[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Posłałem do Jeremiego łączniczkę.Ale słuchaj dalej.Spośród trzech kompanii Zośki jako-tako utrzymał się liczebnie tylko twój Rudy.Bo z kompanii Giewonta mamyrazem z lżej rannymi i dziewczętami ledwo dziesięciu ludzi, a z Maćka nadaje się do liniiokoło piętnastu.Wobec tego owe niedobitki - wybacz to okrutne słowo - włączamy do Rudego i tym sposobem Zośka składać się będzie tylko z twojej kompanii szturmowej ize służb.Postaraj się szybko ściągnąć trochę nowych z Szarych Szeregów, aby doprowadzićstan liczebny kompanii powiedzmy do dziewięćdziesięciu ludzi, i podziel to bractwo na dwa-trzy plutony.Uwijaj się szybko, gdyż jutro prawdopodobnie odejdziemy już stąd.- Dobrze, zaraz się zabiorę do roboty.Ale powiedz mi jeszcze, jak wygląda sytuacja Parasola ?- Gorzej niż Zośki.Zostali bardzo wyniszczeni na Starym Mieście.Cały Parasolsprowadza się do jednej kompanii pod dowództwem Jeremiego i kompania ta będzie jeszczemniej liczna niż twoja.Ale, ale - w Zródmieściu dołączy do Parasola Luty, Jeremi będziemiał dobrego zastępcę.Jerzy odszedł.Andrzej chciał wstać, ale nie mógł na to się zdobyć.Było tak miło leżećna trawie.Napływała znów senność.Resztką woli zdobył się na zawołanie Anody i poprosił,aby obudzono go za pół godziny.Usnął od razu.Anoda obudził Andrzeja punktualnie i był nieustępliwy, gdy ten chciał przedłużyć seno dalsze pół godziny.- Nie, Amorku, do roboty! Wiem już od Jerzego, o co chodzi;powinieneś nas jak najszybciej przetasować.- Andrzej wstawał zły, lecz gdy przetarł twarzwilgotnym ręcznikiem, nabrał wigoru.W otoczeniu ocalałych dowódców plutonów i drużyn dokonał, po dłuższychdeliberacjach, nowej organizacji Rudego.Będą trzy plutony: Alek z Księciem na czele, Felek ze Słoniem i Sad z Jureczkiem.Anoda z powodu nie zagojonego postrzału płucanie mógł objąć funkcji dowódczej.Podczas tych organizacyjnych rozważań przyszedł Czarny Jaś.Zbliżała się godzinazapowiedzianej wizyty pana Bolesława i rozmowy z nim, Jaś - uczestnik tej rozmowy -przybył nieco wcześniej.- Serwus, Jaś - ucieszył się Andrzej.- Myślę o tobie już od godziny.Co byśpowiedział na propozycję włączenia się do walecznych szeregów Zośki i Rudego ?Jaś, który od chwili zjawienia się Zośki w Zródmieściu widział już parokrotnieAndrzeja, popatrzył nań swymi ogromnymi przez szkła okularów oczami.- Byłoby to fantastyczne znalezć się znów z wami, jak na Woli.Myślałem o tym i jużrozmawiałem z Orszą.Ale stawiam warunek: musicie przyjąć także Irkę i oboje zgłosimy siędopiero jutro, po ślubie.- Ooo!Czarny Jaś stał speszony chóralnym okrzykiem, chociaż czuł życzliwość tegożołnierskiego bractwa.- Idzie pan Bolesław.Andrzej wstał, Czarny Jaś uśmiechnął się.Na dróżce między drzewami pojawiła siędrobna, szczupła sylwetka męska w lichutkim garniturze.Pan Bolesław szedł szybko, a raczejkołysał się kaczkowato na swych ułomnych nogach, jak zawsze bez czapki, ze sterczącym wnieładzie kosmykiem rzadkich, siwawych włosów.Spotkali się z Andrzejem w pół drogi i panBolesław, objąwszy dłońmi rękę Andrzeja, długo ją ściskał nie mówiąc ani słowa.- Proszę do mego pokoju - powiedział Andrzej.Gdy opuszczali ogród, nozdrzachwyciły smakowity zapach smażonych racuszków.Minęli hall ambasady i weszli na piętro.- Czy wiesz, że znów będziemy razem? - spytał Andrzej Jeremiego, przepuszczając goprzed sobą w drzwi.- I czemu przyszedłeś bez Jasi?Jeremi uśmiechnął się blado.- Jasia nie czuje się dobrze.- I przysunął panuBolesławowi krzesło.Od pierwszej chwili ujrzenia ich obydwu na dróżce ogrodowej Andrzejuchwycił jakąś subtelną zmianę w postawie i ruchach Jeremiego.Teraz zrozumiał: Jeremi byłczujnie opiekuńczy wobec pana Bolesława.Andrzej wiedział, że pan Bolesław odszukał parasolarzy w godzinę po ich wyjściu z kanału i odtąd wiele godzin spędził wśród nich,znosząc lekarstwa, przyprowadzając lekarzy specjalistów, organizując zbadanie Jasi przezwybitnego chirurga.Przesiadywał wśród chłopców Parasola przeważnie w milczeniu, tylkopierwszego dnia wypytywał, kogo się dało, o ostatnie chwile Rafała.Andrzej wyszedł na chwilę, a gdy wrócił, niósł półmisek pełny świeżo usmażonychracuszków.Ich widok i zapach odbierał zdolność myślenia - mijał przecież piąty tydzieńpowstania.Dopiero gdy cała zawartość półmiska została pochłonięta, spojrzeli na siebieprzytomniejszymi i nieco zawstydzonymi oczami: nurtowała ich niejasna wątpliwość, iż atakna racuszki był może nazbyt gwałtowny.Siedzieli we czwórkę: pan Bolesław, Jeremi, Andrzej i Czarny Jaś.Rozmawiali oZródmieściu, ale w istocie wszyscy myśleli o jednym, choć nie powiedzieli na ten temat anisłowa: zostało ich tylko tylu spośród najbliższego grona przyjaciół.Wreszcie Jeremi wyrzekł sakramentalną formułę wstępną ich dawnych sympozjonów:- Panie Bolesławie, jak tam sytuacja?I jak zawsze w takich chwilach pan Bolesław zmarszczył się, przetarł szkła okularów ipatrzał na nich chwilę przymrużonymi oczami, jakby wahając się.- No, cóż.Może zaczniemy od spraw wojskowych powstania
[ Pobierz całość w formacie PDF ]