaczył wrak wypalonej kamienicy.— Tu pójdziemy przez parter.Trzymajcie się blisko mnie, bo strop pozarywany, możnasię zwalić do piwnic.I ten odcinek minęli szczęśliwie.Niwiński nie omieszkał z tego skorzystać, aby siępochwalić:— Dobrze prowadzę, no nie? Tę głowę to się ma…Zaczęli nabierać otuchy.Niwiński, co prawda, fanfaron, ale z ciężkiej sytuacji nieźlewyprowadza.Żadnemu milicjantowi nie przyjdzie do głowy, aby nocą łazić po takich werte-pach.Obstawili wyloty ulic i czekają na głupich.Niech poczekają.— Już niedaleko do Długiej — szepnął Niwiński — uważajcie.Bez jego upomnień uważali.Starówka tej nocy wydała im się szczególnie przykra i gro-źna.Przyzwyczajeni byli do włóczęgi nocnej, do ruin, do niesamowitego widoku umarłychdomów, pełnych jeszcze śmierci, ale dziś nie wiedzieli, co ich tak niepokoi.Obława? Niepierwszy raz wymykali się z obławy, ta nie była gorsza ani niebezpieczniejsza od poprze-dnich.Więc co? Spóźniony wyrzut sumienia z powodu zamknięcia w lochu dwojga dzieci?Weszli w ulicę Długą.Tu nie ocalał żaden dom, żadna kamienica.Martwe źrenice okienwiały stęchlizną i pustką.Przysiedli na ustawionych z cegieł słupkach, bo Gryzoń narzekał, żew niewygodnym bucie natarł nogę i musi zrobić sobie opatrunek z chustki do nosa.Odpoczy-wali dość długo, paląc papierosy i rozmawiając o ostatnich wydarzeniach.Właściwie nie byłoczego się niepokoić.Teraz z pewnością są za zasięgiem obławy.— W Ogrodzie Saskim mam fajny schowek — powiedział Sitko — możemy tam wygo-dnie przespać resztę nocy.— Niewiele nocy nam zostało — mruknął Niwiński — zanim dojdziemy, zacznieświtać.— Łatwiej będzie nam się szło po widoku.Teraz wcześnie świta, do świętego Jananiedaleko.Wreszcie zdecydowali, że trzeba ruszyć dalej.Nie warto męczyć się takimi karkoło-mnymi przejściami, jakie wybierali dotychczas, można spróbować zwykłą drogą.Teraz szłosię gładko.Sitko przestał stękać na obtartą nogę.Nawet humor im się poprawił.Obiecywalisobie opić strachy dzisiejszej nocy.W ciszy nocnej klapią nierówno ich twarde buty.Echoodbija się o puste mury.— Stój! Ręce do góry!Zaskoczenie było tak niespodziane, że Gryzoń i Sitko jak automaty podnieśli ręce.Tylko Niwiński nie stracił przytomności umysłu.Rozejrzał się
[ Pobierz całość w formacie PDF ]