[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Ponieważ poranek był słoneczny, zdecydowałam, że spacer dobrzemi zrobi, i poszłam na plażę.Uspokoję się tam i wrócę cała w soli, byumyć się jeszcze raz.Zresztą kto by się tym przejmował? Połowa ludzimieszkających w Charlestonie pachniała solą.Włożyłam szorty, koszulkę,klapki i pomaszerowałam w stronę wody.Dzień zapowiadał się cudownie.Przypływ spokojnie i rytmicznie obmywał brzeg.Byłam całkowiciezrelaksowana.Nie mogłam się doczekać spotkania z J.D.i zastanawiałamsię przez chwilę, czy nie pojechać rano na wyspę, zamiast czekać aż dotrzeciej po południu.Takie postępowanie dałoby mu do myślenia.Popierwsze, że nie mogłam bez niego wytrzymać, i po drugie, że nie mam doniego zaufania i nie chcę, by sam rozmawiał z dostawcami gazu ielektryczności.Musiałam znalezć sobie do trzeciej jakieś zajęcie.Bezwiednie schyliłam się i rozgniotłam w dłoni podniesioną grudkę ziemi.Gdy miałam na sobie już dość soli i piasku, wróciłam do domu.Pomyślałam, że fajnie byłoby za każdym razem przynosić do domumuszlę; ciekawe, ile bym ich nazbierała.o ósmej znalazłam na komórce dwie wiadomości.Dzwonili Adrian iJ.D.Pierwszeństwo, oczywiście miał mój syn.255RS- Adrian, kochanie!- Cześć mamo.- Jak sobie radzisz?- Zwietnie! Strasznie mi się tu podoba! To znaczy, jest dużo pracy.- Wierzę ci! Tak się cieszę.- Kiedy przyjeżdżasz do domu?- Już wkrótce.Niczego ci nie trzeba? Jak ci się układa zewspółlokatorem?- Masz na myśli George'a? W porządku.W ogóle go nie widuję.Madziewczynę i wszędzie z nią chodzi.Odpowiada mi to, bo on lubi balangi,a ja spokój.Do tego to flejtuch.Rozmawialiśmy jeszcze przez dziesięć minut, a potem Adrian musiałiść na zajęcia.Obiecaliśmy sobie kontakt co drugi dzień.Oczamiwyobrazni widziałam syna i strasznie za nim zatęskniłam, aż zabolałomnie serce.Dobrze jednak maskowałam swoje uczucia.Powiedziałam poprostu:- Dobrze, kochanie, daj mi znać, jeśli będziesz czegoś potrzebował.- Niczego mi nie brak, przysięgam.- Jego głos brzmiał niezwyklepoważnie.- No dobrze.Kocham cię!- Ja też cię kocham.- Rozłączyłam się i zatelefonowałam do J.D.- Cześć! - przywitał mnie.- Gdzie byłaś?- Spacerowałam po plaży.- Sama? - zdziwił się.256RS- Och, nie! Byli ze mną Tom Cruise i Alex Baldwin.Kłócili się omnie.To takie żenujące.- Zapewne - zachichotał.- Dzień bez śmiechu to dzień stracony, J.D.- powiedziałam.- To prawda.Posłuchaj, spotkanie z pracownikami gazowni i ludzmiod prądu zostało odwołane, możemy się więc spotkać wcześniej, przedtrzecią.Chciałbym ci pokazać mnóstwo planów architektonicznych.- Może o jedenastej? - zaproponowałam.- Zwietnie, do zobaczenia.Szybko się umyłam, wysuszyłam włosy i ubrałam tylko odrobinęprowokacyjnie.Czarna bluzka i żakiet wydały mi się zbyt konserwatywne,za to biała, dopasowana koszulka była w sam raz.Czy odważę się jąwłożyć na oficjalne spotkanie? A niby dlaczego nie?Biuro J.D.mieściło się tuż przy Saks Fifth Avenue.Lokalizacja byłaniezwykle dogodna i firma miała własny parking.W śródmieściu toprawdziwy luksus.Weszłam do środka i uśmiechnęłam się dorecepcjonistki.Hol prezentował się wspaniale, ściany wyłożono ciemnymdrewnem i ozdobiono obrazami lokalnych artystów.Na podłodze leżałyciężkie dywany w kolorze ciemnej śliwki i szarości.Zachęcające iprofesjonalne jednocześnie.Recepcjonistka zaprowadziła mnie dogabinetu J.D.J.D.podwinął rękawy i stał nad rozłożonymi na stole planami.Wyjaśniał, że osoba zainteresowana domem na Wyspie Bulla będziemusiała wyłożyć od sześciu do ośmiu milionów dolarów.257RSPowiesiłam żakiet na oparciu krzesła, wiedząc, że wyglądamdoskonale.Rozpoznałam u J.D.przyspieszony oddech i westchnienia,które, czyżbym się myliła? wskazywały na pożądanie.A może tomiłość? Tak doskonałe do siebie pasowaliśmy, mieliśmy podobneprzekonania i przez całe życie byliśmy atrakcyjni dla siebie nawzajem.- No i jesteśmy, J.D.- powiedziałam i J.D.doskonale zrozumiał, o comi chodziło.- Wiem Betts.I chcę ci wyznać, choćbyś nie miała ochoty tegosłuchać, że cię kocham.Zawsze cię kochałem.A to, co mówiłem wczorajna plaży.Myślałem o tym całą noc i wiem teraz, że drugi raz nie pozwolęci uciec.- J.D., ja też wciąż cię kocham - odpowiedziałam.-To okropne, bojesteś żonaty, a ja nie zostanę twoją kochanką.- Nie proszę cię o to.I wtedy usłyszeliśmy wrzask Valerie:- O co więc ją prosisz, J.D.? Nie wierzę własnym uszom! Twojamatka miała rację!Nie zdawaliśmy sobie sprawy z jej obecności i nie wiedzieliśmy, cousłyszała.Zresztą nie miało to znaczenia.Przed chwilą J.D.podważył sensswojego małżeństwa, a ja miałam nadzieję na ciąg dalszy.Ciarki przeszłymi po całym ciele.Widząc wściekłą Valerie, pomyślałam, że gdyby miałapistolet, nie zawahałaby się strzelić.Jednak zamiast nas pozabijać,obróciła się na pięcie i wypadła z gabinetu.Usłyszałam dzwonek mojego telefonu komórkowego i siłaprzyzwyczajenia sprawiła, że odpowiedziałam, choć nie mogłam258RSwykrztusić z siebie słowa.Dzwonił Ben Bruton i wyraznie zdenerwowanyoznajmił:- Wysłałem po ciebie samolot.Bądz na lotnisku o trzeciej.Musimypogadać.Czekam.259RSRozdział 14J.D.podejmuje decyzjęTelefon od szefa wyraznie zaniepokoił Betts.Nie byliśmy pewni, cotak zdenerwowało Bena Brutona, ale przypuszczaliśmy, że chodziło oartykuł w gazecie.Jakby tego było mało, mieliśmy też na karku mojąuroczą żonkę.Wiedziałem, że dziś wieczorem, po ciężkim dniu pracy nieczeka na mnie w domu pyszna kolacja.Zresztą Valerie i tak nie potrafiłagotować.Betts poleciała do Nowego Jorku, a Valerie z całą pewnościązasadziła się na mnie na dachu z dwururką.Zdecydowałem więc spędzićczas w innym towarzystwie.Zatelefonowałem do ojca.Lepiej czmychnąćw porę i przeczekać najgorsze w bezpiecznym miejscu.- Masz chęć na burbona? - zaproponował tata, witając mnie wbocznych drzwiach domu.- Każda domowa sprzeczka da się załagodzićpodwójną porcją burbona z lodem.- Gdzie matka? - spytałem, idąc za ojcem do jego gabinetu.Niemiałem ochoty na rozmowę z nią.- Pociesza twoją żonkę u was w domu.- A co? Valerie wpadła w histerię?- Och, bardzo ładnie to ująłeś.- Ojciec otworzył szklane drzwiczkinad barkiem i wyjął dwie szklaneczki, wrzucił do nich po garści kostek260RSlodu i szczodrze zalał Virginia Gentleman.- To najlepsza whisky wStanach, synu.A teraz opowiedz swojemu staremu ojcu, co się wydarzyło.- Od czego by tu zacząć? - Zastanawiałem się głośno przez chwilę.-Ach tak.Wciąż kocham Betts, tato.Mówię szczerze.Nie widziałem jejprawie dwadzieścia lat, a mimo to uczucie nie wygasło.Ojciec usadowił się w ulubionym fotelu, a ja usiadłem na kanapie.- Hmmm - mruknął tylko i uniósł szklankę do toastu.- Twojezdrowie.Sypiasz z nią? - zapytał.- Nie, ale mam nadzieję, że to się stanie.Zamierzam spać z nią dokońca życia.Czy wiesz, co wyrabia Valerie? Czy ktokolwiek ma pojęcie,że moje życie zmieniło się w beznadziejny koszmar?- Znam dobrze blaski i cienie wspólnego życia.Nie zaskoczysz mnie,ale rozwód to zupełnie co innego, synu
[ Pobierz całość w formacie PDF ]