[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Jutro znów mamyspotkanie z zespołem, a potem z działami marketingu i finansów i zkamerzystami& Nudziłabyś się.Lepiej opowiedz mi coś jeszcze oswojej grze na perkusji.Wlepiam w nią zdumione spojrzenie, a potem kręcę głową istwierdzam, że nie ma o czym opowiadać.To naprawdę śmieszne.Jakona może gadać o czymś takim, skoro słowem się jeszcze nie zająknęła omoim ojcu? Nie wiem, czy chce coś przede mną ukryć, czy po prostu niema ochoty o nim rozmawiać, ale minęło prawie czterdzieści osiemgodzin i jestem pewna, że nie zacznie tego tematu, jeśli nie zapytam o towprost.Jakiś czas pózniej jesteśmy z powrotem w jej mieszkaniu.Mariannezaczyna ziewać i napomyka coś o pójściu spać.Decyduję: teraz albonigdy.Słyszę łomotanie własnego serca, a potem swój głos: Czy możesz mi powiedzieć coś o moim ojcu?Marianne patrzy na mnie zmieszana i zaskoczona, zupełnie jakbyani przez chwilę nie przeszło jej przez myśl, że mogę o niego zapytać.Bierze głęboki oddech.Z jej skamieniałej z grozy twarzy wnioskuję, żeto będzie długa historia.Ale ona mówi tylko: Nazywa się Conrad.Conrad Knight. Night? Jak noc? Nie.Jak towarzysz króla Artura10.Przez chwilę zachłystuję się jak głupia magiczną wizją OkrągłegoStołu w zamku Camelot, ale potem dostrzegam, że Marianne marszczybrwi i natychmiast wracają dawne strachy.Boję się, że opowie mihistorię, której nie chciałabym usłyszeć.%7łe prawdą jest to, o czymdyskutowali w kuchni moi rodzice i co sobie dopowiedziałam: gwałt,więzienie, narkotyki.Albo po prostu potwierdzą się moje własneprzypuszczenia (które do teraz specjalnie mnie nie przygnębiały): żezostałam poczęta podczas pozbawionej uczucia jednonocnej przygody,która dla żadnego z nich zupełnie nic nie znaczyła.Wiem oczywiście, żebyłam wpadką , ale wolałabym, żeby ta wpadka zdarzyła się ludziom,którzy naprawdę coś do siebie czuli, a nie była tylko wynikiemchwilowej żądzy, która kojarzy mi się z przechwałkami Belindy. Jak go poznałaś? pytam, a serce wali mi coraz szybciej. Chodziliśmy razem do szkoły odpowiada, dodając, że znali sięod czwartej klasy podstawówki, ale tak naprawdę poznała go dopiero wwakacje po skończeniu liceum. Miałam dokładnie tyle lat co ty.On taksamo.Wpadliśmy na siebie na imprezie&Marianne bierze głęboki oddech.Po jej nieruchomej twarzy poznaję,że gorączkowo myśli.Postanawiam nie odpuszczać i poczekać, ażzacznie mówić dalej.Ale po kilku sekundach ciszy poddaję się i rzucamkolejne pytanie: A więc& Jaki on był?Marianne oddycha głęboko i zaczyna mówić, starannie dobierającsłowa: Był bardzo bystry.Nie lubił szkoły, ale gdyby tylko zechciał,mógłby zostać prymusem.Kiwam głową.Po raz pierwszy w życiu czuję jakąś więz z moimprawdziwym ojcem.Marianne ciągnie, zamyślona: Nie był klasycznym buntownikiem, ale chodził własnymiścieżkami.Nie dbał o to, co o nim pomyślą inni, i to nie było na pokaz;naprawdę go to nie interesowało.Ja tak nie potrafiłam, ale bardzo go zato podziwiałam.Zresztą nie tylko ja. Był samotnikiem? pytam. Tak.Można tak powiedzieć.Przynajmniej w szkole nie miał wieluznajomych.Nie było mu to potrzebne.Za to poza szkołą miał kolegów.Kolegów z zespołu.Więc nie do końca dało się go określić jakosamotnika.Był po prostu& Niezależny. Grał w zespole? pytam, zachwycona tym odkryciem.Oddychamrównież z ulgą, że nie okazał się jakimś durnym futbolistą.Nie wiemczemu, ale muzyk czekający na okazję, żeby bzyknąć koleżankę, wydajemi się lepszy niż sportowiec, który robi to samo. Tak odpowiada Marianne. Był bardzo zdolny.Grał na gitarze ipianinie, a nawet trochę na saksofonie.Miał piękny głos.Tak samo jakty.Nie mogę się powstrzymać i uśmiecham się lekko. Jak wyglądał? pytam. Był boski odpowiada Marianne bez chwili wahania. Ciemnewłosy.Piękne oczy.Masz jego oczy. Naprawdę? pytam, a serce wali mi jeszcze mocniej. Tak.Ten sam szaroniebieski kolor, te same ciemne obwódkitęczówek.Ten sam kształt i ta sama wielkość. Marianne wbija wzrokw ścianę za mną, jakby próbowała przypomnieć sobie więcejszczegółów. Masz jakieś jego zdjęcia? pytam i czuję, że kręci mi się w głowie. Jedno. Marianne wstaje i mówi, że zaraz wróci.Kilka minut pózniej wraca z pożółkłą, niegdyś białą kopertą.Wśrodku jest kartka wydarta z zeszytu, złożona na trzy i pokrytabazgrołami.Wychylam się, płonąc z ciekawości, żeby dojrzeć chociażkilka słów.Marianne odczytuje bezgłośnie kilka linijek i wkłada kartkę zpowrotem do koperty, a wyciąga fotografię.Spoglądam na nią,przygryzając wargę i oddychając ciężko.W końcu mi ją podaje. To on mówi.Wygląda na równie zdenerwowaną jak ja. To my.Patrzę na zdjęcie moich biologicznych rodziców oszołomiona, choćnie bardzo wiem dlaczego.To zbliżenie, niezbyt dobrze skadrowane,skierowane bardziej na niego niż na nią takie, jakie robi się zwyciągniętej ręki.Oboje leżą na kocu i krzywią się, mrużąc oczy, jakbyraziło ich słońce.Nie widać nieba, ale domyślam się, że byłobezchmurne i błękitne, bo zdaje mi się, jakbym je widziała w ich aprzynajmniej w jego oczach.Przytulają się do siebie policzkami.Marianne się rumieni.Conrad obejmuje ją ramieniem, jego palce niknąw gęstych pasmach jej długich włosów, wypłowiałych od słońca.Fotografia jest mało wyrazna, ale dobrze widać, że faktycznie jestpiękny subtelną urodą artysty muzyka.Ma ciemne włosy, jasną cerę,pełne usta i półprzymknięte duże oczy o wypukłych powiekach takjak mówiła Marianne, oczy dokładnie tego samego koloru co moje.Choćna zdjęciu wygląda na wyluzowanego, to w jego spojrzeniu i twarzy jestjakaś intensywność, coś, co mi podpowiada, że odczuwa wszystkomocno, a jeśli kocha, to na zabój.Ale może widzę to, co chcę zobaczyć,może chcę po prostu wierzyć, że i ja mam w sobie te cechy, a dotychczasnie dostrzegłam ich u Marianne.Oddaję jej zdjęcie, ale wciąż nie mogęoderwać od niego oczu z nadzieją, że mi je podaruje. Kochaliście się? pytam, czując napięcie wszystkich mięśni.Marzęo tym, żeby powiedziała tak , chociaż sama nie wiem, czemu to dlamnie takie ważne i czy w ogóle ma to jeszcze jakiekolwiek znaczenie.Marianne waha się przez chwilę, po czym mówi: Nie wiem.Wydaje mi się, jakby to było milion lat temu& To byłodziwne lato, Kirby
[ Pobierz całość w formacie PDF ]