[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Sara nie lubiła tam chodzić, bo musiała bardzo uważać na słowa, a nadodatek nudne, chrześcijańskie kobiety bez przerwy się modliły i błagałyPana o przebaczanie dla dzieci takich jak Sara i Ellen.Z niezrozumiałychwzględów owe panie żywiły przeświadczenie, że dziewczynki O'Reillynie mogłyby egzystować, ciężko przy tym nie grzesząc.Niemniej przy72okazji zebrania kółka w kościele można było dostać kubek słodkiej her-baty i bułkę, a poza tym i Sara, i Ellen potrzebowały ubrań.%7łona pastorazawsze próbowała nakłonić Sarę, żeby zrzuciła spodnie i zaczęła nosićstrój stosowny dla dziewczęcej płci, ale jak do tej pory - bez powodze-nia.Jasne włosy Ellen pobłyskiwały srebrzyście w przedpołudniowymsłońcu, gdy rzuciła się na kolana, by nazbierać stokrotek, które zamierza-ła położyć na grobach bliskich.Teraz, kiedy już się zrobiło ciepło, zażadne skarby nie włożyłaby butów, nawet jeżeliby je miała - jej małestopy były więc pełne zadrapań i powalane błotem.Wkrótce trzeba bę-dzie Ellen wyszorować należącym do Ruby szarym mydłem do prania,pomyślała Sara.Kiedy powyrywały chwasty, Ellen położyła na czarnej ziemi stokrot-ki - po kilka pod każdym z niewielkich trzech krzyży.Obie się przy nichrozsiadły, Joe natomiast z procą w ręku zaczął ścigać królika.- Opowiesz mi coś więcej o tym kolorowym, Elly? Ostatnio dużoczasu spędzasz w jego towarzystwie.Ellen wzruszyła ramionami, po czym na długi czas się pogrążyła wmilczeniu.A kiedy Sara już doszła do wniosku, że niczego się od siostrynie dowie, Ellen się odezwała - zaczęła jednak opowiadać takie nonsen-sy, że Sara od razu pożałowała swojego pytania.- Wiktor mieszka za wieloma morzami w ogromnym, pięknym pa-łacu, a tutaj wysłała go hinduska księżniczka, żeby pilnował jej specjal-nego skarbu!- A czy on się zajmuje jakąś uczciwą pracą, Elly? Czy raczej zara-bia w taki sam sposób jak Joe?- O, nie, Saro.On pracuje.Dostarcza małe paczuszki bogaczom.- A co jest w tych paczuszkach? - Sara była autentycznie zaintry-gowana.- Lekarstwo - odparła Ellen z powagą.W tej samej chwili pojawił się Zwięty Joe.Trzymał za skoki ubitegokrólika i szczerzył zęby w bezmyślnym uśmiechu.Ellen natomiast zi-gnorowała i jego, i siostrę i zaczęła opowiadać papie, jak to Sara czytajej teraz historyjkę noszącą tytuł Mała syrenka.I czy to nie zabawne,bo przecież tak zawsze papa nazywał ją samą, Ellen.Słysząc te słowa, Joe wyjął z kieszeni książkę i podał Sarze wciąż73z tym samym uśmiechem na ustach, a wówczas w wielkich niebieskichoczach Ellen pojawił się błagalny wyraz.Sara otworzyła tomik w miej-scu, które zaznaczyła skrawkiem gazety, po czym zaczerpnęła tchu iznowu poczuła przyjemne łaskotanie w dołku.Zaczęła czytać o tym, jakstara babka-królowa włożyła na włosy małej syrenki wianek z białychlilii, jak mała syrenka się wynurzyła na powierzchnię tuż po zachodziesłońca, gdy chmury jeszcze połyskiwały różem i złotem, a na niebiejasno błyszczała wieczorna gwiazda.Syrenka podpłynęła do statku iujrzała na jego pokładzie wielu ludzi, wśród których najpiękniejszy byłmłody książę o wspaniałych, ciemnych oczach.Ellen i Zwięty Joe słuchali oczarowani, więc gdy Sara zamknęłaksiążkę, zaczęli prosić o jeszcze, ona jednak uznała, że czas wracać dodomu.- Niedługo pójdę odwiedzić małą syrenkę i obejrzę jej podwodnypałac - oznajmiła stanowczo Ellen.- Nie opowiadaj takich głupstw, Elly.Mała syrenka to jedynie wy-myślona postać z opowiadania, a na dnie morza nie ma nic prócz ryb imułu.Jednak Ellen ani myślała słuchać siostry.- Jeśli tak stoi w książce, to musi być prawda!- Nie wszystko, o czym napisano w książkach, istnieje naprawdę,Elly.I nawet to, co publikują gazety, jest prawdziwe najwyżej w poło-wie.Oddała książkę Joemu, który spoglądał na nią takim samym wzro-kiem jak Ellen - pełnym oburzenia, że się ośmieliła podać w wątpliwośćistnienie małej syrenki.Sarę natomiast ogarnął dziwny lęk.- Pamiętaj, żebyś sama nie chodziła nad rzekę, Elly! Słyszysz, comówię? Jeżeli zechcesz, pójdziemy razem nad wodę i zaczekamy, ażsyrenka się wynurzy, by szukać swojego księcia o wspaniałych, ciem-nych oczach.- Wiktor też ma ciemne oczy.Sara nie odpowiedziała; aż do tej pory nie przyszło jej do głowy, żeEllen się podkochuje w Hindusie.Trzeba mieć na oku tego kolorowego,bo jak na razie wcale nie wiadomo, czy można mu ufać.74IXKensington, 7 czerwca 1864Miłości moja,W końcu się zdobyłam na odwagę i przyszłam do miejsca, gdziewciąż czuję Twoją obecność.Jakże to dziwne, mój najmilszy - tęsknię zaTobą tak ogromnie, że cierpi i moje ciało, i dusza, a jednocześnie przezostatnie miesiące nie byłam w stanie wejść do tej pracowni, chociażwiedziałam, że tylko tutaj mogę Cię odnalezć.Piszę do Ciebie, najdroższy, bo mam wrażenie, że znajdujesz sięgdzieś niedaleko, a poza tym jest wiele spraw, którymi się mogę podzie-lić tylko z Tobą - i nikim innym.Z początku nie chciałam uwierzyć, że już Cię nie ma u mojego boku,a potem zdjęła mnie niewysłowiona złość na okrucieństwo losu, któryCię zabrał tak nagle i niespodziewanie.W końcu owładnęło mną coś,czego do dziś nie umiem wytłumaczyć - jakbym nagle zatraciła świado-mość upływającego czasu.Nie pamiętam tamtych dni, wiem jedynie, żeniemal przez całą zimę nie podnosiłam się z łóżka.I od dnia, gdy wynie-siono Twoje ciało, nie weszłam do naszej wspólnej sypialni; teraz niebie-ski pokój jest moim buduarem.W owych najgorszych chwilach Marta Vesper nie nakłaniała mnie dowstawania ani nawet do mówienia - musiała widzieć, że sama myśl okolejnym poranku bez Ciebie całkowicie pozbawia mnie energii.Siedzia-ła natomiast przy mnie cierpliwie, zajmując się jakąś robótką, póki niedałam znaku, że jestem w stanie coś przełknąć.Również Septimus Har-ding podszedł z wielką wyrozumiałością do mojej niemocy, po kilku ty-godniach, w czasie których nie byłam w stanie pisywać do gazety, ogłosiłw Merkuriuszu , że eseje pana Evansa nie będą się przez jakiś czasukazywać z powodu choroby autora.Wokół mnie, oparte o ściany, stoją Twoje rozliczne płótna - niektórena zawsze niedokończone; a gdy wodzę wzrokiem po półkach, widzęsłoiki z pigmentami, tynkturami i olejem lnianym, a także pudełka z twar-dą świńską szczeciną i sobolowymi pędzlami
[ Pobierz całość w formacie PDF ]