[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Carew wzruszył ramionami.Cóż, to nie jego sprawa.Nie powinien się do tego mieszać.Jeszcze tylko jedna niewinna wizyta w klasztorze, a potem popłynie do Anglii.W oddali widziałGiudeccę wraz z jej kościołami i otwartymi dla publiczności ogrodami.Przez chwilę zastanawiałRLTsię, czy Constanza wróciła już do siebie i czy w ogóle ją jeszcze zobaczy.Na wodach kanałówpełno było gondoli i innych łodzi, które mijały ich tak, jakby nic się nie stało.Carew odwrócił się bez słowa i ruszył w stronę kościoła.Nagle znowu usłyszał za sobą głoskobiety:- Kyrios.Panie.ten Bocelli.Carew zatrzymał się niechętnie.- Tak?- Czy wiesz, gdzie go mogę znalezć?- Na twoim miejscu unikałbym takich indywiduów - mruknął.- To kłamca i złodziej - powiedziała tak cicho, że ledwo ją usłyszał.- I nie tylko - dodał rzeczowo.Jednak Elena chyba znowu go nie słuchała, tak bardzo pogrążyła się w myślach.- Matka tego dziecka.- Co takiego? - spytał już wyraznie zniecierpliwiony.- To on jej to ukradł - rzuciła, zaciskając pięści.- Jestem pewna.Carew nie rozumiał, o co jej chodzi, więc milczał.- Nie może sobie przypomnieć, co to było.- Elena pobladła jeszcze bardziej.- Ale wciążtego szuka.- Popatrzyła na niego i potrząsnęła smutno głową.- Ma na to nazwę, ale ja jej nie ro-zumiem.- Ja też nic z tego nie rozumiem - mruknął Carew.- I tyle.Odwrócił się i ruszył dalej.Przedoczami miał twarz Annetty.Pragnął zobaczyć ją przynajmniej jeszcze raz.Wyjść z tego bagna, wktórym coraz bardziej się pogrążał.- Kyrios.- usłyszał ponownie głos kobiety.- Proszę, zaczekaj.Poczuł, że nie zniesie dłużej widoku jej smutnej, pełnej bólu twarzy.Udał więc, że jej niesłyszy i szedł przed siebie.RLTROZDZIAA TRZYDZIESTY CZWARTYZuanne położył woreczek z czarnego aksamitu na środku stołu.- Pani, panowie - spojrzał na grupę graczy zgromadzonych po raz pierwszy w ośmiokątnympokoju.Kiedy upewnił się, że wszyscy na niego patrzą, wolnym ruchem wytrząsnął zawartość wo-reczka na stół.W środku znajdowała się wypłowiała różowa sakiewka.Przez chwilę w pokoju panowała całkowita cisza.Wszyscy zebrani wstrzymali oddech.Paulpoczuł, jak jeżą mu się włosy na karku.Tak długo na to czekał.Patrzył, jak Memmo bierze sakiewkę i waży ją w dłoni.Przez dłuż-szą chwilę milczał, prezentując ją zebranym.Dłoń trochę mu drżała.- Pani, panowie - powtórzył i znowu rozejrzał się dookoła - oto błękitny brylant sułtana.!Szmer przebiegł po sali.Brylant lśnił w blasku świec niczym miniaturowe słońce.Mienił siębarwami tak czystymi i pełnymi, jakby sam stanowił zródło światła.Klejnot wydał mu się terazjeszcze piękniejszy niż wcześniej.W tym momencie do pokoju wszedł służący i szepnął coś do ucha swemu panu.- Bardzo państwa przepraszam - rzekł Memmo.- Muszę wyjść na chwilę.Kiedy zniknął za drzwiami, w pomieszczeniu zapanowała niezręczna cisza.W sali zgromadziło się sześcioro graczy: pięciu mężczyzn i, ku zaskoczeniu Paula, jednakobieta.Wszyscy nosili maski.Ich wspólne wygrane w primero, a także warte tysiące dukatówposiadłości, których Memmo zażądał jako wpisowego, miały stanowić zabezpieczenie.ZuanneMemmo nie lubił zbędnego ryzyka.Zamaskowani gracze siedzieli początkowo sztywno niczym woskowe manekiny.Po chwilijednak zaczęli szeptać między sobą niczym konspiratorzy.Jedynie ubrany jak zwykle na czarnoPaul Pindar nie włączył się w rozmowę, pragnąc raczej dowiedzieć się jak najwięcej na temat swo-ich przeciwników.Pierwszy odezwał się mężczyzna, który siedział po jego prawej stronie.- Na Madonnę, czy widzieliście kiedyś coś podobnego? Trzysta karatów!Paul przyjrzał mu się uważnie przez wąskie otwory maski.Gracz miał na kciuku duży złotysygnet z reliefem, który mógł służyć jako pieczęć.Był to człowiek wyraznie starszy od reszty i, jakświadczył o tym sposób mówienia, pochodzący z patrycjuszowskiej rodziny.Sądząc po stroju -jego batystowa koszula była wyszywana złotymi nićmi - był to najprawdopodobniej arystokrata zestarego weneckiego rodu, gotów roztrwonić rodzinny majątek.RLT- Trzysta karatów? Ten brylant waży trzysta dwadzieścia dwa karaty.Sam widziałem, jak goważono.To niezwykły klejnot, bez najmniejszej skazy, naprawdę cudowny.- odezwał się drugi zgraczy, a następnie potrząsnął głową, jakby brakowało mu słów.- Ale skąd Memmo go wziął, oto zagadka? - szepnął konfidencjonalnie mężczyzna, którypochylił się w ich stronę nad stołem.- Oczywiście od kogoś wygrał, bo jak inaczej? - powiedział z pełnym przekonaniem pierw-szy mężczyzna.- Najpewniej w karty.- Ktoś przegrał w karty błękitny brylant sułtana? - zapytał z powątpiewaniem trzeci z graczy,który siedział niemal naprzeciwko Paula, a potem zaśmiał się szyderczo.- To musiał być jakiś wy-jątkowy głupiec.Tembr jego głosu, zniekształconego trochę przez maskę, wskazywał jednak, że jest onznacznie młodszy od dwóch pozostałych mężczyzn.Paul przyjrzał mu się uważnie.On też prezen-tował się jak arystokrata, na co wskazywała również jego granicząca z bezczelnością pewność sie-bie
[ Pobierz całość w formacie PDF ]