[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- O co chodzi? - spytała natarczywie.Edward pokręcił głową.- Przypomniało mi się coś, o czym usłyszałem od mojego dowódcy.Nie mogę w to uwierzyć, ale to by chyba wyjaśniało incydentu twojej matki.- Opowiedz mi o tym!Podeszła jeszcze bliżej, nie odrywając oczu od jego twarzy.- Nie zamierzałem o tym mówić, ponieważ to nie może być prawda! Każdy, kto zna choć trochę Stoneridge'a, zdaje sobie z tego sprawę.Podobno sam Wellington opowiedział się po jego stronie podczas.Edward urwał.Słowa sąd wojenny" robiły zawsze ponure wrażenie,nawet wówczas gdy ów sąd stanowił niezbędną formalność, jak wtedygdy kapitan stracił swój okręt albo dowódca.sztandar regimentu.- Przejdz wreszcie do rzeczy, Edwardzie!Twarz Theo była pełna napięcia, wyczytał gniew w jej oczach.- Może lepiej spytaj go sama? - podsunął niezręcznie.-Ja słyszałem o tym od kogoś, kto też zna tę historię jedynie z opowiadań.Niechciałbym czegoś przekręcić.- Do jasnej cholery, Edwardzie! Jeśli wiedziałeś o tym od Bóg wiejak dawna i nie pisnąłeś ani słówka, zrobiłeś mi już chyba wystarczające świństwo! - oświadczyła z wściekłością.- Gadaj, i to już!Edward westchnął.Zabrnął za daleko, by się teraz wycofać.Rozumiał zresztą gniew Theo.Ale ciągle czuł się jak przekupka plotkującana rynku.Pokrótce opowiedział jej, co usłyszał.Theo wysłuchała go w ciszy,pełnej niedowierzania.- Stoneridge miałby być tchórzem?! - wykrzyknęła, gdy zamilkłwreszcie z nieszczęśliwą miną.- To nie do pomyślenia! Ma mnóstwopaskudnych wad, ale za jego odwagę ręczę głową! A ty nie?- Pewnie, że tak! - zgodził się Edward.- Został zresztą uniewinniony, jak ci już mówiłem.Ale pułkownik Beamish twierdził, że to281nadal niewyrazna sprawa.Diabelnie niewyrazna, powtarzał.A pułkownik nie lubił dużo gadać.- Przecież Sylvester był ranny.ciężko ranny.Theo usiłowała jakoś pogodzić to, co wiedziała już o swoim mężu,z dopiero co zasłyszaną historią.-Jakiś Francuz ugodził go bagnetem w głowę - potwierdził Edward.-Ale według Beamisha to się zdarzyło pózniej, kiedy już się poddał.- Nie wierzę, i tyle! - Theo zaczęła znów krążyć po pokoju.Spódnica z szelestem obijała się o jej kostki w takt energicznych kroków.-Jestem pewna, że wszystkie te nieszczęśliwe wypadki mają związekz tą sprawą, Edwardzie! Musimy natychmiast udać się do PrzystaniRybaka!- Nie - zaoponował Edward.-Jemy przecież obiad u twojej matki, a potem wybieramy się do Almacka.-Jeszcze czego! To jest o wiele ważniejsze!- Theo, nie będę się wtrącał w prywatne sprawy Stoneridge'a -oświadczył stanowczo Edward.Theo spojrzała na niego ze zdumieniem.- Co z tobą, Edwardzie?! Przecież to wspaniała przygoda! Uwielbialiśmy to kiedyś!-Ja się już nie nadaję do takich przygód, Theo!- Nie gadaj głupstw! - ofuknęła go, ale zaraz objęła przyjaciela za szyję i uściskała.-Jedna ręka przecież ci wystarczy do strzelania, prawda?- Wygodniej byłoby dwiema.Zresztą, Theo, nie o to chodzi! Gdyby Stoneridge chciał, żebyś o tym wiedziała, sam by ci powiedział.A gdyby mu była potrzebna twoja pomoc, to by o nią poprosił.- On sam nie wie, czego chce! - twierdziła z uporem.-Jest takizamknięty w sobie, po prostu nie może mi się zwierzyć.Przyszło jej do głowy, że nie tak dawno ona także nie mogła podzielić się swoim bólem z Sylvestrem.Teraz jednak byłaby na to gotowa.Kiedy to się zmieniło?Edward czuł się niezręcznie.Nie chciał wnikać w osobiste, małżeńskie problemy Theo.Ale ona patrzyła na to inaczej.Była zawszeotwarta i bezpośrednia, aż do przesady.282-Więc nie pojedziesz ze mną? - spytała po chwili.- To nie jest dobry pomysł, Theo! - usiłował ją przekonać, niemalubłagać.- Stoneridge sam potrafi zadbać o własne sprawy.A ty niepowinnaś mieszać się w coś, o czym nie masz pojęcia.- Niech tak będzie! - Wzruszyła ramionami, godząc się z losem.Rozumowanie Edwarda nie trafiło jej jednak do przekonania.Pogodziła się jedynie z tym, że będzie musiała wybrać się do doków sama.- Lepiej wrócę do domu, jeśli mam zdążyć na obiad na Brook Street!Edward wpatrywał się w nią niepewnym wzrokiem.- Bardzo mi przykro, jeśli uważasz, że cię zawiodłem, Theo.Pokręciła głową.-Wcale tak nie uważam.Myślę tylko, że w wojsku twoje zasadyzesztywniały do szczętu.Uśmiechnęła się przekornie, żeby złagodzić przykre słowa.- To nie tak.Dojrzałem i stałem się mężczyzną - odciął się.-I zachowuję się odpowiedzialnie, Theo.Nie wiadomo, w co byśmy sięwplątali i dokąd by nas zaprowadziła prawda, gdybyśmy ją odkryli.- To zależy od tego, jaka by ona była - odparła.- Ale nie mówmyo tym więcej!Edward odprowadził ją do drzwi, a potem udał się do Manton'sGallery, nadal niepewny, czy postąpił jak należy.Nie udało mu się chyba przekonać Theo, by zrezygnowała z wyprawy.Jeśli uprze się i tamwybierze, to ktoś powinien jej towarzyszyć.Theo nie może przecieżzapuszczać się samopas w takie miejsca!Gdyby wiedział o jej zamiarach, a mimo to pozwolił jej narazić sięna takie niebezpieczeństwo, i to w pojedynkę, Stoneridge miałby pełne prawo wyzwać go na pojedynek.Albo raczej wysmagać szpicrutą.Człowiek honoru nie będzie się przecież pojedynkował z jednorękimkaleką!Ta posępna refleksja nie poprawiła Edwardowi nastroju, gdy przebierał się przed pójściem na obiad do lady Belmont.Nie przyszło mujednak do głowy powiadomić Stoneridge'a o zamiarach jego żony.Niemógł przecież wydać najlepszej przyjaciółki!28321Sylvester spostrzegł Neila Gerarda zaraz po wejściu do White'a.Kapitan grał w faraona i wydawał się pochłonięty tym bez reszty.Dreszczemocji przeleciał po plecach Stoneridge'a.Było to podniecenie myśliwego, który wyczuł bliskość zwierzyny
[ Pobierz całość w formacie PDF ]