[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Próbowałaś uratować mi życie, więc nie mogłem pozwolić, że-byś umarła.Przez chwilę milczał.- Nie mogłem ryzykować i próbować podwiezć cię bliżej Simli, aleteż nie chciałem cię zostawić, bo byłaś za słaba i nie poradziłabyś sobie.Potrzebujesz wody i masz świeżą ranę po kuli.Gdyby ferenghi cię nieznalezli.- Musnął palcami grzywę konia.- Zabieram cię do Kaszmiru,do mojego obozowiska.Będziemy jechać dwa dni.W obozowisku nabie-rzesz sił, a potem ktoś bezpiecznie odprowadzi cię do Simli.Byłam zdezorientowana.Co wiedziałam o Kaszmirze? Czytałam owysokich, pokrytych śniegiem górach, o gęstych sosnowych lasach.- Nie masz się czego bać - powiedział.- Nie boję się - zapewniłam głośniej niż to było potrzebne.Pochylił głowę, potem podprowadził konia do zarośli i przywiązał godo krzaka.Słyszałam, że nazywał swojego rumaka Rasool.Patan zniknąłw krzakach, a po jakimś czasie wrócił z grzybami i jagodami w podartejkoszuli.Zauważyłam, że koszula została uszyta maleńkimi, starannymiściegami.Narzucał na nią kolorową haftowaną kamizelkę.Wokół taliimiał owiniętą grubą szarfę tkaną z czerwonej i pomarańczowej włóczki.Nogawki czarnych spodni wtykał w wysokie skórzane buty.Początkowo nie chciałam przyjąć garści grzybów i jagód, które wy-ciągnął w moją stronę.Miał brudne i połamane paznokcie, ręce pokrytebliznami.Potem zaczęłam się zastanawiać, dlaczego miałabym mu od-mawiać? Co mi da arogancja i upór? Nic.Lepiej zrobię, jeśli napiję sięwody i zjem, co mi proponuje - jestem przecież daleko od wszystkiego,SRco bezpieczne i znajome, mam gorączkę i jestem obolała.Wszelkie na-dzieje na powrót do Simli wiązały się z Patanem.Kiedy odpoczęliśmy, a Rasool najadł się trawy, Patan objął mnie wpasie i z powrotem posadził na końskim grzbiecie.Tym razem jechałprzede mną.Gdy Rasool ruszył galopem, chwyciłam rękami szarfę Pata-na, żeby nie spaść.Pędziliśmy przez pola i łagodne wzgórza.Próbowa-łam rozglądać się dookoła, ale musiałam skupić uwagę na ściskaniu kola-nami boków konia i kurczowym trzymaniu się szarfy.Moją skórę odgrzbietu Rasoola dzielił tylko cienki materiał sukni, jeszcze cieńsza halkai pantalony.Co kilka godzin zatrzymywaliśmy się przy jakimś strumie-niu, żeby się napić, a ja próbowałam się wtedy trochę przejść, chcąc roz-prostować zesztyw-niałe nogi.Zdecydowanie odmawiały mi posłuszeń-stwa, co gorsza, miałam obtarte wewnętrzne strony ud.Raz poszłam na-wet w krzaki i ulżyłam sobie, nie zwracając uwagi na bliskość Patana.W końcu zatrzymaliśmy się na skraju ciemnego lasu.Patan wskazałbrodą wysokie drzewo iglaste.Usiadłam pod nim.Mech był miękki ichłodny.Wsparłam na nim głowę i zasnęłam.Kiedy się obudziłam, naniewielkiej polanie płonęło ognisko.Patan podszedł do mnie z małym pa-rującym ptakiem na patyku.Byl dobrze upieczony, miał brązową, chru-piącą skórkę.- Co to jest? - spytałam.Powiedział jakieś słowo w hindi, ale go nie zrozumiałam.Obok ogni-ska zobaczyłam drugiego ptaka; był jeszcze nie-oskubany, a jego szyjęoplatała jakaś winorośl.- Przypomina trochę kuropatwę - powiedziałam po angielsku.Wbiłam zęby w smakowite mięso, duszcz zaplamił mi wargi i spłynąłpo brodzie.Przeżuwałam pokarm i obserwowałam, jak Patan z ogromnąwprawą oporządza drugiego ptaka.Nim upiekł go na ogniu, poczułam, żeznów zapadam w sen, chociaż wciąż jeszcze trzymałam w palcach resztkikolacji.Obudziłam się w nocy.Miałam zesztywniałe nogi, męczyły mnieskurcze, ale ból w barku wyraznie zelżał.Patan siedział przy płonącymognisku.Tańczące płomienie uwydatniały jego kości policzkowe i pełneSRwargi.Sprawiał wrażenie, jakby mi się przyglądał, ale może tylko mi sięwydawało.Może jedynie wpatrywał się w ogień, a w jego oczach odbijałsię blask płomieni.Znów zapadłam w głęboki sen, a gdy się obudziłam następnego ranka,nie byłam pewna, czy w nocy mój współtowarzysz rzeczywiście na mniepatrzył, czy tylko to mi się śniło.Kiedy poruszyłam się w promieniach, które przesączały się międzygałęziami, czułam, że boli mnie każda kość, każdy mięsień.Po ogniskunie było śladu, w pobliżu nie widziałam również ani Patana, ani Rasoola.Przerażona, próbowałam wstać.Nogi się pode mną ugięły, więc żeby nie upaść, chwyciłam się kur-czowo najbliższej gałązki.Kiedy w końcu zdołałam się wyprostować, po-ruszyłam lewą ręką.Mogłam ją unieść.Sprawdziłam skorupę gliny natylnej części barku.Poczułam, że mam tam ranę, ale gdy spojrzałam napalce, nie było na nich świeżej krwi.Moje ubranie było tak samo sztywne jak moje ciało; powbijały się wnie igły sosnowe i brud, a przód sukni był zabrudzony tłuszczem z kuro-patwy.Próbowałam zrobić kilka kroków.Miałam obolałe i posiniaczonewewnętrzne strony ud, reformy żenująco przylegały do ciała, jakbym do-stała okresu, ale było na niego za wcześnie.Przykucnęłam za iglakiem,żeby opróżnić pęcherz.Wtedy zdałam sobie sprawę, że bielizna wraz zwyschniętą ropą i krwią przykleiła się do mojego ciała, a skóra na udachjest pokaleczona od jazdy na końskim grzbiecie.Wyszłam na polanę w chwili, gdy spomiędzy drzew wyłonił się Patanz Rasoolem.- Za dwie godziny dotrzemy do wody - powiedział - a do obozowiskapowinniśmy dojechać tuż przed nastaniem nocy.Przytaknęłam i zrobiłam parę kroków w jego stronę.Przyglądał mi sięuważnie, gdy szłam z szeroko rozstawionymi nogami.Nie patrzyłam naniego, gdy sadzał mnie na Rasoola.Kiedy dojechaliśmy do strumienia, nie wiedziałam, czy będę w staniepokonać jeszcze choćby najmniejszy odcinek drogi.Ześlizgnęłam się zSRkonia i podeszłam do wody.Gdy kucałam na brzegu, żeby się napić, mi-mo woli jęknęłam.Patan nie odezwał się słowem, ale kiedy mnie podniósł, a ja szerokorozstawiłam nogi i ciężko opadłam na twardy, szeroki grzbiet Rasoola,poczułam, że pękają mi pęcherze na udach.Po twarzy popłynęły mi łzy.Bezwiednie wciągnęłam powietrze w płuca i próbowałam się poprawić.- Dlaczego płaczesz? spytał.- Czyżby bark bardziej cię bolał?- To nie bark - odparłam.- Możesz jechać?Przytaknęłam, on jednak nadal bacznie przyglądał się mojej twarzy.- Przed nami jeszcze wiele godzin drogi.Jeśli nie możesz jechać, mu-sisz mi o tym powiedzieć.Przytaknęłam.- Czy mogłabym sie.siedzieć.- Nie znałam w hindi słowa, któreoznaczałoby damskie siodło, dlatego przełożyłam jedną nogę i skrzywi-łam się
[ Pobierz całość w formacie PDF ]