[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Skuliła sięw oczekiwaniu na atak, który na pewno miał nastąpić.- Zdajesz sobie sprawę, że zostawiłaś nas tam wszystkich,nie mówiąc ani dokąd się udajesz, ani kiedy wrócisz?! Czymożesz w tym swoim samolubnym móżdżku wyobrazić sobie,że inni czasami martwią się o ciebie? Nie żyjesz sama!Laura oczekiwałaby od męża ciepła i czułości; zamiasttego Paul wzniósł między nimi mur z wyrzutów i oskarżeń.Nic mogła wałczyć z tym murem - nawet gdyby waliła weńpięściami i kopała go nogami, tylko poraniłaby się jeszczebardziej.On również został zraniony, zbyt głęboko, aby zauważyćuczucia żony.Kontynuował atak, wyrzucając z siebie całąnagromadzoną gorycz, wyrównując po drodze inne rachunki zprzeszłości, a potem zamilkł.Zapadła cisza.Każde szukałoargumentów na swoją korzyść.- Ona była wiekowa, całkiem sama, umierająca - Lauraodważyła się w końcu przerwać milczenie.- Czy miałam jązignorować? Dalej jeść i pić, jak gdyby nic się nie stało?! Tobyła dla mnie akcja priorytetowa, czyż nie tak?- Przynajmniej teraz wiem, jakie miejsce zajmuję natwojej liście priorytetów - odpowiedział gorzko.- Tuż zakilkoma setkami pacjentów w niebezpieczeństwie, którzy niemogą sami się uratować - do tego niezbędna jest twojaobecność!Do goryczy w jego głosie dołączyła się ironia.- Powiedz mi - kontynuował, wpatrując się w nią.-Gdybyśmy mieli dziecko, gdzie umieściłabyś je na swojejliście? Po wszystkich czy tuż przede mną?Laura zerwała się z kanapy i opuściła salon ze łzami woczach.Ugodził ją w samo serce.Znalazł jej najsłabszy,zdradliwy punkt.Boże, jak to ją zabolało! Nie doceniła swegoprzeciwnika, zwyciężył ją przez nokaut.Mecz się skończył.To było Boże Narodzenie.Dni następowały po nocach, a noce po dniach, ale nicnigdy się nie zmieniało.Czas rozciągał się jak długa nić bezpoczątku i końca.Valerie oddychała, bardzo mało jadła,ubierała się, kiedy było jej zimno.Czuła się jak zlezaprogramowany automat, którego obwód wykazywał oznakiprzeciążenia, lecz nikt ich nie zauważał.25 grudnia, już nie pamiętała, czy to było wczoraj, dzisiaj,czy to będzie jutro.Zresztą zupełnie zapomniała, co toznaczyło.%7łyła z przyzwyczajenia, znajdowała się w impasie,z którego, jak wiedziała, już nigdy nie wyjdzie.Dla niej był topewnik, do którego nie mogła nic dodać, nic ująć.Mały Tanguy żył dzięki sile woli, mocy swego instynktu.Nie opuści ramienia jako pierwszy.Urodził się po to, aby nierezygnować z walki.Matka, która go już nie zauważała, byłacałym jego światem.Kiedy odczuwał głód, informował o tymwrzaskiem.Gdy zmarzł i miał mokro, protestował na całegardło.Przez większość czasu był pogrążony w ciemności, aleprzypominał sobie światło i jego magię.Bardzo częstozostawał sam.Lecz mimo to obraz matki wrył mu się wpamięć.Szukał jej bez przerwy.Cisza była jego chlebempowszednim, ale miał wyczulony zmysł słuchu.Na długoprzed urodzeniem umiał już bezbłędnie rozpoznawać głosistoty, którą kochał ponad wszystko.Matka czasamiprzychodziła.Malec nigdy jednak nie wiedział, czy okaże muczułość, czy posunie się do okrucieństwa.To niewiele dlaniego znaczyło! Pragnął kontaktu ze skórą matki, jej zapachu,jej dotyku, nawet jeżeli ceną za to był ból.Valerie w duchu robiła z syna abstrakcyjną istotę, a wkażdym razie próbowała.Nie chciała już się nim zajmować.Odnosiła wrażenie, że to ponad jej siły, że jeśli na niegospojrzy, dotknie go, może stać się coś strasznego.Nie miałajednak pojęcia, co im zagrażało.Dlatego próbowała unikaćwszelkiego kontaktu z synem, ignorować go całkowicie.Wkładała w to wszystkie siły, całą energię, jaka jej pozostała.Ale czuła, że to nie zawsze wystarczało.%7łyła ze wzrokiem utkwionym w mały ekran telewizora,napawając się życiem innych ludzi, prawdziwym łubwyimaginowanym.Nie chciała się od tego oderwać.Byłajakby przykuta do tej skrzynki z okienkiem", jak gdybyzahipnotyzowana.Paliła papierosa za papierosem tak długo,aż z każdego pozostawał maleńki, niepotrzebny niedopałek,który parzył jej opuszki palców.Albo na zmianę opróżniałaprzypadkowo znalezione butelki.A przecież nigdy przedtemnie lubiła alkoholu, chorowała po nim.Czasem też łykałapigułki, nie zawracając sobie głowy sprawdzaniem, do czegobyły przeznaczone.Nieraz zasypiała po nich, kiedy indziejwymiotowała.To nie miało żadnego znaczenia.Nie chciała umrzeć.Pragnęła tylko, żeby zostawiono ją wspokoju.Nie interesowały ją próby samobójstwa, wzywaniepomocy.Wiedziała, że nikt się nią już nie interesuje.Zresztą,czy obudziła w kimkolwiek inne uczucie niż obojętność?Zapominała już, jaki Al był przed ich małżeństwem, napoczątku ich związku.Chciałaby w ten sam sposób wymazaćz pamięci dalszy ciąg tej historii i zaprzeczyć istnieniuchłopczyka, którego wydała na świat.Tanguy płakał, oddychał głęboko, a potem znów wybuchałpłaczem.Tanguy wrzeszczał, krzyczał, jęczał, ale nic nieusłyszał w odpowiedzi oprócz częstych, głuchych uderzeń wściany.Od czasu do czasu chłopczyk na krótko zapadał w sen,zanim znowu zaczynał protestować przeciw takiemutraktowaniu.Ale nie dzisiaj.Można było powiedzieć, żepostanowił, iż już nie przestanie.Zdzierał sobie płuca,wprawiał w wibracje struny głosowe, wyginał się w łuk,czerwieniąc się z wysiłku.Wtedy matka przyszła.Zamaszystym ruchem poderwałago z łóżeczka wilgotnego od potu i moczu.Był cały mokry.Jego nasycone wilgocią posłanie podwoiło objętość,kombinezon zamienił się w śmierdzącą szmatę.Valeriespojrzała ze wstrętem na tę małą, brudną istotę, trzymając jąna odległość ramienia.Uznała synka za brzydkiego, nawet zaohydnego.Nie przestając płakać, popełnił wielki błąd.Valerie spojrzała z żalem na telewizor, gdzie nadal szedłfilm, potem zaś omiotła wzrokiem pomieszczenie, szukającjakiegoś wyjścia z sytuacji.Jej ciemne, rozszerzone ze złościzrenice zimnym wzrokiem obrzuciły najpierw okno, potemśmietnik, i pełniącą rolę ubikacji szafę z sedesem zpodniesioną klapą.Kiedy wreszcie odnalazła spojrzeniem tomiejsce, poczuła ogromną ulgę.Gorączkowo odsunęła drzwi szafy, uważając, aby niewypadły z szyn, jak to się często zdarzało.Położyła syna napodłodze na stercie starych ubrań, które kiedyś tam wrzuciła.Chwytając szybko ułożone nieco wyżej na etażerce koce,rzuciła je na dziecko.- Przynajmniej nie będzie ci zimno - wymamrotała.Istotnie myślała, że w ten sposób zmusi go do milczenia.Cicho, jakby najsłabszy dzwięk mógł popsuć jej plany,zamknęła rozchwiane drzwi i powróciła do pokoju ztelewizorem, by ponownie usiąść przed małym ekranem.Minęło pięć, może dziesięć minut od chwili, gdy Valerieznowu usiadła w swoim fotelu
[ Pobierz całość w formacie PDF ]