[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Lina! - wrzasnął.- Lubomirski, szybko! Patryk stanął zaskoczony.Szybko zorientowałsię, skąd dobiega głos.Pakunek z linami niosła Theresa, która została z tyłu.Doskoczył doniej.- Nie rób tego - powiedziała cicho.- Nie pomagaj mu.To zły człowiek.Popatrzył w jej zielone oczy.Zawahał się na moment.Przewodnik nie szanował go, toprawda, należała mu się nauczka za to, że nie miał respektu przed Lubomirskim.I tę nauczkęmag dostanie, pomyślał Patryk, co się odwlecze, to nie uciecze.Ale nie był to najlepszy czas,by spełniać zachcianki Theresy.Na razie przewodnik był potrzebny.- Ja też jestem złym człowiekiem! - warknął.- Theresa, lina!Pokręciła głową z niechęcią, ale widząc spojrzenia tragarzy, widząc wycelowane w siebietrzy lufy kałasznikowów, sięgnęła wolno do plecaka.Chwilę pózniej lina wspinaczkowaspłynęła po skalnej półce.- Dzięki, mam ją! - krzyknął przewodnik.Lina naprężyła się pod jego ciężarem.Raz, dwa, w myślach liczył centymetry, któredzieliły go od krawędzi.Już niedaleko, naprawdę niedaleko!Wtedy lina drgnęła.Przewodnik usłyszał niepokojący dzwięk.To niemożliwe, pomyślał, te liny wytrzymują dużo większe obciążenia.Wykorzystuje sięje przy wspinaczkach na najwyższe góry świata.Trrr.Niemożliwe, żeby się przetarła.Trrr.To niemożliwe!Runął w dół.6Patryk Lubomirski zbudził się z niespokojnego snu.Ze snu, w którym wciąż przeżywałniedawne wydarzenia, w którym jeszcze raz spoglądał ze skalnej półki w przepaść.Ze snu,podczas którego patrzył na plątaninę rozbitych ciał, leżących na brzegu jeziorka, dookołaolbrzymiego trolla.Kałuże krwi, strzępy ubrań, nienaturalnie powykręcane kończyny - gdziewśród nich był przewodnik?Nieważne, pomyślał.Co za różnica?Mimo wszystko zdecydował, że będą kontynuowali wyprawę.Metamorf był ranny, niemógł uciec daleko, a górale zostali rozbici.Niestety, wraz z przewodnikiem przepadłomagiczne lustro służące do komunikacji z Twierdzą, dlatego nie mogli liczyć na jakiekolwiekwsparcie, lecz w tym punkcie wędrówki Lubomirski po prostu nie mógł się cofnąć!Półprzytomnym wzrokiem wpatrywał się w rozgwieżdżone niebo.Było zimno, aTheresa, która ogrzewała go podczas snu, gdzieś zniknęła.Nieopodal głośno chrapał jeden ztragarzy.Ależ hałasuje, pomyślał Lubomirski, wsłuchując się w ciężki, urywany charkot.Tragarzzarzęził raz i drugi, zabulgotał, kaszlnął i z tym kaszlnięciem ucichł tak nagle, jak wcześniejrozpoczął swój koncert.Lubomirski przez moment kontemplował ciszę.To było dziwne; przyszło mu do głowy, że ludzie chrapią inaczej.Cóż, Sen różnił się odZiemi, tubylcy musieli więc różnić się od mieszkańców Poznania.Wyglądali inaczej, cóżniezwykłego w tym, że inaczej też chrapali?Mimo wszystko wstał z posłania i podszedł do tragarza.%7łołnierz leżał na brzuchu twarzą ku ziemi.Nie ruszał się.Lubomirski szarpnął go zaramię, lecz nic, nie było żadnej reakcji.- Jak trup - szepnął Patryk i wtedy spostrzegł gwiazdy.Odbijały się w kałuży krwi, któraotaczała głowę tragarza.Lubomirski podskoczył, rozglądając się nerwowo.Jego ręka bezwiednie sięgnęła porewolwer.Drugi tragarz leżał kilka kroków dalej, za krzakiem kosówki.Nie charczał, nie rzęził, niewydawał z siebie najmniejszego dzwięku.Postać, która nad nim klęczała, zadbała o to, byumarł w ciszy.Metamorf.Wreszcie.Nie namyślając się, Lubomirski strzelił.Nie rozległ się żaden huk, siła wystrzału nie szarpnęła ramieniem Patryka, a metamorfnie padł trafiony pociskiem.Lubomirski jeszcze raz pociągnął za spust.I jeszcze raz.Nic,pusty bębenek obracał się bezradnie, kiedy potwór wstał z kolan i ruszył w stronę chłopaka.Lubomirski w panice zerkał na boki.Gdzie Theresa, dziewczyno, na pomoc, potrzebuję cię!Stała niedaleko.W jej zimnych zielonych oczach odbijało się światło księżyca tegoświata.Uśmiechała się.Spomiędzy palców jej prawej dłoni wypadły srebrne naboje, którezadzwoniły o skały.- Ty zdziro! - syknął Patryk.Dziewczyna zdradziła go, sprzymierzając się z metamorfem!Wtedy przyjrzał się uważniej jej dłoni, dłoni, która wielokrotnie doprowadzała go dorozkoszy.Tym razem zamiast smukłych delikatnych palców zobaczył ostre szpony.Poszponach spływała krew.- Ty też.Ty jesteś.Więc ty.- dukał.- Tak - powiedziała cicho.- Jesteśmy do siebie bardzo podobni.My, Zmienni, i wy,demony z Rzeczpospolitej.Bardzo podobni.Dlatego nie możemy dopuścić, byście zawładnęlinaszym światem.Drugi metamorf wyszedł z cienia.Nie miał odzienia.Wyglądał niemal identycznie jakTheresa, te same oczy, podobna budowa ciała, długość włosów.I pazury, które budziły wLubomirskim przestrach.Na udzie metamorfa widniała nie do końca zagojona rana, ślad potrafieniu przez przewodnika.Metamorf ruszył w stronę Patryka.- Może twoja śmierć czegoś was nauczy? - ciągnęła dziewczyna.- Może inni możni ztwego świata zawahają się, zanim wyślą swych synów na polowanie? Może widok twojejgłowy zahamuje zapał kolonizatorów?Metamorf był coraz bliżej, jeszcze kilka kroków i będę w zasięgu jego pazurów, pomyślałLubomirski.- Musieliśmy się przekonać, kim jesteście - mówiła tymczasem Theresa.- Dlatego Leardał się złapać i przez kilka miesięcy był więziony w Twierdzy.Obserwowaliśmy was.Całyczas, podczas polowania również.Początkowo miałam zadbać o to, by Lear bezpiecznieuszedł pogoni.Lecz w trakcie podróży stało się jasne, że tacy jak ty zniszczą ten świat.Trzebawas powstrzymać.Metamorf zamierzył się do uderzenia.- Nie! - krzyknęła Theresa.- Ja sama! Lubomirski zadrżał.Opuściły go siły, choćpowinien uciekać - nie potrafił.Paraliżujący strach spętał mu myśli, nie był zdolny niczegoprzedsięwziąć
[ Pobierz całość w formacie PDF ]