[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Panna Dring zawtórowała mu najpierw ostrożnie, z wahaniem, jakby jej gardło zardzewiało, ale szło jej corazlepiej.Po chwili dwoje starych ludzi śmiało się do rozpuku, do łez, zarażając sięnawzajem tym niepohamowanym , śmiechem.Było tak, jak gdy wiosną lodypuszczą i śnieg zaczyna topnieć.jPo jakimś czasie umilkli nagle i spojrzeli po sobie, jak wyrwani ze snu.Ocie-rając łzy z oczu, Albert Tomau rzekł: Nie wie pani przypadkiem, z czego się tak śmialiśmy? Nie mam pojęcia, proszę jaśnie pana odparła panna Dring, ocierającoczy rąbkiem śnieżnobiałego, wy krochmalonego fartuszka. Ale muszę przy-znać, że od pewnego czasu nie poznaję siebie.Jest mi teraz czegoś ciągle wesoło.Budzę się z takim uczuciem, jakby miało mnie spotkać coś przyjemnego.I towszystko od kiedy dziecko jest w domu.Tak nazywała w duchu Marię Tomau. Ot, i cała zagadka!Zobaczywszy w Marii dziecko , stara panna nie potrafiła się oprzeć wybu-chowi przez całe życie tłumionego instynktu macierzyńskiego.Teraz była na-reszcie szczęśliwa.Wylała na dziecko całe bogactwo uczuć drzemiących do-tychczas w jej duszy w zamrożeniu, które stopiły się pod wpływem ciepłegouśmiechu Marii.Albert Tomau zauważył zmianę w zachowaniu swej gospodyni. Ach, więc to moja bratanica jest przyczyną pani dobrego humoru? Tak, proszę pana, to dobre, kochane dziecko, które ma zawsze dobre słowodla kogoś takiego jak ja. Hm.Widzi pani, moje zadowolenie bierze się z tego samego zródła.Jak paniLRTwidzi, odważyłem się nawet spojrzeć lustro. Przecież pan jeszcze nie widział dziecka. Owszem widziałem. Jak to? Kiedy? spytała z niedowierzaniem.Pan Tomau opowiedział jej o spotkaniu z Marią.Gospodyni słuchała zdumio-na. Mówi pan, że wzięła pana za rządcę? Tak, i wcale się mnie nie bała, tak jakbym nie był potworem, tylko zwy-czajnym człowiekiem.I w dodatku mnie malowała.Podaruje mi ten obraz, będęsobie na niego codziennie patrzył.Dlatego przeglądam się w lustrze, by przy-wyknąć do widoku swej twarzy.I znów się roześmieli, a panna Dring miała wilgotne oczy. Bo też ona jest naprawdę kochanym dzieckiem, serce w człowieku topnieje,gdy na nią patrzy.Powinien pan ją częściej widywać, po co odmawiać sobie tejprzyjemności.Czemuż pan trzyma z dala od siebie swych krewnych.Kuzyn jaśniepana to bardzo miły i uprzejmy pan. Chwileczkę, nie tak szybko, Dring! Muszę się najpierw oswoić z tą myślą.Ale taki śmiech to dobra rzecz, musimy się częściej śmiać.Jacy byliśmy głupi, żesobie tego odmawialiśmy przez tyle lat.LRT Tak, śmiech to zdrowie.Człowiek zapomina o złości i zmartwieniach.Nigdymi to dawniej nie przyszło do głowy.To wszystko dzięki temu dziecku.Ale, ale,przyszłam powiedzieć, że pański kuzyn potrzebuje jeszcze trzech regałów.Książkisię już nie mieszczą na tych starych, a pan Tomau z dzieckiem nie ustają w robocie.Albert Tomau skinął głową; dobrze wiedział, dlaczego tych dwoje tak pilniepracuje. Dobrze, niech mu pani pośle Mehnerta.Coś jeszcze? To już wszystko. W takim razie odmaszerować, Dring! Aha, co to chciałem powiedzieć? Niemusi pani odwracać oczu, gdy pani ze mną rozmawia.Jeśli moja piękna bratanicazniosła mój widok, to i pani się przyzwyczai. Kiedy ja nie lubię mężczyzn, proszę jaśnie pana, ani brzydkich, ani pięknych.Zresztą nie mam panu nic do zarzucenia, jestem jeszcze brzydsza od pana.Mnienikt nigdy nie malował. Niech pani nie będzie taka zazdrosna! roześmiał się Albert Tomau. Iradzę pani uważać.Może pani też ma malarską głowę.Nigdy nic nie wiadomo.Ateraz odmaszerować! Mam robotę, nie będę tracił czasu na głupie gadanie!Przez kilka dni Albert Tomau roztrząsał kwestię, czy powinien się zobaczyć zkrewnymi.Po tylu latach samotności z wyboru nie było mu łatwo zdecydować sięna ten krok.To myślał tak, to znów inaczej.Tymczasem nadeszła połowa sierpnia.Albert Tomau nie przyznawał się przedsobą, że bardzo tęskni za Marią.Nie widział jej od tamtego pierwszego razu.Pewnego dnia miał robotę nad rzeką.Most wymagał naprawy.Właśnie skoń-czyły się dni słotne i wyszło słońce.Wydawszy polecenia robotnikom, chciał jużzawrócić do domu, gdy na moście ujrzał Marię.Po deszczowych dniach wybierałasię właśnie na dłuższy spacer.Dziewczyna z roześmianą twarzą podeszła do Alberta Tornaua, wyciągającrękę na powitanie.LRT Dzień dobry, panie rządco! Co u pana słychać?Albert Tomau miał ochotę czmychnąć, ale w końcu przemógł się i ostrożnieujął jej delikatną dłoń w swoją potężną łapę.Zalała go fala ciepła. Dzień dobry, panno Tomau.U mnie wszystko w porządku.A u pani? Dziękuję, nie narzekam.Dawno pana nie widziałam, chyba z tydzień upłynąłod naszego spotkania. Tak, wczoraj minął tydzień, padało przez cały czas.Całe szczęście, że zdą-żyliśmy sprzątnąć zboże z pola. To musi być miłe uczucie dla rolnika. No pewnie, przez niepogodę wiele ludzkiej pracy i wysiłków może się ob-rócić wniwecz. Co słychać u mojego stryja? Och, czuje się doskonale.Panna Dring nie mówiła panience, jaki to dzi-wak?Maria spojrzała na niego z wyrzutem. Nie lubię, gdy pan tak mówi o moim biednym stryju.Nie, panna Dring nicmi o nim nie mówiła, chociaż teraz jest już o wiele przystępniejsza niż dawniej.Cieszę się, że u stryja wszystko w porządku.Mówił mu pan, że się spotkaliśmy wlesie? Hm.Zna każdziutkie słowo, jakie ze sobą zamieniliśmy. Ale nie zdradził mnie pan z tym obrazem?Przez jego twarz przemknął cień uśmiechu. Ja? Ależ skąd! Jak daleko pani jest z pracą? Już prawie skończyłam.Ale nie mogę jej poświęcać zbyt wiele czasu.Mamyz ojcem dużo pracy w bibliotece.No, i musimy przecież kiedyś chodzić na spacery.Dzisiaj ojciec został w domu, gdyż nie lubi chodzić po rozmiękłych drogach.Za toLRTja stęskniłam się za długim spacerem.Do niedzieli mam nadzieję skończyć obraz iwtedy poślę go stryjowi.Pana portret wyszedł mi bardzo dobrze, bardzo się cieszę,że znalazłam takiego dobrego modela
[ Pobierz całość w formacie PDF ]