[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Jack McGreary omiótł wzrokiem pudła i resztę swego dobytku i powiedziałz chrapliwym westchnięciem:-- Kto by pomyślał, że w tak małej przyczepie zmieści się tyle rupieci?Na ścianach pozostały jaśniejsze kwadraty po obrazach, które teraz leżały spakowane wpudłach.Jack wziął do ręki plik luznych kartek, które wyglądały na wycinki z gazet (wrzeczywistości były to kartki wycięte nożykiem z rzadkich książek) i cisnął je do tekturowegokartonu.-- Czterdzieści parę lat -- powiedział.-- Kiedy się tu wprowadziłem, cały kemping byłzapchany.Przyczepy stały w szeregach w pruskim porządku, lśniąc na słońcu jeszczesprzed dziury w warstwie ozonowej.Stanowiły szczyt nowoczesności -- na równi z gotowymiobiadami do podgrzania w mikrofalówce i kosmicznym wyścigiem sputników.OczywiścieParadise Flats już wtedy było sennym, dosłownie narkoleptycznym zaściankiem, ale nawet mi dogłowy nie przyszło, że aż tak podupadnie.Co roku sobie myślę, cholera, to miasto chyba niemoże skurczyć się jeszcze bardziej, a jednak maleje z każdym rokiem.Zupełnie jakbym patrzyłna rozkładającego się trupa.-- Urodziłeś się tu?Jack kiwnął głową.-- Tak jest.Poród odebrała fińska położna w gwiazdzistą noc, gdy na niebo wzeszedłpółksiężyc.Przynajmniej tak to zapamiętała moja matka.Przez parę lat mieszkałem wSilver City.Służyłem w marynarce, a potem we flocie handlowej.Przez jakiś czas studiowałemna uniwersytecie w Phoenix -- dopóki się nie kapnęli, że jestem żołnierzem służby czynnej.Potem rozkręciłem mały interes w Belgii.-- Czarny rynek -- powiedział Edwin.-- Słyszałeś?Edwin kiwnął głową.-- No i moja kariera naukowa wzięła w łeb.Szkoda, bo w college'u mi się podobało.Lubiłem książki.Lubiłem różne idee.Obracałem je sobie w głowie, przyglądałem im sięz najróżniejszych stron.Uczyłem się fizyki, księgowości, literatury, filozofii, wszystkiego.Zapisywałem się na każdy kurs, który mnie zainteresował.-- I wylądowałeś tutaj -- powiedział Edwin.-- W tej dziurze zabitej dechami.Dlaczego? Jak do tego doszło?-- Niech cię nie zwiodą skromne warunki mojej pustelni.Robiłem w życiu tyle rzeczy, żemożna by nimi obdzielić z tuzin ludzi.Byłem w Bangkoku i Guayaquil.Na antypodach pobitomnie prawie na śmierć.Piłem z królami i klaunami, oszustami i królowymi piękności.Pieprzyłem się w każdej strefie czasowej i niemal na wszystkich kontynentach.Na ciele mamblizny, których pochodzenia nawet nie pamiętam.Upijałem się do nieprzytomności w slumsach i na ciepłych tropikalnych plażach.Jezdziłem autostopem i pożyczałem sobie żony innych mężczyzn.Okrążyłem ziemięwięcej razy niż Magellan.Ale Paradise Flats zawsze było moim domem i zawsze tu wracałem.--Rozejrzał się po swej mrocznej dusznej celi i dodał: -- Zawsze tu wracałem.Jak więzień na przepustce.Edwin zdążył już chyłkiem podejść do kuchennego blatu, a nawet -- niby to od niechcenia-- przesunąć strzelbę Jacka.Usiadł, opuścił rękę wzdłuż nogi i leciutko, kontrolnym gestem,pociągnął za taśmę.Czuł kolbę pistoletu, gładką i kuszącą.-- Nie odpowiedziałeś na moje pytanie.Jak ci się to udało? W jaki sposób opracowałeśreceptę na szczęście?Domyślam się, że nie dokonałeś tego na żadnej górze w Tybecie.Jack się roześmiał.-- Tak twierdziłem? W Tybecie? Wydawało mi się, że mówiłem: w Nepalu.Zresztą to niema żadnego znaczenia.Edwin wychylił się do przodu i zniżył głos do konspiracyjnego szeptu: -- Kiedyśpodejrzewałem, że stworzyłeś skomplikowany program komputerowy.Albo że jesteś złym geniuszem, który dokonał aktu zbiorowej hipnozy, Rasputinemporadników.Która z tych wersji jest prawdziwa?-- Twój drink -- powiedział Jack.-- Byłbym zapomniał.Wyłowił ze zlewu szklaneczkę nieco czystszą od pozostałych, wytarł jej brzegpodkoszulkiem i nalał do niej whisky.Edwin się nie zawahał.Złapał szklaneczkę i wypił alkoholdo dna, przełknął go z trudem, tłumiąc niemęski dreszcz.-- Dobre -- zapiszczał szalenie męskim głosem.-- Mój stary był farmerem -- powiedział Jack.-- Pochodził z St.Kilda na HebrydachZewnętrznych.To upiorne granitowe wyspy na końcu świata.W historii ich mieszkańcówprzewija się tylko pięć nazwisk, a moje jest jednym z nich.Od lat dwudziestych nikt już tam niemieszka.Zostało tylko kilka domów z kamienia, cmentarz i niezliczone bezimienne groby.Mójstary przybył do Nowego Zwiata, szukając lepszego życia.Przyjechał z garstką innych, na statkupełnym McGrearych.Zatrudniono ich w kopalniach węgla na wyspie Cape Breton.Ojciec wędrował powybrzeżu w poszukiwaniu pracy szlakiem pokładów węgla, harował za dach nad głową i wkońcu wylądował tutaj, gdzie najął się w kopalni soli, niezłe przejście.Od czarnego węgla dokopalni soli.Biedny stary.Węgiel włazi pod paznokcie, ale sól wżera się w skórę."Pocimy sięsolą -- mawiał często.-- Nigdy o tym nie zapominaj".Jak twierdził, sól jest czymś pierwotnym.Zakochał się w mojej matce i osiedli tutaj.Pracowali ciężko i tak dożyli swego marnego i nieciekawego żywota.Pochowano ich nacmentarzu we wschodniej części miasteczka.Obok siebie.Kiedyś ich mogiły znajdowały się wcieniu, ale parę lat temu choroba naczyniowa wiązu wytrzebiła całe kępy drzew i teraz nagrobkimoich rodziców są wystawione na słońce, bez żadnej osłony.Wielka szkoda, bo oboje pochodziliz chłodniejszego klimatu.Wiesz, moja matka była Skandynawką.Kiedyś opowiadała mi ośniegu, o jego miękkości, smaku, o tym, jak się topi w dłoni.Biały i czysty.Pierwotny."Jak sól?"-- pytałem.A ona odpowiadała ostrym tonem: "Nie, nie jak sól.W ogóle nie jak sól".Jack wyjął następnego papierosa, oderwał filtr i zaczął szukać zapałek.Już miałzapalić ogień na kuchence, kiedy Edwin podsunął mu podróbkę zapalniczki Zippo.Jackbez słowa czy kiwnięcia głową przyjął ogień.We wnętrzu jego przyczepy było aż siwo od dymu,który osiadał na warstwach lakieru, tworząc patynę zapachów i tłustą warstewkę.-- Paradise Flats -- powiedział Jack.-- Zniszczone i podupadłe.Mój stary zatrudniałsię na stacjach rozrządowych, dochrapał się stanowiska brygadzisty i od razu zacząłbudować swój wymarzony dom.Miał być wspaniały.Strzelisty, z okiennicami, krętymischodami i biblioteką w każdym pokoju.Potem jednak na północy pojawił się Wielki BoomPotasowy, nastąpiły wielkie zmiany w gospodarce i linię Berton zamknięto w jej najlepszymokresie.Kolej przeniesiono na wschód, za wzgórza, ku wybrzeżu, i mój ojciec stracił wszystko.Pracę.Dom.Wszystko.Ledwo zdążył postawić fundamenty pod dom
[ Pobierz całość w formacie PDF ]